EN

31.03.2022, 10:23 Wersja do druku

Miłość we dwoje łatwa nie fest, cóż dopiero we troje, czworo i tak dalej

 „Związek otwarty”  Dario Fo w reż.  Mariusza Pilawskiego w Teatrze Małym w Manufakturze. Pisze Dariusz Pawłowski w „Dzienniku Łódzkim”.

fot. Beata Michalczyk / mat. teatru

Ona i on w wiecznym zwarciu. Ta formuła niezmiennie się na scenie sprawdza. Czasem wystarczy po prostu solidne przedstawienie, jak „Związek otwarty" łódzkiego Teatru Małego.

„Związek otwarty", podpisany przez Dario Fo i jego żonę Frankę Rame, nie jest tekstem, który mógłby uzmysłowić nam, dlaczego autor otrzymał literacką Nagrodę Nobla, ale spełnia warunki łatwo dostępnej, z inteligencją spreparowanej zabawy. Sztuka powstała na początku lat 80. (co ma znaczenie dla jej dzisiejszego odbioru), opowiada o małżeństwie, które po latach pożycia i namów {ze strony skłonnego do niewierności małżonka rzecz jasna, bo jakżeby inaczej) otwiera swój związek na gościnny udział nowych partnerek i partnerów. Przed podjęciem owej decyzji, żoną „szarpały" silne nerwice, które doprowadzały do prób samobójczych. Gdy jednak pojawi się wyjątkowy adorator, kobieta nagle rozkwita, zmienia wygląd, zainteresowania i inaczej spogląda na swoje życie. A mąż zaczyna tonąć w zazdrości i frustracji.

Koncept banalny, ale autor - oraz reżyser przedstawienia, Mariusz Pilawski - ubrali całość w stylistykę komedii dell’Arte i szalonej farsy oraz małżeńskiej terapii z udziałem publiczności, co dodaje materiałowi energii i z czego skwapliwie korzystają aktorzy. Małgorzata Kałędkiewicz i Dariusz Sosiński idą na całość, świetnie ze sobą współpracują i dają się nieść reakcjom widowni (warto przy tej okazji przypomnieć sobie, jak te role w Teatrze Telewizji zagrali Krystyna Janda i Marek Kondrat). Mariusz Pilawski zaś zrobił wszystko, by im nie przeszkadzać, a jednocześnie pozwolić „wygrać", co lepsze żarty zawarte w tekście.

A te - szczególnie krążące wokół narządów kopulacyjnych i okoliczności ich używania - brzmią dziś jakoś (co na swój sposób okazuje się zabawne) archaicznie. W epoce innego już języka i narracji, podszytej hipokryzją ostrożności, powszechnej poliamorii oraz relacji, które są układem egoizmów, a nie dopracowaniem przeciwności, liczne tu dowcipasy zdają się opływać niedojrzałością siwiejącego erotomana tkwiącego w baśni, która przeminęła. Co nie oznacza, że nie ma tu błyskotliwych literacko, mających drugie dno pojedynków na kąśliwe zdania...

„Związek otwarty" to porządnie zrealizowana teatralna rozrywka, z niezbędnym dodatkiem do refleksji. Pewnie panie i panowie (na szczęście) ciągle jeszcze dostrzegą coś innego. A może chodzi „tylko" o to, że niezależnie od kryzysów i na nie pomysłów, na finał zawsze pozostaje miłość, na którą nie da się umówić. I która wygrywa wybaczaniem.

Tytuł oryginalny

Miłość we dwoje łatwa nie fest, cóż dopiero we troje, czworo i tak dalej

Źródło:

„Dziennik Łódzki” nr 75