„Mewa” w reż. Katarzyny Minkowskiej w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.
„Mewa”, dramat Antoniego Czechowa wyreżyserowany w Teatrze Collegium Nobilium przez Katarzynę Minkowską na podstawie przekładu Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej, ze wspaniałą dramaturgią Marty Lewandowskiej i Joanny Połeć, zagrany przez studentów IV roku wydziału aktorstwa dramatycznego Akademii Teatralnej, ma formę nowoczesną i wymowę współczesną. Choć tytuł i bohaterowie, a także ich imiona, relacje i zawody pozostają bez zmian, to sam fakt, że spektakl inscenizowany jest wyłącznie przez bardzo młodych ludzi, którzy przedstawiają sztukę ze swojej perspektywy, przesuwa akcenty, reinterpretuje tematy, nadaje im nowe, rozszerzone znaczenia. Z przykuwającą od pierwszych chwil uwagę intensywnością. Mocą.
To już nie jest charakterystyka, analiza i diagnoza odchodzącego świata, reprezentującego tradycyjne idee, wartości, podejście do sztuki i twórczości, wyczerpujące swoją dotychczasową wagę, potencjał i siłę, która ostatecznie skutecznie zachowuje swój status quo ale obraz emancypacyjnej walki młodych ludzi definiujących swoje podejście do siebie, sztuki i życia. Tu nikt nie składa broni, nie ponosi klęski, bo wykazuje postawę aktywną.
Boksują się tu różne podejścia rozumienia czym jest sztuka, jaka powinna być, co sobą niesie proces twórczy, jakie ma znaczenie, czego jest wyrazem i dlaczego. Bo wydaje się, że nadrzędnym tematem jest wszelka kreacja - jej moc tworzenia wypowiedzi artystycznej, kontekstu i adekwatnej do treści formy, określenie sensu życia i kształtowanie relacji międzyludzkich a nie tylko poddawanie się racjom silniejszego, starszego, bardziej doświadczonego partnera (matki, artysty, itd.). I młodzi są na tyle doskonale przygotowani, że potrafią z pasją i przekonująco - aczkolwiek wypada to dramatycznie - skonkretyzować, wyartykułować i uzasadnić, o co im chodzi, jak się czują ich bohaterowie, ale też oni sami. Umieją nadać właściwy kształt i wymowę swoim postawom, wyznaniom (jeśli chodzi o uczucia, emocje, deficyty, wątpliwości), by wyrazić przeczucia, przekonania, swój punkt widzenia. Są odważni, otwarci, nieustępliwi. Ekspresyjni i ekspansywni.
W obrazie dominującej młodości działanie, ścieranie się racji wydaje się najważniejsze. A więc postawa poszukująca, testująca, sprawdzająca, która albo będzie dążyć do autentyczności i prawdy, albo skupi się na czerpaniu szczęścia z samego procesu twórczego, albo z osiągnięcia konkretnego celu (rola w sztuce, wydana książka, ukończony obraz, spektakl, itd.) lub będzie wyrazem przeczucia o dokonaniu właściwego wyboru tematu czy formy, choćby ten wybór był wyłącznie intuicyjny i ekstremalnie ryzykowny. Bo młodość się nie boi, nie lęka. Z impetem instynktu, imperatywu wewnętrznej potrzeby wyrażania siebie, z poczuciem, że nie może ustawać w poszukiwaniach właściwej formy, jest twórcza i daje sobie szansę na powstanie dobrej sztuki.
Sam spektakl jest na to konsekwentnie i logicznie przeprowadzonym dowodem. Wykorzystuje starą, doskonale znaną ponadczasową treść, uniwersalnych bohaterów i niewzruszalne, dotyczące ich relacje i zgodnie z własnym artystów rozumieniem sztuki ją reinterpretuje w treści, nadając nową, adekwatną wyrazistą formę. I choć w ujęciu wizualnym i interpretacyjnym uzyskano absolutnie nowy kształt, przystający i zajmujący się czasem współczesnym- nadal jest to pełnokrwista MEWA Czechowa. Work in progress performansu Kostii pokazuje arkana pracy nad sztuką reżysera i aktora. Można uznać, że to, co się zdarza między początkiem i końcem spektaklu, jest tego performansu integralną częścią. Bardzo długi, wspaniale poprowadzony wspólny taniec-charakterystyka tego pokolenia ze spektakularną choreografią Krystyny Lamy Szydłowskiej, ze światłem Moniki Stolarskiej i świetną muzyką Wojciecha Frycza i Kuby Dyniewicza doskonale pozawerbalnie ilustruje żywioł, dynamikę, ekspresję twórczą. Fascynująco dynamiczny, oszałamiająco plastyczny nowocześnie rozwija temat sztuki. Równie interesujące i wymowne są układy ruchu scenicznego wzmacniające rozmowy, na przykład Anodiny z Borysem (fascynująca walka o odzyskanie kochanka), Anodiny z Kostią (rodzinny sparing z katalogiem oskarżeń matki przez syna ), Sorina z Dornem (relacja przyjaciół, ale i rywali), Maszy z Niną (ryzykować czy trzymać się konkretu), Kostii z Borysem (spór o cel sztuki i jej formę), Siemiona z Maszą (wzruszająca, subtelna relacja uczuciowa). Ależ są wnikliwe, prawdziwe i psychologicznie wiarygodne a pozbawione rodzajowości, łatwo rozpoznawalne we współcześnie znanych nam kontekstach. Jedne mocne intelektualnie, inne gorące emocjonalnie.
