„Mój sztandar zasikał kotek. Kroniki z Donbasu" Leny Laguszonkowej w reż. Aleksandry Popławskiej w TR Warszawa. Pisze Rafał Turowski na swoim blogu.
Lena, uczennica 9. klasy, chce za wszelką cenę wyjechać z Donbasu na studia do Moskwy, uciec od matki za darmo pracującej w fabryce, od ojca weterana, od obwieszonego medalami dziadka i babki wiedźmy. Wyjazd się uda, ale nie do Moskwy, a - do Ługańska, a tam Lena wpadnie w wir historii… Mamy oto trzy jednoaktówki połączone w jedną opowieść o życiu w Donbasie w czasie wojny, która to wojna – warto dodać – zaczęła się dla Ukraińców nie ponad rok, ale - 9 lat temu, po aneksji Krymu. Czym jest w takich okolicznościach „normalne życie”?
To opowieść o wojnie widzianej oczami kobiet. Mamy tu i nauczycielkę (świetnie zagraną przez Magdalenę Kutę) nie rozumiejącą nowego podziału świata, w którym przyszło jej żyć, tak jak go nie rozumie zmuszona do upokorzeń bohaterka olśniewająco zagrana przez Justynę Wasilewską, czy skopiowaną wprost z serialu matkę Leny znakomicie zagraną przez Agnieszkę Żulewską.
Spektakl ogląda się dobrze, (świetna scenografia, kostiumy i choreografia) a kilka scen jest naprawdę poruszających i mocnych. Całość jednak wydała mi się trochę nierówna, bo swojego rodzaju prolog - Pipidówa – jakby trochę odstawała od reszty, a w jej wulgarności było – mimo wszystko – coś nienaturalnego.