Spektakl „Migawki. Opowieści z dwóch światów” w wykonaniu Katarzyny Jackowskiej-Enemuo i Madi Rostkowskiej, w reżyserii Grzegorza Grecasa w nowatorski sposób łączy światy: Głuchych i słyszących, przekraczając granice sztuki opowiadania, teatru, muzyki i ruchu. Będzie można go obejrzeć w formule transmisji online ze sceny Instytutu Teatralnego im. Z. Raszewskiego na 15. Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Opowiadania „Po/piśmienni” (niedziela, 22 listopada, godz. 12.00. https://fb.me/e/1BM73yClO).
Jarosław Kaczmarek (Grupa Studnia O.): Opowiedz o narodzinach pomysłu „Migawek…”.
Katarzyna Jackowska-Enemuo: A to była piękna historia! Od kilku lat nosiłam się z myślą, żeby opowiadać Głuchym. Chciałam nawet się uczyć języka migowego, ale nie przewidziałam jak bardzo jest to wymagające, więc okazało się, że całkowicie nie wystarcza mi na takie przedsięwzięcie czasu i środków. Nadal jednak marzyło mi się opowiadanie w języku migowym, czułam, że jest on w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób stworzony do opowieści. My, opowiadacze mamy z gestykulacją kłopot, ręce i ciało miewamy „drewniane” albo po prostu chaotycznie próbujące nadążyć za słowem. A potem zadzwoniła do mnie przyjaciółka. I mówi: słuchaj, moja koleżanka, która miga, szuka opowiadaczki do jakiegoś projektu, odezwij się do niej. Więc się odezwałam. Tą koleżanką była Madi Rostkowska, choreografka, która miała pomysł bardzo podobny do mojego…
Cóż było robić? Szczęściu nie można zapobiec, więc wzięłyśmy się do pracy. Madi już od lat uczyła się Polskiego Języka Migowego i nieźle znała środowisko i kulturę Głuchych (tak, bo to jest osobna kultura polska), miała więc ideę stworzenia takiego działania, które umożliwiałoby spotykanie się ludzi należących do dwóch światów – Głuchych i słyszących. W ramach premierowej odsłony „Migawek” mierzyłyśmy się po raz pierwszy z baśniami, a także zbierałyśmy historie od wrocławskich Głuchych i z nich też przędłyśmy opowieści. To wtedy się dowiedziałam i odczułam w pełni, że Polski Język Migowy jest naprawdę innym językiem, inaczej opisującym świat. Zorganizowałyśmy trzy spotkania z opowieściami, których częścią były warsztaty dotyczące różnych poziomów i sposobów komunikacji. W tych wydarzeniach brali udział i słyszący, i Głusi; były one fascynujące a jednocześnie bardzo zabawne, no a my, Madi i ja, wiedziałyśmy już, że z tej mąki będzie chleb, i że warto pracować dalej.
Czując potencjał teatralny wymyślonej przez nas formuły, zaprosiłyśmy do współpracy Grzegorza Grecasa - reżysera, z którym Madi wcześniej współpracowała przy tworzeniu spektakli z wykorzystaniem PJM. I w ten sposób "Migawki" stały się projektem, w którym proces twórczy łączy kilka wzajemnie się uzupełniających światów: słowa i dźwięku, ruchu i gestu oraz teatru rozumianego i jako język, i jako przestrzeń obrazu.
J.K.: W trakcie dwujęzycznych spektakli, prezentowanych na Festiwalu, tłumacz staje się niejako współtwórcą opowieści. Opowiadacz buduje z nim żywą relację, często wchodzi w dialog. Czy tak jest w przypadku "Migawek"?
Zupełnie nie. Dwujęzyczny spektakl zakłada, że jest opowiadacz, który przynosi historię oraz tłumacz, który w tę opowieść „wchodzi”. A podstawowym założeniem "Migawek" jest równoległość i równoważność języków. My nie tłumaczymy opowieści, żaden z języków nie jest w naszej pracy nadrzędny. Madi nie jest moją tłumaczką, ani ja jej – a jeśli w ogóle, to obydwie jesteśmy tłumaczkami. Część opowieści poznajemy jako słowo mówione lub pisane, część – jako słowo migane. Jesteśmy w dialogu i z tego dialogu rodzi się kształt historii i świat, razem opowiadamy, czasem mam wrażenie, że jesteśmy jakąś hybrydą, smokiem dwugłowym i czterorękim, który w dodatku ma jeszcze jedną głowę poza sceną – głowę Grzegorza, reżysera, który rozumie wszystkie trzy języki: mówiony, migowy i teatralny.
