Zdarza się, że włączam Kropkę nad i nie z przyzwyczajenia, lecz z jakiegoś rodzaju badawczej ciekawości. Oglądam nie po to, by się dowiedzieć czegoś nowego, ale by sprawdzić, czy coś się zmieniło. Czy program, który kiedyś uchodził za wzór politycznego zwarcia i dziennikarskiej czujności, nadal potrafi wywołać intelektualny ferment. Coraz częściej odpowiedź brzmi: niestety, nie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Monika Olejnik – niegdyś symbol dociekliwości, ikona niezależności, dziś wydaje się postacią funkcjonującą bardziej z rozpędu niż z potrzeby misji. Kropka nad i wciąż gości najważniejszych polityków, ale sposób, w jaki prowadzona jest rozmowa, budzi niepokój. To nie tylko potknięcia językowe, które zdarzają się każdemu. To raczej brak skupienia, brak rytmu, brak realnego przygotowania – jakby sama obecność rozmówcy wystarczała, by sądzić, że wydarzy się coś wartościowego.
Ale prawdziwa zagwozdka zaczyna się, gdy pani Olejnik przenosi swoją obecność z polityki na grunt kultury. Od pewnego czasu prowadzi osobny format, w którym rozmawia z ludźmi sztuki, sportu, rozrywki. Intencja, jak sądzę, szlachetna – oddać głos twórcom, wprowadzić widza w ich świat, dać chwilę wytchnienia od politycznego zgiełku. Problem w tym, że forma nie nadąża za ambicją. Brakuje precyzyjnych pytań, głębi, odniesień. Często mam wrażenie, że rozmowa toczy się obok tematu, a prowadząca stara się nadrabiać braki emocjonalnymi przerywnikami – „to było cudowne”, „niesamowita rola”, „jak pan to zrobił?” – które bardziej przypominają fanowskie wyznania niż rozmowę dziennikarską.
Jako polonista i osoba spędzająca wiele godzin w teatrze odruchowo słucham uchem wyczulonym na język. A język Moniki Olejnik bywa dziś zaskakująco nieporadny: składniowo chwiejący się, pełen zbitek, potknięć, nieprecyzyjnych zwrotów. Zrozumiałe? Być może. Akceptowalne w prywatnej rozmowie – owszem. Ale w zawodowej przestrzeni medialnej? Już niekoniecznie.
Nie chodzi jednak wyłącznie o język. Chodzi o większy problem: zanik etosu rozmowy jako sztuki, a dziennikarstwa jako rzemiosła. Dawniej wywiad z artystą był wyzwaniem intelektualnym – dziś coraz częściej sprowadza się do kurtuazyjnego dialogu, który niczego nie odsłania. Gość mówi to, co zawsze. Prowadzący/a pyta, jakby nigdy wcześniej o nim nie słyszała. Kultura zostaje potraktowana jak dodatek do medialnego show – coś w rodzaju sezonowego menu.
Nie chcę być niesprawiedliwy. Wciąż wierzę, że Monika Olejnik odegrała ogromną rolę w historii polskiego dziennikarstwa i pozostaje jedną z jego najbardziej rozpoznawalnych twarzy. Ale jednocześnie uważam, że właśnie osoby o takim dorobku powinny być szczególnie odpowiedzialne za jakość swojej pracy. Bo jeśli nawet one zaczynają rozmowę traktować jak pustą formę – to cóż zostaje innym?
Ostatecznie nie chodzi tu o jednostkową ocenę, lecz o szerszy proces. Kultura mediów przechodzi transformację – od treści do wrażenia, od wiedzy do obecności. A szkoda. Bo naprawdę wierzę, że rozmowa może być sztuką. Tylko trzeba do niej podejść nie jak do autopromocji, lecz jak do wyzwania. Dziennikarz powinien być partnerem, nie tylko odbiornikiem. I może właśnie na tym polega największy dramat tej kropki, która coraz częściej wygląda, jakby była postawiona na końcu zdania, które niczego nie kończy.