EN

13.03.2023, 15:48 Wersja do druku

Moja mała epifania[1]

Piątkowy wieczór postanowiliśmy spędzić z żoną w teatrze[2]. Mała scena – mam wrażenie, że ostatnio w teatrach gra się wyłącznie na małych scenach – ale nic, siadamy pośród osób reżyserskich, aktorskich, sympatyzujących – widzki, widzowie i cała reszta czekamy na ucztę zaserwowaną przez twórczy kolektyw. Pisze Jarosław Jakubowski w felietonie dla portalu Teatrologia.info.

fot. Monika Stolarska/ mat. teatru

Spektakl[3] jak to spektakl – klasyka, czyli kamerki, wideoprojekcje, muzyczne plumkanie w tle, na bocznym ekranie wyświetlane informacje wikipediowe. Fabuła w tym przypadku akurat nie jest ważna, rzecz dotyczy w każdym razie osoby interpłciowej, dawniej zwanej obojnakiem lub hermafrodytą, a obecnie osobą zróżnicowaną płciowo. Poznawczo nawet ciekawe, choć podane w nużącej manierze postdramatu, w której aktorzy zmuszeni są grać, że grają. Kluczowa wydaje się scena, w której bohaterka[4] (bo jednak uparcie przedstawia się jako kobieta) zaprasza do domu swego świeżo poślubionego męża-geja-boksera[5]. Nieszczęsna matka bohaterki[6], matka-Polka-katoliczka (dalej: Mapoka), dowiadując się, że młodzi spędzają czas w knajpach dla gejów i w ogóle kultywują obyczajową wolność, zachęca ich do życia sakramentalnego, co nie znajduje zrozumienia, szczególnie w ironicznie-wyższościowo nastawionym bokserze. Scena pomyślana jest tak, że Mapoka nie dostała żadnych szans na obronę swoich racji. Ma wyłącznie wywoływać słuszny rechot widowni[7]. Tolerancja, empatia, strefa komfortu i inne takie? Nie w odniesieniu do katolików, Kościoła, klechów, ich należy obnosić po lewicowo-liberalnych siołach w charakterze eksponatów ze starego świata. Jako żywy dowód na słuszność kierunku zmian. Rewolucję można albo gorąco popierać, albo wypierdalać[8].

Zapowiadany jako „fantazja sojusznicza” wobec wykluczonych spektakl kończy się długą sekwencją tańca techno. Generalnie „dajcie nam do woli fruwać nad ogrodem”[9] i w ogóle odpierdolcie się[10] od nas. My chcemy tańczyć. Mapoka też tańczy, ale czy z przekonaniem? Nikt jej o to nie pyta, ponieważ jej racje zostały zwyczajnie unieważnione, ośmieszone, uznane za relikt. Zresztą główna bohaterka, otoczona przez twórczy kolektyw kolektywną sojuszniczą troską, też została raczej użyta niż przeżyta. Jej zadaniem jest wygłaszać fantazmatyczne frazy mające pobudzić naszą, widzek i widzów, niechęć do obskurantyzmu Mapoki. Nie ma więc dramatu, tylko jest wykład. Ja zwykle na wykładach zasypiam, ale na szczęście spektakl okazał się dość krótkim, więc odsiedziawszy rytualną owację na stojąco oraz ominąwszy osoby sympatyzujące[11] przy bankietowym stole, wyszliśmy na rześkie powietrze wieczoru. Żona stwierdziła, że spektakl był potrzebny jako uświadomienie problemu, o którym się nie mówi. Ponieważ moja żona jest pod każdym względem lepsza i mądrzejsza ode mnie, skwapliwie przyznałem jej rację. Lecz w duchu zatęskniłem za prawdziwym dramatem, który pokazałby rozdarcie osoby między płciami i miałby gdzieś, czy cokolwiek komukolwiek uświadamia. Takiego bezinteresownego, personalistycznego podejścia mi się zachciało.