Od samego początku, od momentu, w którym wybieramy opowieść, dążymy do stworzenia takiej całości, w której te różne języki się spotykają, wzajemnie na siebie wpływają i wspólnie ją niosą. I jest to fascynujące doświadczenie dla mnie jako opowiadaczki, ponieważ język – ze swoją specyfiką – zmienia narrację. Szukamy za każdym razem słów i sformułowań, które oddają istotę tego, o czym opowiadamy, a jednocześnie są czytelne, wyraziste i zrozumiałe w obu językach. Powoli, powoli nauczyłam się już troszkę, na co muszę zwracać uwagę przy pracy nad swoją częścią opowieści. I zaczęłam zauważać rzeczy, których wcześniej nie dostrzegałam – na przykład, ile w „naszych”, fonicznych opowieściach jest wrażeń słuchowych, dźwiękowych i jak one są ważne dla naszego sposobu opisu świata i budowania nastroju – szept, krzyk, szum wiatru czy morza, albo na przykład to, że jeśli rycerz spada z konia, to spada z wielkim hukiem. Kiedy słowo mówione spotyka się z językiem migowym, trzeba poszukać innych odniesień, inne zmysły działają, uszy trzeba zostawić w spokoju. Pozostaje wzrok, węch, dotyk. Więc jeśli rycerz spada z konia, to spada tak, że aż się ziemia trzęsie. To sprawia, że opowieść mówiona powstaje w zupełnie innej formie.
O tyle jest to inne od sytuacji tłumaczonych opowieści dwujęzycznych, że z założenia nasza historia, od początku, od ziarenka, ma zawierać w sobie oba światy.
J.K. Jesteś pieśniarką, muzykantką... Czy można w jakiś sposób przełożyć żywioł muzyczności na język migowy?
K.J.: Hm… To jest zawsze zagwozdka. No bo z jednej strony nie można. Melodia niesie nastrój i emocje. Skala, tempo, instrument, którego się używa, brzmienie – mają znaczenie. Tego na migowy się nie przełoży, choć można oczywiście przetłumaczyć tekst piosenki, ale to zdecydowanie za mało. A z drugiej strony język migowy jest niezwykle ekspresyjny, bardzo teatralny i nazwałabym go językiem otwartym – daje ogromne możliwości, jeśli chodzi o zmienianie znaków i tworzenie nowych (swoją drogą moglibyśmy się pokusić o wymyślenie Festiwalowi znaku migowego, migowego „imienia”). I jest żywiołowy. Ognisty wręcz. Miga się nie tylko dłońmi, ale również twarzą, albo i całym ciałem. I to już jest bardzo muzyczne. To jest kolejny poziom, na którym spotykają się języki – w tym przypadku język migowy i muzyczny. Wymyślam melodię, rytm, tempo zgodnie z narracją, którą mam w głowie. Ale potem często je zmieniam, tak, by w migowym dobrze się to „śpiewało” (choć to śpiewanie nie oznacza tłumaczenia, tylko swoiste tworzenie muzyki w ruchu i geście).
J.K.: Sztuka opowiadania jest formą działań artystycznych i edukacyjnych, funkcjonujących w różnych kontekstach społecznych, także w pracy z osobami wykluczonymi. Opowiedz o swoich doświadczeniach w pracy z nimi…
K.J.: Opowieść jest narzędziem ponad różnymi ustalonymi granicami chyba jeszcze bardziej niż muzyka. Muzykę możemy lubić taką albo inną, możemy też jej nie słyszeć. Opowieść pozwala podróżować między światami, ale przede wszystkim dotknąć ludzkiego doświadczenia na bardzo różne sposoby. A jesteśmy z natury istotami narracyjnymi. Opowiadamy sobie i innym, opowiadamy o sobie, ciągle. Tak, jakby to nam pomagało istnieć. Właściwie w ten sposób zaczęła się moja droga w sztukę opowiadania – zostałam poproszona o opowiedzenie bajek z różnych krajów na spotkaniach dla rodzin migrantów. Każde spotkanie poświęcone było innej kulturze, do której należał ktoś z uczestników. Na tych spotkaniach bajki były pewnego rodzaju pretekstem do opowiedzenia o smaku, zapachu jakiejś części świata. W uczestnikach często budziły wspomnienia i tęsknoty.
