„Castor et Pollux” Jeana Philippa Rameau w reż. Dedy Cristiny Colonny w Warszawskiej Operze Kameralnej. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze Dla Wszystkich.
„Castor et Pollux” Jeana Philippa Rameau, uchodzącego za mistrza francuskiego baroku, w Warszawskiej Operze Kameralnej zyskał kształt dzieła inteligentnego, dzięki nawiązaniom do tarota, ezoteryki i astrologii również uniwersalnego i umiejętnie prowadzącego współczesny dialog z przeszłością. Oprawa scenograficzna (Francesco Vatoli) jest minimalistyczna, ale dzięki zastosowaniu multimediów i zjawiskowemu użyciu światła zyskuje na wyrazistości pogłębiającej interpretacyjne tropy reżyserki (Deda Cristina Colonna). W budowaniu sytuacji scenicznych, z różnorodności tańców, układów baletowych, arii i scen z udziałem chóru, dominuje prostota, ale dzięki sugestywnemu ruchowi scenicznemu (zwłaszcza w przypadku chóru będzie to bardzo istotne działanie gestyczne, zakomponowane naturalnie, delikatnie i bez udawanej emfazy) mocno oddziałująca na wszystkie nasze zmysły i pojawiające się w trakcie percepcji zapotrzebowanie emocjonalne widza. Statyczność akcji jest podbijana nowatorską próbą spojrzenia na antycznych bohaterów, która stara się odejść od czysto barokowych konwencji i tchnąć w postaci nowe życie. Colonna z Vitalim nie próbują odtwarzać świata przedstawionego, w którym dominują mity i odwołania do starożytności, w sposób bajkowy, ale poszukując metafory idą w kierunku wykreowania własnego, mocna naznaczonego intymnością świata, w którym każdy obraz będzie swą szlachetnością zespolony z barokową muzyką i tym, co w treści jawi się jako wciąż w swej istocie ważne i wiecznie aktualne.
Pod względem wokalnym spektakl można uznać za zaśpiewany bardzo stylowo i szlachetnie. Niemal wszyscy artyści obdarowani zostali ciekawymi głosami, a tajniki dawnych technik nie są im bez wątpienia obce. Najbardziej przekonujący był Kieran White w roli Castora, jego głos miał odpowiedni dla muzyki francuskiej blask, ale i lekkość, która jest podstawą przy wykonawstwie tego typu repertuaru. Tylko niewiele ustępował mu Kamil Zdebel jako Pollux; obydwaj śpiewacy, dzięki rezygnacji z mogącej budzić niepotrzebne wrażenie egzaltacji, osiągają duży stopień scenicznej prawdy, niekiedy nawet dystansu, co w tego typu librettach do osiągnięcia wcale nie jest łatwe. Na ich twarzach każde zdziwienie, obawa, szczęście czy wzruszenie, wywołane nieoczekiwanym obrotem spraw, malowało się w sposób dyskretny, ale nie pozbawiony wewnętrznego napięcia. Nieco gorzej z dźwiękami w górnym rejestrze radził sobie Aleksander Rewiński, ale na szczęście partie przez niego wykonywane (Un Spartiate, Un Athlete, Mercure) nie były w tym przedstawieniu najważniejsze. Z pań najbardziej podobała mi się Ingrida Gapova (Cleone, Une Suivante d’Hebe, Une Ombre Heureuse), zbyt majestatyczna i dostojna wydała mi się Telaire w interpretacji Toski Rousseau, natomiast Anna Werecka odpowiednio trafiała w tony pełnej zawiści, wciąż intrygującej Phebe.
Orkiestra Instrumentów Dawnych MACV Warszawskiej Opery Kameralnej, poprowadzona przez australijskiego dyrygenta Benjamina Bayla, charakteryzowała się świeżością w artykułowaniu wyrazistej i żywiołowej linii muzycznej, właściwie oddającej temperaturę i bogactwo nastrojów zawartych w partyturze Rameau. Imponowała również harmonijność brzmienia zespolona z wokalnymi interpretacjami solistów. Bayl znakomicie przechodził od sekwencji szalonych burz czy sekwencji o dużej sile dramatyzmu, nie tylko emocjonalnego, do niebiańskich momentów przynoszących delikatnie ukojenie czy spokój miłosnych zwierzeń, również tych braterskich.
Ważną funkcję do spełnienia w dramacie tego barokowego kompozytora, momentami nawet dominującą, ma balet (Alberto Arcos, Elisa Bermejo Gomez, Sławomir Greś, Valerie Lauer, Joanna Lichorowicz-Greś, Adrian Navarro, Aleksandra Pawliczuk, Dominik Skorek), który nie tylko tworzy, ale i pogłębia aurę niezwykłości i tajemniczości tego, co się dzieje miedzy głównymi protagonistami, nie tylko w warstwie uczuciowej. Oczywiście siła miłości, również tej między tytułowymi braćmi, jest szalenie istotna, tym bardziej, kiedy Jupiter opuszcza terytorium nieboskłonu, by podjąć próbę ukojenia zbolałych serc antycznych bohaterów. Piękna choreografia, za którą odpowiedzialna jest reżyserka tej inscenizacji, odkrywa przed widzem oryginalną estetykę ruchową, która w technice tańca barokowego bardzo silnie wykorzystuje gesty dłoni wchodzące w dialog z ruchem stóp i poszczególnych kroków. Zespół tancerzy, komponowany w symetryczne linie i harmonijnie tworzący geometryczną figuralność, w imponujący i niezwykle precyzyjny sposób ukazuje całą zmienność rytmów, które mają ogromny wpływ na przepływy narracyjne samej opowieści. Na to, co jest w naszym życiu najważniejsze i co konstytuuje międzyludzkie relacje. Bo obok miłości pojawia się w libretcie Pierra-Josepha Bernarda również wojna i zbiera swoje żniwo.
Na szczególne uznanie i wyróżnienie zasługuje chór WOK przygotowany perfekcyjnie przez Krzysztofa Kusiela-Moroza. Siła jego brzmienia była tak imponująca i sugestywna, że rewelacyjnie łączyła przestrzenie dwóch mitycznych światów i jednocześnie pomagała antagonistom odnajdować się w rzeczywistości zawieszonej między kosmosem a ziemią, między tym, co przypisane nie tylko ludzkiej, ale i boskiej naturze.
Niebo i gwiazdy rządzą tym światem i duszami protagonistów, docierając do ich najtajniejszych zakamarków, do rozdartych serc i wewnętrznych sprzeczności ludzkiego rozumu, nieodgadnionego i pełnego kontrastów.