EN

17.06.2023, 10:01 Wersja do druku

Marzyciele, czyli intymność

„Marzyciele” Gilberta Adaira w reż. Michała Telegi z Teatru Barakah w Krakowie. Pisze Monika Oleksa w Teatrze dla Wszystkich. 

fot. Piotr Kubic

Po fantastycznym Przełamując fale, bardzo dobrym Twin Peaks: do drzwi czerwonych zapukam otrzymaliśmy od Teatru Barakah kolejny bardzo dobry spektakl, odwołujący się do filmowego pierwowzoru (w tym wypadku również książkowego). Warto zobaczyć Marzycieli, których wyreżyserował Michał Telega. Wartością dodaną wszystkich trzech spektakli, mających swój pierwowzór filmowy, jest to, że nie są teatralnymi adaptacjami, a już z pewnością nie dublują dzieł z wielkiego ekranu. Każda z tych propozycji to autorska wypowiedź, w której temat główny jest inny od filmowego.

W tym wypadku jednak jest jeszcze jeden aspekt, który w kontekście pytania o samych artystów (a to pojawia się w ramach metateatralnych zabiegów) zdaje się ważny: przez większość czasu w lewym rogu sceny, na wózku inwalidzkim, siedzi ubrany w jasny strój mężczyzna, zapewne sceniczne alter ego samego autora filmowych Marzycieli z 2003 roku. Biografia Włocha to potwierdza – Bernardo Bertolucci był bowiem w ostatnich latach życia sparaliżowany od pasa w dół po nieudanej operacji, która miała miejsce tego samego roku, co premiera filmu… Tutaj sugerować może pokrewieństwo duchowe między twórcami czy precyzyjniej: między dziełem włoskiego reżysera i spektaklem. Dzieje się tak mimo że kolejny raz artyści Teatru Barakah położyli główne akcenty w innych miejscach, niż twórcy wspomnianych wcześniej filmów. Nie widzimy tu więc paryskiej rewolucji społecznej, protestów studenckich z 1968 roku, nie obserwujemy zapalczywego buntu trojga młodych – Amerykanina i francuskiego rodzeństwa. Mamy za to dwie przecinające się linie fabularne: warsztaty z męskiej emocjonalności o nieco performatywnym charakterze i drugą z trojgiem marzycieli.

Wszystko to w prostej, surowej przestrzeni, której dopełnieniem jest światło – raz subtelnie oświetlające scenę, innym razem stroboskopowe, intensywne. Wartość dodaną stanowi muzyka – prawy kąt sceny zajmują Piotr Korzeniak i Paweł Stus; perkusja i gitara basowa towarzyszy scenicznemu „dzianiu się”,czasem jest tłem, w innych zaś chwilach istotnie dopowiada i odpowiada bohaterom. Chwilami też za jej sprawą mamy scenki ewidentnie humorystyczne, podobające się widowni, bo stanowiące np. błyskotliwą interakcję perkusisty z celowo wychodzącym z roli Kacprem Kujawą (w filmie to Matthew z USA). Scenografię tworzą również dwie instalacje – multimedialana (autorstwa Krzysztofa Marchlaka) z krótkimi hasłami, cytatami z bohaterów oraz scenami, obrazami powielonymi w ten sposób, i druga, nazwana performatywną, subtelna instalacja autorstwa Adrianny Gajdziszewskiej. Jeśli dopełnimy ten obraz znakomitymi zdjęciami (autorstwa Krzysztofa Marchlaka), to pojawia się istotna symbolika: biały kolor instalacji i białe lilie na zdjęciach bohaterów spektaklu sugerują niewinność marzycieli, będą więc oni eksplorowali świat i przede wszystkim siebie samych, będą przekraczać granice, dokonywać transgresji, nie tylko erotycznych. Trzeba też wziąć pod uwagę, że biała lilia ma bogatą i złożoną symbolikę. Przede wszystkim symbolizuje piękno, niewinność, nadzieję, królewskość i odrodzenie. Ale jest również znakiem wiosny, światła i skruchy, a ponadto kwiatem weselnym, który reprezentuje dziewictwo panny młodej. Najważniejsze zaś jest to, że starożytne muzy nosiły lilie we włosach.

