XV Międzynarodowe Spotkania Szkół Lalkarskich „Metaformy” we Wrocławiu. Pisze Marek Waszkiel na swoim blogu.
Dobiegły końca wrocławskie Metaformy, piętnasta już edycja Międzynarodowych Spotkań Szkół Lalkarskich. W ciągu czterech dni odbyło się blisko trzydzieści rozmaitych wydarzeń: warsztatów, spotkań, instalacji, prezentacji małych etiud i pełnowymiarowych spektakli teatralnych. Artystyczny zawrót głowy! Na szczęście wszystko działo się w przestrzeniach wrocławskiej Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego, bez potrzeby wychodzenia poza budynek przy ul. Braniborskiej, dzięki czemu możliwe było zobaczenie wielu zdarzeń, choć trudniej już było nad nimi się zastanowić, przemyśleć, a i teraz – już po zakończeniu imprezy – niektóre prezentacje nakładają się na siebie, zlewają, albo po prostu zacierają. Tak bywa na festiwalach. Można rzecz jasna dokonywać wcześniejszej selekcji proponowanych atrakcji, choć kiedy spotykamy się z najmłodszym pokoleniem twórców, jeszcze bez ustalonej pozycji na artystycznym rynku, każde spotkanie może być swoistym odkryciem i żal cokolwiek przegapić.
Wrocławskie Metaformy to najdłużej istniejący festiwal młodych artystów lalkarzy w Polsce, choć w ciągu kilku dekad od powołania tej imprezy w zasadzie zmieniło się wszystko: nazewnictwo, teatralne upodobania, miejsce lalkarzy wśród artystów innych dyscyplin, oczywiście sami twórcy, no i publiczność. Artystyczną wizję historii festiwalu zaprezentował Mateusz Barta, który wraz z grafikiem Vladem Boyko przygotował art book, zatytułowany Tylko jeden egzemplarz, będący osobliwością wydawniczą, a sam sposób prezentacji książki (fizycznie naprawdę w jednym egzemplarzu), w formie muzyczno-wizualnego performansu, zaskoczył i zafascynował widzów. Książka dostępna będzie w wersji internetowej, na życzenie zainteresowanych, po uprzednim mailowym zgłoszeniu się do wydawcy. Brakuje w niej np. opisu zdjęć, uczestników. Gości i festiwalowe sławy rozpoznają już tylko nieliczni weterani, ale jest bez wątpienia artystycznym cackiem.
Metaformy inspirują nowe lalkarstwo. Pewnie już wkrótce zapomnimy o niedawnych sporach i dyskusjach, jakie wywołał choćby Słaby rok, bo rzeczywistość lalkarska zmienia się nieustannie. Ma na nią wpływ bez wątpienia białostocka Lalka-nie-lalka, od dawna rozszerzająca granice gatunku, który teraz wydaje się coraz bardziej precyzyjny, zwłaszcza od ubiegłorocznej ważnej artystyczno-naukowej konferencji wrocławskiej zatytułowanej „Lalka nova”. W tym nowym rozumieniu dyscypliny wielką pomocą służy termin animant, zaproponowany przed dekadą i dziś już powszechnie stosowany w środowisku lalkarskim, nie tylko polskim. Metaforma też stanie się terminem, który wejdzie do oficjalnego słownictwa lalkarzy. Bo samo słowo forma jest zbyt powszechnie używane, odnosi się w zasadzie do wszystkiego, bo wszystko ma formę. Metaforma to wyższy stopień formy, forma nabierająca nowego znaczenia, innego sensu, którego nabiera właśnie w przedstawieniu teatralnym, przedstawieniu lalkowym zwłaszcza, gdzie staje się postacią działającą, uzyskuje swoistą osobowość, jest podmiotem wypowiedzi artystycznej.
Wrocławski festiwal nie jest w zasadzie przeglądem lalkarskich nowości. Jego program koncentruje się na prezentacji procesu dydaktycznego, przez który przechodzą młodzi adepci sztuki lalkarskiej w różnych krajach. W tym roku, oprócz szkół polskich, bratysławskiej VŠMU, berlińskiej Akademii Ernsta Buscha, uczelni ukraińskich z Kijowa i Charkowa, pojawiły się po raz pierwszy dawno lub nigdy nie oglądane w Polsce chorwacka uczelnia z Osijeku oraz szwajcarska Accademia Dimitri.
