Logo
Magazyn

Mały wielki książe

26.06.2025, 15:08 Wersja do druku

Zanim został aktorem, pracował m.in. w teatralnej bibliotece i izbie wytrzeźwień. Poznał życie od każdej strony i może właśnie dlatego wspominany jest jako wspaniały człowiek. Śpiewał tak jak mało kto, za to nie udało mu się nauczyć grać podstawowych chwytów na gitarze. Choć jego wzrost budził respekt, to prywatnie był niezwykle nieśmiałym człowiekiem. Piotr Machalica. 26 czerwca w Częstochowie rozpocznie się czwarty już festiwal jego imienia.

fot. mat. pras.

W czwartek monodramem „Shirley Valentine” w wykonaniu Krystyny Jandy zainaugurowany zostanie czterodniowy IV Festiwal im. Piotra Machalicy. W programie nie zabraknie koncertów (w tym galowego), spektakli, spotkań. Przyjadą choćby Hanna Banaszak, Piotr Polk, Olga Bończyk. Wydarzenia odbywać się będą w Teatrze im. Adama Mickiewicza (którego przez lata patron imprezy był dyrektorem artystycznym), Klubie Politechnik, Filharmonii Częstochowskiej (to po raz pierwszy) i Miejskiej Galerii Sztuki. W ostatniej z instytucji, zgodnie z tradycją, odbędzie się m.in. spotkanie z cyklu „Nieśmiertelni”.

Wspominamy więc, wprowadzając się w klimat wydarzenia. Oto kilka z opowieści, których rok temu widzowie festiwalu wysłuchali w sali kina OKF. Nieśmiertelne spotkanie prowadziła Alicja Przerazińska, dyrektorka Fundacji Krystyny Jandy na Rzecz Kultury, która podobnego zadania podejmie się również w sobotę, 28 czerwca.

Podczas ubiegłorocznego wydarzenia Piotra Machalicę wspominali: Adam Machalica, Janusz Strobel, Magda Umer, Jan Wołek, Katarzyna Żak oraz Artur Żmijewski. Przeczytajcie, jak doszło do tego, że skrzyżowali prywatne i zawodowe drogi z wybitnym aktorem i pieśniarzem.

Adam Machalica

Spośród nas wszystkich to ja – siłą rzecz – poznałem Piotrusia, będąc najmłodszym. Naszym pierwszym udokumentowanym spotkaniem były moje chrzciny w 1986 roku. Nie ma oczywiście szans, żebym to pamiętał, ale wiem o tym ze zdjęć i z opowieści mamy.

Ale takim pierwszym prawdziwym wspomnieniem z nim związanym jest to z początku lat 90. Jesteśmy u babci Marysi, czyli mamy chłopaków [Piotra, Aleksandra – taty Adama oraz Krzysztofa – przyp. red.] w Czechowicach-Dziedzicach, siedzimy przy rodzinnym śniadaniu, a Piotruś, podobnie jak Olek, jedzą jajko, opukując je dookoła. Bardzo mi to – jako dziecku – imponowało, bo ja umiałem tylko rozbić od góry i obrać, ale nie wyglądało to tak ładnie. I pamiętam, że Piotrusiowi bardzo smakowało, jadł całym sobą!

W latach 90. i 2000. widywaliśmy się od czasu do czasu, głównie podczas wizyt u dziadka Henryka, ale w tym okresie nasz kontakt nie był szczególnie zażyły. Tak naprawdę ożył, kiedy zdawałem do szkoły teatralnej w 2011 roku (bo miałem już wtedy 26 lat). Musiałem się gdzieś przekimać, Piotruś zaproponował: chodź, będziesz spał u mnie. Pamiętam, że tego wieczoru, tuż przed egzaminem, dał mi bardzo wiele takich, nie chcę powiedzieć rad, bo on generalnie nie dawał rad, bardzo sensownych uwag. Trudno je przytoczyć, bo zawarł je w bardzo niecenzuralnych słowach. W każdym razie zrozumiałem.

Gdy zacząłem studiować i bywać regularnie w Warszawie, ten nasz kontakt się rozwijał i rozwijał. Był też taki moment,że jeździliśmy po Polsce z trasą koncertową, bo dołączyłem do jego zespołu.

Janusz Strobel

Piotra poznałem gdzieś w połowie lat 70. I jak rozmawiamy o duszy i cele, to najpierw zaobserwowałem i poznałem jego ciało, które często chwiejne było. Razem żeśmy się chwiali często, jako że to były czasy, gdzie trzeźwy artysta nie do końca był wiarygodny.

Z duszą Piotra zetknąłem się nieco później, jak udało nam się z tego stanu wyleczyć,bo okazał się wspaniałym przyjacielem. Takim właśnie do serca przyłóż.

