„Mewa” w reż. Katarzyny Minkowskiej w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie. Pisze Alicja Cembrowska w Teatrze Dla Wszystkich.
Świat sprzeczności i namiętności, świat nieoczywisty, w którym nie ma prostych odpowiedzi, świat oniryczny, trochę za mgłą, świat skrywający kolejne dna. Reżyserka Katarzyna Minkowska z zespołem aktorskim Teatru Collegium Nobilium przeniosła na scenę pełnokrwisty dramat Czechowa. To “Mewa” inna, ale jakaż wspaniała!
“Mewa”, którą sam Czechow gatunkowo zaliczał do komedii, to jeden z najbardziej tajemniczych i otwartych na interpretację dramatów rosyjskiego mistrza „pauzy i wielokropków”. Regularnie wystawiana na światowych scenach i przefiltrowana przez setki możliwości i wrażliwości, udowadnia, że nie traci na aktualności, a sam tekst elastycznie reaguje na nurty, propozycje i rozwiązania sceniczne. Katarzyna Minkowska – z dramaturżkami Martą Lewandowską i Joanną Połeć – potraktowała tekst Czechowa (w nowym tłumaczeniu Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej) jako fundament, jednocześnie dając sobie przestrzeń na własne dopowiedzenia. Ta “Mewa” przenosi nas nie na rosyjską wieś przełomu XIX i XX wieku, a do współczesnego mieszkania. Entuzjaści klasycznego tekstu rozpoznają zdania, które nie wyszły spod pióra Czechowa, trudno jednak odmówić twórczyniom sprawności i wrażliwości sprawiających, że w tej warstwie nic nie zgrzyta i nie brzmi obco.
Trudno byłoby mi wskazać cokolwiek w tej inscenizacji, co nie współbrzmiałoby z tekstem autora „Wiśniowego sadu”. “Mewa” w wykonaniu młodego zespołu aktorskiego hipnotyzuje i wciąga. Każda postać jest żywa. Jakaś. Do tego stopnia, że nie umiałabym wskazać tej jednej, która zagarnęła całą moją uwagę. Gdybym jednak w tym przypadku musiała to zrobić, byłaby to Maria Kresa jako Nina. I to nie tylko dlatego, że jej pełna napięcia, smutna twarz i ściekająca po policzku łza otwierają spektakl. Aktorka doskonale balansuje pomiędzy zmiennymi stanami swojej postaci, przeprowadza ją przez proces dojrzewania twórczego i osobistego. Oklaski jednak należą się całemu zespołowi. Julii Banasiewicz jako narcystycznej Arkadinie; Aleksandrowi Buchowieckiemu, który stworzył nieoczywistą wersję terapeuty Dorna; Maksymilianowi Cichemu, który wcielił się w Sorina; grającemu awangardowego poszukiwacza nowej formy Trieplewa – Kubie Dyniewiczowi; Mai Kalbarczyk – cudnej Polinie. Zachwycający był Kacper Męcka jako egocentryczny Trigorin, Tomasz Obiński (Siemion) i Magdalena Parda (Masza). Ten ostatni duet trudno będzie zapomnieć. Ostre, chłodne, niedostępne oblicze Maszy w zderzeniu z miękkością i miłością Siemiona – majstersztyk!
Zapadających w pamięć scen jest w tej warszawskiej “Mewie” znacznie więcej – pełna napięć dyskusja Trigorina i Trieplewa o sztuce; bolesna awantura matki (Arkadina) ze zranionym synem (Trieplew); monolog Siemiona o uczuciu do Maszy; choreografia (Krystyna Lama Szydłowska) na bankiecie Arkadiny, podczas której dosłownie – obserwując style poruszania się postaci – widoczna jest indywidualność każdej z nich. A to wszystko niemal na pustej scenie. Odpowiedzialny za scenografię i kostiumy Łukasz Mleczak postawił na sugestywny minimalizm. Fakt, po prawej stronie wisi wypchany ptak, próżno jednak szukać tu samowaru i innych rekwizytów utożsamianych nie tylko z rosyjskimi inscenizacjami dramatów Czechowa. Tytułowa mewa zostaje sprowadzona do origami z papieru. Zamiast tradycyjnego urządzenia do parzenia herbaty, mamy karafkę. Po lewej stronie i w głębi sceny rozwieszone są plandeki, które niczym zniekształcone zwierciadła odbijają to, co się dzieje i pozwalają postaciom przyglądać się swoim powykrzywianym odbiciom. Które oblicza są prawdziwe?
“Mewa” Minkowskiej jest cudownie magiczna, wysmakowana i dopieszczona. Łączy realizm z symbolizmem, ale nie popada w przesadę. Chyba nie istnieje urządzenie do ważenia sprzeczności tak, by zbalansować i zrównoważyć je perfekcyjnie. W tym przypadku reżyserka z zespołem odkryła recepturę doskonałą. Odwołując się do jednego z głównych tematów dramatu, dotyczącego poszukiwania czegoś innego, nowej formy i świeżości, pozostała czuła na elementy stare i klasyczne. Oto “Mewa” o różnych wymiarach miłości i sztuki. O akcie tworzenia teatru i akcie tworzenia relacji. O zapośredniczeniach i kreacjach. Bo we współczesnym świecie niemal każdy z nas jest twórcą, kreatorem. Zdaje się o tym przypominać kamera na początku i na końcu spektaklu. Obecnie niemal wszystko może być performansem, wszystko może być nagrane przez każdego. Kim dziś jest twórca? Może być każdym. Każdy może być twórcą.