Proces kształcenia lalkarzy jest skomplikowany, programy nieustannie ewoluują. Najważniejsza zmiana, zwłaszcza w regionie Europy Centralnej, polega na stopniowym przesuwaniu uwagi z kształcenia aktorów – członków dużych instytucjonalnych teatrów – na koncentrację na indywidualnym talencie przyszłego samodzielnego twórcy. Sporo absolwentów nadal trafia do wielkich zespołów teatralnych, ale rośnie liczba indywidualnych projektów, małych niezależnych zespołów tworzonych przez artystów kończących uczelnie lalkarskie. Ten kierunek z pewnością będzie się rozwijał, bo nie jest łatwo wypowiadać się własnym głosem w wielkim organizmie teatralnym, gdzie w gruncie rzeczy nic bądź bardzo niewiele zależy od ambitnego aktora.
Ta dominująca dziś tendencja wyraźnie zarysowała się w programie wrocławskich Metaform. Dominowały projekty, etiudy, małe spektakle, nad którymi pracowali w mniejszych lub większych grupach, a czasem indywidualnie, sami studenci. Oczywiście, te prezentacje należą do szkolnych programów dydaktycznych, opiekę nad nimi sprawują wykładowcy, nadzorujący pracę, konsultujący i ukierunkowujący poczynania młodych twórców. Ale zdecydowana większość pokazów to projekty studenckie. Dlatego też są one tak różnorodne, niemal zawsze oryginalne, a często także atrakcyjne.
Na Metaformach pojawiło się kilka spektakli dyplomowych. Duże inscenizacje kończące proces kształcenia lalkarzy to niemal już wyłącznie praktyka szkół należących do naszego regionu. Studenci wrocławscy pokazali premierową realizację pt. Żyję! Łukasza Zaleskiego w reżyserii Magdaleny Miklasz, Słowacy – premierę sprzed kilku miesięcy: Sen o pralesie na podstawie scenariusza i w reżyserii Joanny Marii Gierdal, zainspirowaną książką Bambi Felixa Saltena, napisaną sto lat temu. Obydwa spektakle, pierwszy otwierający festiwal, drugi kończący Metaformy, na długo pozostaną w pamięci. Nie tak często zdarzają się dyplomy studenckie będące znakomitymi realizacjami teatralnymi.
Żyję! to swoisty aktorsko-lalkowy musical, z elementami kabaretu, drapieżny, prowokacyjny, osadzony w końcu XX wieku spektakl, eksploatujący tematy żydowskie, opowiadający o dramatycznych losach niezwykłej izraelskiej piosenkarki Ofry Hazy i jej relacjach z międzynarodowym artystycznym środowiskiem, a zwłaszcza kłopotami z dostaniem się do izraelskiego nieba, bo w zaprezentowanej na scenie wizji każdy naród ma swoje własne niebo, którym wszak rządzą osobliwe prawa. Błyskotliwe partie tekstu są znakomicie realizowane przez aktorów, partie wokalne oszałamiają, pojawiające się lalki znajdują mistrzowskie zastosowanie. A używa się tu i lalek-figur, i masek, i rodzaju mapetów. Lalki są w przedstawieniu jednym z elementów inscenizacyjnych, wiele scen obywa się bez nich, o brak konsekwencji w ich stosowaniu można się nawet pospierać, ale nie wpływa to na jakość i ostateczny artystyczny wyraz przedstawienia. Wielkie show o wiecznie pogmatwanych losach kobiety, na dodatek artystki, która urodziła się by umrzeć w cieniu, jeśli nie podporządkuje się męskiemu prymatowi.