Był duży, a to nie zawsze było dobre,bo miał dużą rękę. Prosił mnie,żebym nauczył go grać na gitarze,bo bardzo chciał umiećakompaniować sobie różne piosenki. Zgodziłem się na zasadzie: to dzisiaj uczymy się pierwszego akordu.To było w latach 80., gdy poznawał ten podstawowy C-dur. Po roku się spotkaliśmy na następnej lekcji, to mówię: teraz popracujemy nad A-moll. Ale okazało się, że on już C-dur zapomniał.

Ola [Aleksandra Sosnowska-Machalica, żona aktora – przyp. red.] świadkiem, że nawet pożyczyłem mu gitarę, żeby mógł sobie ćwiczyć w domu. Oddał mi nową po latach. Zaniechałem tych nauk, bo wiedziałem, że to nie ma sensu. Po kilkudziesięciu latach przypomniał sobie, że dobrze byłoby lekcję zrobić. Powiedziałem mu wówczas: Piotruś, czy ty zdajesz sobie sprawę, że gdybyśmy konsekwentnie raz w roku robili lekcję, to znałbyś już kilkadziesiąt akordów i mógłbyś sobie zagrać wszystkie piosenki.

Magda Umer

Ja najpierw poznałam tatę Piotra - Henryka Machalicę, który grał ze mną w przedstawieniu „Wesele” w reżyserii Adama Hanuszkiewicza w 1974 roku. Pół wieku temu. Henryk grał Stańczyka i któregoś dnia przyprowadził chłopca ze szkoły średniej. Piotr przyjechał z Czechowic-Dziedzic i tata postanowił się nim trochę zaopiekować. Ale postanowił nie być dla niego taki nadopiekuńczy, czyli nie dawać mu pieniędzy, nie załatwiać pracy i nie urządzać życia. Czyli chłopak musiał sam sobie radzić.

I najpierw był bibliotekarzem u nas w teatrze, potem pracował jako sanitariusz w Izbie Wytrzeźwień na Kolskiej. Wiem, że rzeczywiście poznawał życie od każdej strony, ale wyszedł na ludzi. Wyszedł na wspaniałego człowieka. I tutaj dochodzimy do duszy Piotra Machalicy.

Ja po raz pierwszy zobaczyłam tę duszę w telewizorze, kiedy śpiewał „Piosenkę pieska pokojowego” Staszka Klawe. Zaśpiewał to tak pięknie, że został zapamiętany przez wiele, wiele osób. A przeze mnie do tego stopnia, że zaangażowałam go do programu „Zimy żal”, który robiłam w roku 1989 z Jeremim Przyborą i wtedy on z nami, Zbyszkiem Zamachowskim, Januszem Józefowiczem, śpiewał. I śpiewał tak pięknie, że na przykład Agnieszka Osiecka napisała, że nigdy w życiu nie słyszała, żeby ktoś piękniej zaśpiewał piosenkę pod tytułem „Pani Monika”. I zakochała się w nim i Agnieszka, i Jeremi i wszyscy, którzy go poznali.

Jan Wołek

Wszyscy mówią: ja poznałam Piotra, ja poznałem Piotra, a ja do końca Piotra nie poznałem, bo on dla mnie był trochę niezgłębiony. Ale myśmy wzajem byli czyimś rodzaju alter ego, byliśmy rówieśnikami, byliśmy niepokorni po przygodach życiowych, poobijani… Co łączyło się z pełnym zaufaniem Piotra wobec mnie i wobec tego, co mu piszę. On tak po prostu przyjmował to, co mu piszę, kompletnie bezkrytycznie. Powiedział, że to tak, jakby on pisał. Pisałem to, co on by pisał, gdyby umiał pisać, a on śpiewał tak, jak ja bym śpiewał, gdybym umiał śpiewać. I to tworzyło pewną harmonię.

Piotrek to była ogromna wrażliwość, z którą nie zawsze sobie radził i bardzo często to kończyło się po prostu jakimiś łzawymi orgiami.

Pamiętam taki przypadek, gdy przygotowywaliśmy spektakl „Tacy duzi chłopcy”. Wśród piosenek, które Piotr miał śpiewać, znalazł się „Łeb róży” - piosenka o dramatycznym rozstaniu. A wtedy Piotr był świeżo poraniony na duszy.

Próby mieliśmy - dzięki życzliwości późniejszego ministra kultury, Waldka Dąbrowskiego, (u niego w Teatrze Wielkim). I Piotruś dostał tę piosenkę i po prostu nie był w stanie jej zaśpiewać, bo co zaczął śpiewać, to ryczał. A jak on ryczał, to ja też ryczałem, bo mi się udzielało. No i tak byliśmy już na granicy odwodnienia z tego wszystkiego.

