W wywiadzie przeprowadzonym przez Witolda Mrozka w miesięczniku „Teatr” Michał Zadara, nowy dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu, kreśli wizję instytucji nie tylko jako miejsca produkcji artystycznej, ale jako społecznego organizmu poddanego złożonym procesom modernizacji. Padają tu duże słowa: „struktura macierzowa”, „nowoczesne zarządzanie”, „dział opowieści”, a także: „bufet bez kolejki” i „zero dymu w garderobie”. Pytanie, które pozostaje po tej rozmowie, nie dotyczy tego, czy Zadara ma pomysł. Bo ma. Tylko: czy to pomysł na teatr, czy na firmę? Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Nowoczesność, czyli jakieś déjà vu
Nie sposób nie odczuć pewnego rozdźwięku między językiem reformatorskim a rzeczywistością, w jakiej ten teatr faktycznie funkcjonuje. „Zaczynamy od podstaw: rzetelne premiery, solidne finanse, pełne sale, zadowolona załoga” – brzmi to jak slajd z prezentacji onboardingowej w korporacji, nie jak program artystyczny. Owszem, solidność i rzetelność są potrzebne, ale trudno uznać je za punkt wyjścia do wyznaczania tożsamości jednej z najważniejszych scen w Polsce.
Zadara odcina się wyraźnie od przeszłości – mówi, że nie będzie ciągnął projektów z Centrali, że przeszłość teatru zostaje za „grubą kreską”. Chce „teatru kulturalnego miasta”. Uporządkowanego, sprawnego, niezbyt konfliktowego. Ale przecież nieporządek był częścią DNA tej sceny: jej eksperymenty, polityczne napięcia, buntownicza energia to cechy, które przez lata budowały jej znaczenie. Czy teatr „kulturalnego miasta” nie jest eufemizmem dla teatru uspokojonego? Teatru, który nikogo nie zdenerwuje?
Między Grotowskim a Scrumem
Zadara przywołuje Grotowskiego i mówi o „teologii teatru”, by zaraz potem opowiedzieć o wdrażaniu zwinnego zarządzania i protokołu Scrum. Wrażenie jest nieco surrealistyczne. Czy teatr, który zaczyna myśleć o sobie jak o startupie, nie zatraca przypadkiem podstawowej funkcji sztuki – ryzyka estetycznego i etycznego?
Jednocześnie trudno nie docenić próby budowania struktury instytucji opartej na współodpowiedzialności, zespołowości i transparentności. To może być wyzwalające – o ile nie sprowadzi się do marketingowej fasady. Pracownicy rzeczywiście mogą chcieć włożyć „swoją inwencję” w projekt – ale czy będą mieli na to czas, narzędzia i autonomię? I czy naprawdę każdy aktor pragnie być częścią „rozproszonej struktury horyzontalnej”? Teatr to przecież nie laboratorium zarządzania, a w zespole potrzebne są także hierarchie – czasem nawet niewygodne.
Gdzie tu teatr?
Najbardziej niepokoi brak wyraźnego programu artystycznego. Zadara mówi o „wielkiej literaturze”, o powrocie do klasyki, o Tokarczuk i Lemie – ale trudno tu dostrzec spójną linię programową. Czy to będzie teatr literacki? Obywatelski? Nowoczesny kanon? Wymieniane tytuły i nazwiska to raczej hasła marketingowe niż propozycja estetyczna.
Niepokoi też niemal całkowita nieobecność refleksji nad językiem teatralnym. Nie dowiadujemy się, jakim teatrem będzie Teatr Polski poza tym, że ma być „uczciwy” i „spełniać oczekiwania”. To jednak za mało. Sztuka nie spełnia oczekiwań – ona je kwestionuje. A czy w takim zarządzanym „projektowo” teatrze znajdzie się przestrzeń dla nieprzewidywalności? Dla porażki, która bywa przecież formą twórczej odwagi?
Czy ego dyrektora zmieści się w strukturze horyzontalnej?
Trudno nie zauważyć, że Zadara jest jednym z nielicznych polskich reżyserów, którzy równie często mówią o demokracji, jak o strategii komunikacyjnej. I to dobrze – teatr potrzebuje menedżerów świadomych narzędzi, którymi się posługują. Ale ta wszechobecna retoryka zespołowości, wspólnotowości i egalitaryzmu nie powinna przesłonić faktu, że w tym wszystkim centrum nadal stanowi on sam – reżyser z silnym nazwiskiem i silnym przekonaniem o swojej wizji. Zadara mówi, że nie będzie „folwarku jaśnie pana dyrektora”, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że cała struktura i energia teatru nadal orbituje wokół niego. Jego pomysłów, jego znajomych, jego rewolucji.
Prognozy ostrożne, pytania ważne
Czy zatem rozmowa z Zadarą pozwala postawić diagnozę przyszłości Teatru Polskiego? Tak, ale jest to diagnoza ostrożna. Widzimy jasno zapowiadaną reorganizację, widzimy „porządkowanie”, widzimy budowę struktury instytucji niemal od zera. Ale nie widzimy jeszcze, jaki teatr z tego porządku się wyłoni. Zadara mówi sporo o funkcjonowaniu, niewiele o działaniu – o tym, co teatr ma robić, jakie ma zadawać pytania, jakie formy wybierać.
Pojawia się więc kluczowe pytanie: czy można zbudować teatr interesujący z lęku przed konfliktem? Bo jeśli czegoś nie było w tej rozmowie, to właśnie ryzyka. A przecież – jak pisała Susan Sontag – sztuka, która nie ryzykuje, nie ma znaczenia.