Zupełnie inny świat kreślą na scenie studenci z Bratysławy. Oni skończyli już edukację przed wakacjami, ale nie rozstali się jeszcze ze swoim dyplomowym przedstawieniem. Joanna Maria Gierdal, reżyserka, jest Polką, która skończyła bratysławską reżyserię lalkową rok wcześniej. Sen o pralesie to wizja nieustającej walki, jaką człowiek toczy ze światem przyrody wybijając dzikie zwierzęta. To także nadzieja, że opamięta się wreszcie i zrozumie swoje błędy. Ale, niezależnie od swojej intelektualnej, moralnej i wizualnej wagi, spektakl jest zachwycający przede wszystkim w warstwie lalkowej. Wszystko dzieje się wśród porozrzucanych gałęzi, jakby zwierzęcych kryjówek, zwisających z góry konarów drzew. Prostymi środkami twórcy uzyskują przestrzeń, głębię, budują klimat i napięcie dramatyczne. A lalki są swoistymi hybrydami. Pojawiają się w różnych wariantach, ptaków i zwierząt, saren i jeleni, dojrzałych osobników i ledwie urodzonych. Najsilniej zapadają w pamięć te, które tworzą nagie ciała aktorów, wspierających się na przednich, drewnianych kijach-kończynach, z obnażonym ramieniem innego aktora trzymającego w dłoni głowę-czaszkę zwierzęcia. Powolna i błyskotliwa animacja, dbałość o szczegóły, łączenie obnażonego ciała człowieka bądź odsłoniętych z czarnych trykotów części ciała (rąk i nóg) konstruują postaci zwierząt o niebywałej sile oddziaływania. Jest w tym obrazie zawarty i ten element, że człowieka i zwierzę różni tak niewiele, co wybrzmiewa w finałowej scenie, kiedy myśliwy-człowiek zrzuca wreszcie swoje ubranie i wspólnie z nagimi aktorami grającymi wcześniej mordowane zwierzęta wykonuje wspólnie pieśń-song o potędze natury. Zachwycający spektakl!
Nie zdołam zrecenzować w krótkiej pofestiwalowej refleksji pokazywanych przedstawień. Wielu z nich należałyby się oddzielne omówienia. Może jacyś recenzenci śledzili Metaformy, które dostarczyły ogromnego materiału do przemyślenia. Tu jeszcze kilka uwag o spektaklach, które zrobiły na mnie największe wrażenie.
Solowy dyplom Upside Inside pokazał niedawny absolwent szwajcarskiej Accademia Dimitri – Duńczyk Finn Jagd Andersen. Accademia Dimitri jest uczelnią kształcącą aktorów teatru fizycznego i taki kierunek ukończył Anderson, ale ma ona też specjalizację teatru figuralnego (lalkowego), choć ograniczona liczba zainteresowanych uniemożliwia coroczny nabór studentów na ten kierunek. Spektakl Andersena wykracza zatem poza konwencję teatru ożywionej materii, ale bez wątpienia mieści się w kategorii teatru metaformy. Program kształcenia lalkarzy wszędzie przecież daleko wykracza poza wąsko rozumiane techniki lalkowe czy maskowe i obejmuje nie tylko warsztat aktorski, wokalny, ruchowy, ale konstrukcyjny, plastyczny, a nawet cyrkowy. W ramach Metaform oglądaliśmy i naszych studentów demonstrujących efekty uzyskane w procesie poznawania rozmaitych dyscyplin związanych ze światem szeroko pojętych sztuk widowiskowych.
Upside Inside Andersena był w tym kontekście dosyć nietypowy. Sam artysta też zresztą przekroczył już czwarty krzyżyk i od dwóch dekad profesjonalnie uprawia różne gatunki sztuk cyrkowych i widowiskowych, mając za sobą profesjonalne wykształcenie w szkołach Berlina czy francuskiej Tuluzy, dziesiątki festiwali i całe cykle prowadzonych warsztatów i kursów. Upside Inside przyniósł mu stopień magistra w 2022 roku i to przedstawienie zaprezentował wrocławskiej publiczności. To spektakl mistrzowski, należący do kategorii działań ruchowych, podejmujący – jak pisze sam artysta – „temat percepcji, tworzenia sensów, ludzkiej anatomii i absurdalny pomysł, by nadać sens czemukolwiek, co zostanie umieszczone w przestrzeni scenicznej”. Twórca umieszcza w niej własne ciało i poddaje je takiej akrobacji, kinetycznej wirtuozerii, że przez 50 minut trudno oderwać wzrok od Andersena. Chwilami miałem wręcz wrażenie, że np. przekształcenia pleców performera zawierały wyświetlane na nich obrazy. To zupełnie jak z odbiorem niektórych japońskich lalek (w teatrze Bunraku, czy lalek Hoichiego Okamoto), które zdają się generować kolory i emocje na twarzach. Oczywiście nic takiego nie ma miejsca, to tylko siła ekspresji metaformy.