Wyszliśmy na korytarz, żeby porozmawiać o tych sprawach, wśród tych szlochów, tej rozpaczy i tak dalej, i Piotr mówi, Jasieńku, ja nie jestem w stanie tego zaśpiewać. W tym samym momencie trwały przygotowania do jakiejś opery. Nagle otwierają się drzwi, w których staje kobieta gabarytów angielskiej budki telefonicznej i krzyczy w czeluść korytarza Tenory po rajstopy! I w głębi korytarza otwierają się drzwi i taki cienki głośnik odpowiada: Już byliśmy! Wtedy spojrzeliśmy po sobie z Piotrem, wybuchnęliśmy śmiechem, bo to łatwo przechodzi. No i wrócił na salę, zaśpiewał, a zaśpiewał tak jak mało kto.

Katarzyna Żak

To było zaraz po naszej przeprowadzce z Wrocławia, dostałam angaż do Teatru Rampa i zaczynałam próbami do spektaklu „Conte” w reżyserii Andrzeja Strzeleckiego, w którym grał również Piotrek.

Byłam bardzo onieśmielona, w Warszawie nikogo nie znałam, nikt mnie nie znał. Przedstawiałam się wszystkim. Trzykrotnie przedstawiałam się paniom sprzątaczkom i one potem mówiły: fajna ta nowa. No i tak też było, że kiedy zobaczyłam Piotra. Podeszłam do niego i powiedziałam: Dzień dobry panu, chciałam się przedstawić, bo będziemy razem pracować i ja się nazywam Kasia. A on tak spojrzał na mnie i powiedział: Panu? Chcesz mnie upokorzyć? Powiedział jedno zdanie, uśmiechnął się i potem nie mówił długo, bardzo długo, nic nie mówił. Uwielbiałam tę tajemniczość Piotra, ale też jak on patrzył na życie, na ludzi, jak się uśmiechał.

Bo on bardzo lubił ludzi, tylko nie zawsze potrafił się tak otworzyć. I ktoś mógł sobie pomyśleć, że on jest taki zdystansowany, bo jest taki wysoki, bo jest taki wielki, bo jest taki przystojny, jest taki interesujący. Nie, on miał taką nieśmiałość w sobie, długo się oswajał. Mam wrażenie, że potrzebował, tak jak Mały Książę, oswoić się z człowiekiem.

Artur Żmijewski

Wspominaliśmy już „Zimy żal”, jak zobaczyłem ten program po raz pierwszy, to bardzo zazdrościłem, że chłopaki mogą w tym uczestniczyć. I zawsze bardzo chciałem umieć śpiewać tak, jak Piotrek śpiewał. Bo był niezwykle w tym wiarygodny i miał taką prawdę, która poruszała do bólu.

Nasze drogi przecięły się, kiedy zostałem zaproszony na zastępstwo do przedstawienia z pieśniami Okudżawy w Teatrze Ateneum. Piotr nie mógł wtedy wystąpić, ja miałem go zastąpić i zaśpiewać dwie piosenki.

Potem spotykaliśmy się co jakiś czas, głównie w kinie albo w telewizji, czasami w programach Jurka Satanowskiego, które robił, czy to z piosenkami Okudżawy właśnie, czy Wysockiego. Jednak nigdy nie miałem okazji spotykać się z Piotrem na dłużej, by siedzieć, biesiadować, spędzać ze sobą wakacje…

I nasza relacja się zacieśniła poprzez związek Piotra i Oli, kiedy tu, w Częstochowie zaczęliśmy się spotykać bardziej prywatnie, bo nasze żony przyjaźniły się i przyjaźnią do tej pory. Zarówno Ola, jak i moja Paulina są rodowitymi częstochowiankami.

Myśląc o Piotrze, wspominam to, jak potrafił słuchać. To było coś niewiarygodnego, patrzył na człowieka i wydawało się, że wszystko wie. I dlatego on w ogóle nie musiał mówić, bo się patrzyło w tę głębię jego oczu i miało się poczucie, że jest z tobą jakby całym sobą, że ta jego obecność jest dla ciebie i tylko dla ciebie w tym momencie, kiedy cię słucha. Wydaje mi się, że to najlepiej obrazuje, jakim gościem był w gruncie rzeczy.

Myślę, że przy tej jego nieśmiałości bardzo pomagało mu to, że był taki duży. Nie musiał innych narzędzi używać, żeby ludzie się go czasami bali, oczywiście tylko ci, którzy go nie znali. To było w nim fantastyczne, że przez całe życie nie stracił w sobie takiego małego chłopca.

Tegoroczne spotkanie z cyklu „Nieśmiertelni” odbędzie się w sobotę, 28 czerwca o godz. 16.00 w sali kinowej OKF-u. Rozmowę poprowadzi Alicja Przerazińska, a Piotra Machalicę wspominać będą: Magda Umer, Katarzyna Żak, Dorota Landowska, Magdalena Smalara, Ewa Żmijewska, Krzysztof Niedźwiecki i Jan Wołek.

Autor:

Zuzanna Suliga

Data publikacji oryginału:

26.06.2025

Sprawdź także