Klata nie zrealizował w Pradze Szekspira, by skomentować sytuację krajową - sięga głębiej niż do trzeciorzędnych w końcu partyjnych rozgrywek i środowiskowych kompromisów. I może właśnie dlatego jego inscenizacja jest tak dotkliwa - o "Mierce za miarkę" w Teatrze na Palmowce pisze Dariusz Kosiński.
Luty to z pewnością nie jest w Pradze szczyt sezonu, ale i tak ulice Starego Miasta, Josefova i Malej Strany pełne są ludzi szukających zabawy, którą im obiecano i która na pewno gdzieś jest, bo czasem słychać głośny beat, a chłopak w bluzie "I love Valentine's Day" rozdaje nadmuchane czerwone serca. Mało prawdopodobne, by ktoś z nich przejechał kilka przystanków metra poza zadeptywane na śmierć uliczki i place do dzielnicy Palmovka, do teatru, w którym Jan Klata wystawił swoją wersję "Miarki za miarkę" Wiliama Shakespeare'a. Wybór "Miarki za miarkę" na pierwsze przedstawienie po zniszczeniu świetnie rozwijającego się pod dyrekcją Klaty Starego Teatru nie był zaskakujący: opowieść o obłudnej władzy karzącej bezwzględnie innych za grzechy, których sama dopuszcza się w ukryciu, dramat, w którym wszyscy są gotowi sprzedać wszystkich, gorzka komedia nie pozostawiająca żadnych złudzeń - trudno wprost o bardziej oczywisty wybór. Ta oczywist