Niezrównanym popisem sztuki lalkarskiej był spektakl berlińskiej Akademii Sztuk Dramatycznych im. Ernsta Buscha Subretki w reżyserii Naemi Friedmann. Troje aktorów grających pokojówki podstarzałej Madame i ona sama – lalka, animowana w najrozmaitszych kombinacjach przez jednego, dwoje lub troje aktorów. To już doskonała egzemplifikacja współczesnego animanta, lalki nowej i wszelkich wyobrażalnych wariantów relacji aktor-lalka. To współczesny teatr lalek w najczystszej i wirtuozerskiej wersji. Subretki nie istnieją bez Almut Schäfer-Kubelki, Maximiliana Teschemachera i Svena Tillmanna, ale Subretki nie istnieją także bez lalki Madame. Trudno taką refleksję wygłosić wobec zdecydowanej większości polskich przedstawień i to bynajmniej nie w kontekście wrocławskich Metaform. Świadomość lalki w polskim środowisku lalkarskim istnieje na poziomie losu Ofry Hazy próbującej przekroczyć bramę izraelskiego nieba, by posłużyć się festiwalowym przykładem.
Kilka innych spektakli chciałbym choć odnotować, poświęcając im parę słów. Wśród nich przynajmniej dwa pokazy wrocławskie: Witkacego w reżyserii Macieja Ćwielucha oraz Lailonię Konrada Dworakowskiego. Przedstawienie Ćwielucha, wciąż jeszcze studenta reżyserii, wydaje mi się propozycją znakomitą, a samego młodego artystę chciałoby się przyrównać do Piotra Tomaszuka, gdy ten w latach 80. wystawiał w białostockiej szkole Testament psa Suassuny, zanim chwilę później zabłysnął kilkoma tytułami na scenie BTL-u. Kilka miesięcy wcześniej widziałem Lema wg Ćwielucha, prościutki, efektowny i zajmujący teatr, przygotowany minimalnymi środkami. Witkacy to już propozycja solidna, efektowna, a ośmielę się dodać, że błyskotliwa. To bodaj najlepsza inscenizacja oparta na twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza jaką widziałem w polskim teatrze. Czysta forma w czystej formie! Witkacy pewnie by się ucieszył! Znakomita przestrzeń zaprojektowana przez Ćwielucha, błyskotliwa dramaturgia, a jaka praca z aktorami, nad tekstem, ruchem, interpretacją? Niech tu się pojawią przynajmniej nazwiska studentów, współtwórców tego wydarzenia: Aleksandra Kołtuniak, Maja Kowalska, Kacper Lorens, Patrycja Skrzypczak i Maciej Szczepanik. A Macieja Ćwielucha trzeba dobrze zapamiętać. Będzie jeszcze o nim głośno!
Lailonia Konrada Dworakowskiego, rutynowy skądinąd egzamin gry w planie lalkowym, to atrakcyjny spektakl metaformy w papierze. Na tym etapie kształcenia rzadko pojawiają się takie wysublimowane przedstawienia. Jakie szczęście, że spektakl nie powstał w Łodzi! Pewnie nigdy byśmy go nie zobaczyli.
Wrocławska AST zaoferowała szerszą propozycję, choćby Spektakl może zostać przerwany Wojciecha Parszewskiego, a były i dwa atrakcyjne monodramy studentów białostockiej ATB, przejmujący spektakl chorwacki, zaskakujący koncert-instalacja małych instrumentów Pawła Romańczuka, zdarzenia wizualne, cały cykl spektakli ukraińskich twórców, wśród nich kilkudniowe warsztaty poprzedzające Metaformy z Julią Bilińską i Natalią Szapowałową z Akademii w Charkowie. Oj, działo się, działo!