"Kombinat" w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Muzycznym w Poznaniu. Pisze Agnieszka Serlikowska w Teatrze dla Wszystkich.
Industrialne wnętrze Teatru Muzycznego w Poznaniu pasuje jak ulał do scenicznej antyutopii. Niepokojący, wręcz irytujący rytm początkowych piosenek szybko wprowadza atmosferę strachu. Piekielny klimat na zewnątrz potęguje duszność opowieści o Janie K., którego inicjały błyskawicznie nakierowują widza na „Proces” Franza Kafki. To jednak dopiero początek. „Kombinat” w reż. Wojciecha Kościelniaka jest interpretacyjną matrioszką dla wielbicieli wielowątkowych scenicznych historii. To spektakl pod wieloma względami brawurowy, wyróżniający się błyskotliwą choreografią i odważną diagnozą społeczno-polityczną.
Od czasu wyreżyserowanego przez W. Kościelniaka na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu koncertu pod tym samym tytułem upłynęło już niemal 20 lat i dorosło kilkanaście pokoleń, w tym moje. Wrocławski „Kombinat” obrósł legendą, nie tylko wśród fanów reżysera, ale również twórczości Grzegorza Ciechowskiego i Republiki, których piosenki stały się kanwą przedsięwzięcia. Stąd nieco karkołomne wydawało się wystawienie w Poznaniu spektaklu o tym samym tytule i z zastosowaniem utworów tego samego zespołu, a jednak odmiennego od koncertu. Karkołomne, a jednak udane. Przedstawienie Teatru Muzycznego w Poznaniu to równorzędna harmonia piosenek, choreografii i scenariusza, która uwydatnia ponadczasowość tekstów Grzegorza Ciechowskiego. W przygotowanej przez Wojciecha Kościelniaka oprawie opowiadają one nie tyle abstrakcyjną historię przyszłości, w której kolektywizm doprowadził do społecznej degeneracji, ale smutną, choć celną diagnozą niepokojących ruchów w teraźniejszości.
Otrzymujemy zatem opowieść o tytułowym Kombinacie – quasi państwie, quasi ustroju, który miał służyć ludziom, ale stał się bezduszną machiną. Obserwujemy indywidualne dramaty osób, o innej niż pożądana wrażliwości, skierowanych na proces brutalnej reedukacji. Niektóre sceny przywodzą na myśl „Nowy wspaniały świat” A. Huxleya, polityka Kombinatu wydaje się być nakierowana na cielesność, bezrefleksyjność i kolektywne czucie. Sztuka nie ma być nastawiona na emocje, ale prostą potrzebę zysku. Innym razem okrutne próby i wszechobecny strach zbliżają bardziej świat przedstawiony na scenie do rzeczywistości z „Roku 1984” George’a Orwella. W przeciwieństwie do wielu polityków, W. Kościelniak patrzy jednak nie tylko w przeszłość, a teraźniejszość i przyszłość. Łatwo dostrzegamy zatem, przedstawione w kolejnych etapach szkolenia bohaterów, niebezpieczeństwa: kontrolowanej telewizji, manipulowanej religii, rządów większości bez poszanowania mniejszości, deklaratywnego lecz pozbawionego sprawczości buntu. Lampka alarmowa świeci mocno uwypuklając ostrzegawczą twórczość pisarzy i poetów.
Jak jednak już wspominałam, „Kombinat” to opowieść wielowątkowa. Znajdziemy w nim również historie o przepaści pokoleniowej, konflikcie matka-córka, przemocy domowej, seksualizacji kobiet. Wszystko okraszone wątkami humorystycznymi w scenach z udziałem dwóch bliźniaczych postaci – Psów jako symboli zidiociałego przymusu, które, szczerze pisząc, nie należą do moich ulubionych. Bez problemu przyćmiewa je jednak oszałamiająca choreografia Eweliny Adamskiej-Porczyk – niezwykle trudna, wymagająca, ale wyciągająca z zespołu Teatru Muzycznego w Poznaniu, wszystko, co najlepsze. Apogeum osiąga ona w scenie do piosenki „Nieustanne tango”, w której brawurowy koncept nie pozwala oderwać wzroku od głównej tancerki. Nie sposób nie wspomnieć o obsadzie – począwszy od charyzmatycznego Jakuba Brucheisera w głównej roli Jana K., któremu udaje się w trzy godziny przekonująco przedstawić przemianę z zagubionego mężczyzny w głównego antagonistę Kombinatu. Jego monolog o 7.14 jako jedynej minucie między snem, a rozpoczęciem pracy, która należy wyłącznie do Nas, przekona chyba każdego zmęczonego dniem powszednim widza. Uwagę przyciąga również Joanna Rybka w roli Suku, w szczególności w doskonałym wykonaniu piosenki „Prąd”, oraz Barbara Melzer jako Agrawa – główna zarządzająca Kombinatem, niezwykle przekonująco ukazująca starą prawdę, że w każdym agresorze, nawet najbardziej bezdusznym, drzemie motywacja w postaci osobistej krzywdy.
„Kombinat” to spektakl, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Gdy na scenie wybrzmiewa ostatni refren „Mojej krwi”, po prostu nie chce się wyjść z teatru.