Opowieść jako materia umożliwiająca kontakt, komunikację i podsycanie twórczego potencjału wspaniale sprawdziła się też w pracy z dziećmi romskimi. Podczas kilkuletniej współpracy z Barbarą Prądzyńską i Jarosławem Siejkowskim z Fundacji Art Junction stworzyliśmy dwa spektakle, tworzone od podstaw przez romskie dzieci z Poznania i Olsztyna. W obydwóch opieraliśmy się na wątkach baśniowych z tradycji polskiej i romskiej. W obydwóch – jak się okazało – owe baśniowe wątki stały się dla dzieci narzędziem do opowiedzenia o sobie.
Również w środowiskach wiejskich, w pracy z seniorami, albo z mieszkańcami tzw. złych dzielnic, a także w pracy z więźniami opowieści okazują się bezpiecznym wehikułem uruchamiającym wspomnienia, emocje, wrażliwość i chęć komunikacji. Przy czym nie mam na myśli historii opowiadanych komuś, tylko sytuację, w której opowieść stanowi jedynie punkt wyjścia dla uczestników do opowiadania własnej historii. To taka sytuacja, w której więcej się pyta niż opowiada, a potem wyłuskuje się słowa, obrazy i wątki, pomagając czyjejś opowieści pojawić się w pełni. To jak bycie doulą, akuszerką.
Jedną rzecz tylko chyba trzeba jeszcze powiedzieć, w kwestii wykluczenia. Bo stało się ono w pewnym sensie taką etykietką. Za wykluczonych uznaje się tych, którzy z przyczyn egzystencjalnych, ekonomicznych, prawnych lub zdrowotnych mają utrudniony udział w kulturze. A po pierwsze wykluczenie często przejawia się w zupełnie inny sposób, systemowy, powiedziałabym. I w związku z tym potrzeby z nim związane są na zupełnie innym poziomie. Bardziej podstawowym. Chodzi o to, żeby mieć dostęp do bieżącej wody, pieniądze na lekarstwa i rehabilitację, asystenta w szkole albo żeby – jak w przypadku Głuchych – dostępne dla nich były informacje i urzędy.
Po drugie zaś tzw. „wykluczeni” kulturowo nie zawsze czują się wykluczeni – mają swoje sprawy, swoje światy. I równie dobrze my możemy sami o sobie powiedzieć, że jesteśmy wykluczeni: ze świata Głuchych, świata Romów, świata osób z niepełnosprawnościami… Bo nie mamy narzędzi do porozumiewania się z nimi, nie rozumiemy ich opowieści.
Głusi – to odkryłam dzięki pracy w ekipie "Migawek" – świetnie sobie bez nas, słyszących, radzą. Gdyby tylko państwo wzięło ich solidnie pod uwagę – nie potrzebują nas. Powszechnie myśli się o nich jako o niesłyszących, osobach z niepełnosprawnością, podczas kiedy oni sami siebie postrzegają (i słusznie), jako mniejszość kulturową i językową, i dlatego proszą, żeby „Głuchy” pisać wielką literą, jak Rom, Tatar, czy Ślązak.
Madi i Grzegorz stworzyli wspólnie wiele spektakli z wykorzystaniem Polskiego Języka Migowego, w następnych naszych działaniach będą też na scenie udział brali Głusi. Powstają spektakle i koncerty z udziałem seniorów, osób z niepełnosprawnościami i wszystkich innych zaliczanych do tzw. wykluczonych.
Myślę sobie, że my, opowiadacze, mamy podwójną moc (a zarazem podwójne zadanie) – możemy opowiadać o innych, dzięki czemu dajemy im osobne miejsce w świecie. Ale możemy też sprawić, żeby sami opowiadali o sobie – a to jest szczyt marzeń. Żeby każdy mógł opowiadać o sobie, swoim językiem i na swój sposób. Bo w interesie nas wszystkich – i słyszących, i Głuchych i wszystkich innych, jest dbanie o świadomość, o komunikację, o możliwość spotkania. Rzeczywistość codzienna byłaby wówczas bogatsza.
I do tego właśnie znakomicie nadaje się materia opowieści i to, co nazywamy sztuką opowiadania, a czego kluczowym elementem jest rozumienie jak skonstruowana jest opowieść i jak działa, niezależnie od języka. I to jest też część naszej pracy w ramach "Migawek".
Festiwal organizowany przez Stowarzyszenie „Grupa Studnia O.” jest finansowany przez m.st. Warszawę. Informacje: festiwalopowiadania.pl