Przestrzeń sceny jest pusta, jakby całkowicie stanowiła pole ekspozycji dla gry aktorów, z olbrzymim ekranem w głębi, na którym wyświetlane są zbliżenia osób, scen, ich wyimki, transmisje z innych miejsc w teatrze, ekspansywne pulsujące abstrakcyjne obrazy oraz tło do ukończonego obrazu namalowanego przez Siemiona (scenografia i kostiumy Łukasza Mleczaka). Studenci wnoszą na pewien czas krzesła, które ustawiają w jednej linii tak, by mogli usiąść przodem do widowni, jak w tradycyjnie wystawianych sztukach Czechowa. Ostatecznie wygląda ten układ jak na zebraniu terapeutycznym, którym w znacznym stopniu jest. Z boku umieszczono lustro dające zniekształcone odbicie rzeczywistości, która nie jest taka, jaką się wydaje być. Sztuka też jest odbiciem życia, pewną jego wersją. Nic nie rozprasza uwagi, bo cała skupiona jest na bohaterach, relacjach między nimi, na tym co mają do powiedzenia.
Interesujący jest pomysł, by rozpocząć i zakończyć sztukę performansem Kostii i Niny. A może wszystkie układy sceniczne bohaterów są performansami? Jakże są intymne i prawdziwe! Przejmujące, ostatecznie pozytywne. Bo choć poważne w treści odsłaniają proces twórczy, a to dowodzi, że sztuka jest idealnym katalizatorem uczuć, nastrojów, emocji, szansą do wypowiedzenia się, rozładowania napięcia, przepracowania tego, co artyści uznają za istotne. I jeśli nie od razu są tego pewni - szukają, ćwiczą, próbują. Aż się przybliżą do celu lub przy odrobinie szczęścia go osiągają. A wymaga to dyscypliny, wytrzymałości, poświęcenia, zdradzania najintymniejszej wersji siebie. Pracy, pracy, pracy. Układania nowych, współczesnych wersji postaci, obrazów, palimpsestów historii siłą woli, mocą wyobraźni, potęgą istoty siebie samych ze starych puzzli. Czy nie jest to program na całe życie? To artystyczne?
Julia Banasiewicz (narcystyczna Anodina, femme fatale jako matka, aktorka, kochanka), Aleksander Buchowiecki (zafiksowany lekarz, przyjaciel i rywal Sorina- co za dyg i pląs Dorna!), Maksymilian Cichy (hipochondryk Sorin, zwracający na siebie uwagę zdradzany mąż), Kuba Dyniewicz (artysta performer syn, potrafiący ostro sprzeciwić się matce-to chyba dojrzałość Kostii), Maja Kalbarczyk (siła spokoju smutku pewnej siebie afirmatywnej Poliny), Maria Kresa (labirynty samotności Mewy i Niny, dojrzewającej na oczach widzów aktorki), Kacper Męcka (ostentacyjna archaiczna męska wygoda-uległość Borysa), Tomasz Obiński (łagodna, ujmująca nieśmiałość zakochanego Siemiona), Magdalena Parda (smętny mrok uroku Maszy) - wszyscy przygotowani, charakterystyczni w swych złożonych, trudnych ale szczegółowo przemyślanych i cudownie zagranych rolach to już wiedzą. Wiedzą doskonale. Brawo!
Jest w tym spektaklu mewa - origami, symbol-efekt procesu tworzenia, składania z dostępnej materii (tu np. z kartki wyrwanej z książki, może nawet dramatu Czechowa) metafory wybranej idei. Możliwa do wykonania praca przez każdego człowieka, która zaspakaja potrzebę realizacji dowolnego marzenia, celu. To nic, że niepozorna, dyskretna, ledwie zauważalna. No cóż, warto marzyć, warto śnić*. Warto zobaczyć i przemyśleć tę sztukę. Jest piękna, mądra, doskonała! Powodzenia:)