EN

28.03.2025, 11:21 Wersja do druku

Matrix made in Poland

„Zamach na Narodowy Stary Teatr. Narodziny narodu” Jakuba Skrzywanka i Jana Czaplińskiego w reż. Jakuba Skrzywanka w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Agnieszka Loranc w Teatrze dla Wszystkich.

fot. HaWa

„Zamach na Narodowy Stary Teatr. Narodziny narodu” w reżyserii Jakuba Skrzywanka to manifest artystyczny i symboliczny przewrót na scenie narodowej w Krakowie. Reżysera, jak i konceptualisty, nie interesuje subtelność w ukazaniu polskości, lecz konfrontacja widza z wielowarstwową grą pamięci, tożsamości i mitotwórczych mechanizmów narodowej wyobraźni.

Już w oprawie wizualnej, którą zaproponowali Aleksandr Prowaliński i Natalia Mleczak, następuje dekonstrukcja narodowych narracji. Od pierwszych chwil spektaklu Polska jawi się jako raj utracony: ogród pełen bluszczy i drzew, w którego centrum stoi krzyż owinięty poczerniałymi pnączami. Rozsypane kości przypominają o nieustannym żerowaniu na reliktach dawnych czasów. Kostiumy balansują między przerysowaniem a surowością – biało-czerwone kurtki motocyklowe, białe pióra, koronki i ludowe akcenty tworzą niemal sakralno-karnawałową estetykę. Wokół sceny stopniowo rozciąga się krajobraz będący mieszanką polskiego imaginarium: zamiast kościelnych chorągwi, aktorzy i aktorki wprowadzają sztandary z wizerunkami żołnierza, samolotu, a nawet zamachu na papieża Polaka – symbolami iście polskimi oraz istotnymi dla kolejnych dramatów nawiązujących do tytułu przedstawienia. Pulsujące stroboskopy, które rytmizują sceny i sprawiają, że obraz zaczyna glitchować, niczym symulacja.

Zamach na „Wyzwolenie”

Punktem wyjścia staje się „Wyzwolenie” Stanisława Wyspiańskiego. Spektakl, niegdyś wystawiony w NST przez Konrada Swinarskiego, u Skrzywanka powraca jako inscenizacyjne cytaty, stanowiące kontrapunkt wobec tego, co rozegra się w przestrzeni teatru, gdy zegar odliczający kolejne minuty wskaże w końcu wartości zerowe. Po niespełna kilkunastu minutach dochodzi do zamachu. Wraz z dźwiękiem strzałów „Wyzwolenie” zostaje przerwane, a teatr rozsadza bomba dezinformacyjna. Wszystko ulega rozpadowi – kolejne segmenty spektaklu dzieją się na różnych płaszczyznach czasowych i narracyjnych: od identyfikacji ofiar zamachu, przez deepfakowe telewizyjne relacje oraz orędzia Andrzeja Dudy i Donalda Trumpa, aż po memoriał przy zapalonych zniczach, upamiętniający śmiertelne ofiary ataku. Spektakl stopniowo staje się mixem sztuki teatru z performansem. W Sali Modrzejewskiej widzowie stoją nad czarnymi workami i wsłuchują się w toczone na ekranie dysputy o deepfake’ach, a we foyer Stowarzyszenie Rodzin i Bliskich Zamachu na Stary Teatr w Krakowie odczytuje listę ofiar zamachu. Nawet odśpiewywany jest hymn.

Gdy po tym przerywniku wracamy na Dużą Scenę, przenosimy się w czasie – jesteśmy pięć lat po zamachu. Stajemy się świadkami seansu, który balansuje między terapią a iście spirytystycznym rytuałem. Stowarzyszenie Rodzin i Bliskich Zamachu na Stary Teatr organizuje coroczne spotkanie upamiętniające ofiary, lecz jego atmosfera przypomina bardziej zamkniętą wspólnotę sekty niż przestrzeń żałoby. Konferansjerzy, pełniący rolę samozwańczych przewodników, próbują wyzwolić siebie i innych z traum, jednak ich narracja tylko nakłada nowy pryzmat terroru. Gęste, przeciągnięte sceny budzą coraz większy niepokój. To moment, w którym teatralna iluzja zaciera się zupełnie – nagle to nie tylko bohaterowie spektaklu, ale i widzowie zostają uwikłani w tę narrację. Tym bardziej, gdy z torebek i kieszeni wyciągają kartki z pieśnią, którą intonuje Stowarzyszenie.

W najbardziej dotykającej sedna traumy scenie Radosław Krzyżowski, Dorota Segda, Kamil Pudlik i Łukasz Stawarczyk wcielają się w artystów, którzy próbują zaadaptować traumę zamachu na teatralną scenę. Im bardziej usiłują nadać jej scenariuszową strukturę, tym bardziej wymyka się ona jakiejkolwiek formie. Czy teatr w ogóle jest w stanie oddać to, co niewyrażalne? Czy sztuka ma prawo oswajać traumę? W pierwszej scenie spektaklu Krzyżowski grał „Wyzwoleniowego” Konrada i to on ocalał z zamachu. Jego przetrwanie staje się piętnem, którego nie może się pozbyć, bowiem ciągnie za sobą łatkę tchórza – tego, który nie wrócił po innych, tego, który przeżył, choć może nie powinien. Trauma w tym spektaklu nie jest statyczna – pulsuje, mutuje, powraca w różnych formach. Krzyżowski, zarówno jako aktor, jak i ocalały, wciąż na nowo odgrywa swoją winę, jakby każda kolejna wersja wydarzeń miała coś wyjaśnić, przynieść katharsis.

Wyzwolenie czy zniewolenie?

Rozpracowanie „Zamachu…” nie jest łatwym zadaniem – spektakl trwa ponad trzy godziny i ani na minutę nie pozwala na oddech. Historia, którą zaczynaliśmy, nie kończy się tam, gdzie powinna – rozrasta się, przekształca, zapętla. „Wyzwolenie” miało być początkiem, a okazuje się jedynie kolejną warstwą narodowej mitologii, którą na nowo próbujemy sobie opowiedzieć. Bo przecież każdy z nas gra „Wyzwolenie”, każdy z nas jest „Wyzwoleniem”, wszyscy jesteśmy Konradami – uwięzionymi w swoich mitach, przekonaniach i lękach. Tylko czy naprawdę jesteśmy w stanie się wyzwolić?

Jakub Skrzywanek umieszcza w spektaklu wyraźny akcent na kategorię deepfake, podkreślając, że w epoce cyfrowej nie tylko obraz, ale i pamięć mogą być konstruowane na nowo. Granica między prawdą a iluzją zaciera się, jak w chaotycznych relacjach zamachu, gdzie rzeczywistość zostaje przepuszczona przez filtry. Historia narodowa staje się projekcją, którą ktoś nieustannie montuje, powtarza, manipuluje.

Od czego więc zależy nasze wyzwolenie? By odpowiedzieć na to pytanie warto odnieść się do gestu, który symbolicznie czyni Dorota Segda w finale. W płomiennym monologu na tle gorejącego słońca otwiera okno z widokiem na Plac Szczepański, wprowadzając nowy powiew – być może wyjęty z drugiego członu tytułu, „Narodziny narodu”. Czy nowe otwarcie faktycznie nastąpi, czy też jedynie odtworzymy kolejną wersję tej samej opowieści, zmieniając jedynie dekoracje?

Tytuł oryginalny

Matrix made in Poland

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Agnieszka Loranc

Data publikacji oryginału:

28.03.2025