Bo problem wykluczenia jest, istnieje i zbiera ofiary. Bo nie radzimy sobie z innością. „My” i „oni”, wszyscy sobie nie radzimy. Co jakiś czas tylko słyszymy, że nastoletnie dziecko odebrało sobie życie. Dziecko. Odebrało sobie. Życie. Proszę uważnie wsłuchać się w te słowa. One są skierowane do ciebie, do mnie, do nich, do nas. „Nie masz Żyda, ani Greka; nie masz niewolnika ani wolnego; nie masz mężczyzny i niewiasty; albowiem wszyscy wy jednym jesteście w Chrystusie Jezusie”[12]. Tak pisał do Galatów mądry Paweł z Tarsu. Jaka jest nasza, współczesnych Galatów, odpowiedź? Czy potrafimy walczyć z wykluczeniem, nie wykluczając przy okazji? Dlaczego strefą komfortu nie miałaby być cała społeczność, społeczeństwo? Przecież wystarczy, że będziemy z sobą rozmawiać. To znaczy słuchać. Teatr jest sztuką słuchania.

No dobrze, ale przecież protoplastka bohaterki spektaklu, czyli lekkoatletka Stanisława Walasiewiczówna, po amerykańsku Stella Walsh, miała całe życie, żeby wyjawić tajemnicę swojej/swoich płci. Nie zrobiła tego ona, tylko koroner po jej tragicznej śmierci z rąk przestępcy. Być może miała ważny powód – strach przed odrzuceniem – by milczeć, być może uważała, że jest to jej prywatna sprawa, której się wtedy publicznie nie poruszało. W widowisku nie ma próby odniesienia się do tych wątpliwości, twórcy snują jedynie własne domysły, sugerując, że za milczeniem Stelli stał lęk przed reakcją konserwatywnego otoczenia. Może tak, może nie, osoba wykorzystana w dramacie już nie żyje i nie ujawni swoich racji, a my, widzki i widzowie, jesteśmy postawieni wobec alternatywy: fantazje autorów albo nic. Dla mnie ciekawsze jest to nic, bo oznacza tajemnicę, jaką jest każdy człowiek. I oznacza też, że tę tajemnicę należy uszanować. Nawet tworząc o niej spektakl.

– Cholerny malkontent! Jak ci się nie podoba, to sam napisz ten mityczny, „prawdziwy dramat”! – zawołał mój głos wewnętrzny. Ten zawsze wie, jak mnie uciszyć.

A potem przypomniało mi się, że siostrę głównej bohaterki grała aktorka[13] w widocznej już ciąży i że nie mogłem oderwać od niej oczu, ponieważ widok kobiety przy nadziei, kobiety noszącej pod sercem nowe życie, zawsze mnie wzrusza, a tym razem również jakoś unieważnił fantazmatyczne wysiłki twórczego kolektywu. Bo jednak, mimo wszystko, poza doraźnością – jest nadzieja. Ona wiedzie nie na barykady, lecz ku życiu.

PRZYPISY:

[1]. Nie mylić z festiwalem „Nowe Epifanie”; moja epifania jest trochę starsza.

[2]. Teatr Polski imienia Hieronima Konieczki w Bydgoszczy.

[3]. Stella Walsh. Najszybsza osoba świata, reżyseria Jan Jeliński, tekst i dramaturgia Anna Mazurek, premiera 3 marca 2023.

[4]. Grana przez Zhenię Doliak, ukraińską aktorkę, po raz kolejny na bydgoskiej scenie. Lubię jej sposób gry, dlatego że się nie popisuje, przez co jest wiarygodna.

[5]. Michał Surówka gra go z jakąś dziwną dezynwolturą, niemal wychodzi z siebie i staje obok. Za to Jerzy Pożarowski ma do zagrania ukazanego ahistorycznie, a więc twardogłowego, barona de Coubertin, z czego wywiązuje się bez pudła.

[6]. Małgorzata Witkowska z roli na rolę lepsza, głębsza. Żeby tylko zawsze dostawała materiał na swoją miarę…

[7]. Najgłośniej śmiał się jeden taki młody dramaturgoreżyser; siedzący nieopodal krytyk i dyrektor teatru zachowywali powściągliwe milczenie.

[8]. Cytuję tylko słowo, które padło ze sceny.

[9]. Tytuł zapomnianego filmu Stanisława Latałły z 1974 roku, na podstawie opowiadania And nie mniej zapomnianego pisarza Stanisława Czycza, poświęconego pamięci jego zmarłego przyjaciela Andrzeja Bursy.

[10]. Patrz przypis 8.

[11]. Nie ze mną.

[12]. List do Galatów, 3, 28. Tłumaczenie: Biblia Gdańska, 1881.

[13]. Katarzyna Pawłowska

Tytuł oryginalny

MOJA MAŁA EPIFANIA1

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Jarosław Jakubowski

Data publikacji oryginału:

09.03.2023