Fiodor Dostojewski twierdził, że spełniają się wszystkie nasze marzenia, tylko w tak wynaturzonej formie, że już ich nie poznajemy. Jak skończą się próby przekraczania granic intymności trojga bohaterów? Jaki będzie to miało wpływ na ich życie artystyczne? Głównym tematem są w przedstawieniu Telegi relacje międzyludzkie w wielu ich wymiarach i ich intymność. Skoro zaś pojawia się to, co międzyludzkie, to również wyraźnie bliski autorowi Witold Gombrowicz ze swymi pytaniami o dojrzałość i niedojrzałość, o artystyczną autokreację, wreszcie zaś o to, gdzie ona się kończy, a zaczyna kreacja iluzorycznego wizerunku, zwana też „gębą”. Józef Tischner pisał o„zasłonie i masce”: to pierwsze miało chronić, chować to, co intymne, drugie zaś było niczym gombrowiczowska gęba – fałszem, udawaniem. To łączy się wyraźnie z białością instalacji, lilii; daje poczucie czystości, niewinności eksperymentujących bohaterów. Dojmująca jest w tym kontekście scena, kiedy wspomniane wyżej linie fabularne przenikają się, a bohater, grany znakomicie przez Dawida Tasa, wyznaje: „Grałem kiedyś w spektaklu mężczyznę homoseksualnego (…), dostałem od ojca wiadomość «nie mam syna»”. To nie tylko pytanie o tolerancję, a właściwie powody jej braku, ale może przede wszystkim o zacierające się granice między sztuką a życiem. Kolejna intymna scena to pełna aluzji seksualnych rozmowa między siostrą (w tej roli ekspresyjna i liryczna Monika Kufel) a bohaterem Kacpra Kujawy. Jest w niej coś istotniejszego niż pytania o życie erotyczne, zdanie, które poraża swym smutkiem: „Masz taki samotny pokój w głowie”. Jeśli dodamy do tego stwierdzenie „Nie umiem powiedzieć, że kocham”, to znów okaże się, że łatwiej jest wejść w erotyczną relację, niż w relację (kolejny raz powtórzę!) intymną. Zresztą relacje między trojgiem bohaterów są skomplikowane, najlepiej chyba oddaje je cytat z książki Gilberta Adair’a The Holy Innocents: „Powróćmy więc do pytania, czy Danielle i Guillaume byli jego ukochanymi. Prawdę mówiąc, zakochał się w czymś, czym odznaczali się oboje w równym stopniu, w czymś, co było w nich identyczne, chociaż nie byli przecież bliźniakami jednojajowymi, w jakimś bratersko-siostrzanym podobieństwie, którego nie mąciły cechy płciowe, a które wykwitało najpierw na twarzy jednego z nich, potem zaś drugiego, w zależności od miny, gry światła albo kąta, pod jakim Danielle bądź Guillaume pochylali głowy. A zatem Matthew zakochał się w jednej osobie, którą stanowiliby Danielle i Guillaume, gdyby nie urodzili się bliźniakami”.

Bohaterowie wciągają nas w swój świat, kiedy Kacper pyta, „A wy kiedy sięgnęliście po «Marzycieli»?”, sygnalizuje kolejny raz performatywny charakter widowiska. To pytanie, rozumiane dosłownie i metaforycznie, tworzy widzowi przestrzeń, którą on sam napełnia znaczeniami.

Tematy, problemy, które stawiają przed nami twórcy Marzycieli, jak wspomniałam, rozpoczynają się od pytania o relacje, ich intymność, ale rozwijają się dalej: mamy więc kwestię męskości, konieczność redefinicji tego pojęcia, rolę słowa w życiu i sztuce, wreszcie zaś problem depresji. Sceny warsztatów z męskości są może nieco zbyt długie, przez to powtarzają pewne kwestie – to jedyne, co zarzucić można spektaklowi Telegi. To dobrze wyreżyserowane i bardzo dobrze zagrane przedstawienie.

Jest coś dojmującego w porównaniu Marzycieli z niemęskim, spektaklem zrealizowanym w Starym Teatrze; tam autorki spektaklu też próbowały powiedzieć coś o męskości i stereotypach z nią związanych. Właśnie: próbowały. To działanie było nieudane, głównie dlatego, że zabrakło wiarygodności, a reżyserka sama wpadła w stereotypowy sposób opowiadania o męskości. Jedna z końcowych scen Marzycieli koncentruje się na ‘Bernardo Bertoluccim’, który na pytanie o pracę nad scenariuszem odpowiada, że ma już tytuł… W Teatrze Barakah autorzy spektaklu stworzyli spójne przedstawienie, które choć trudne, dojmujące w sposobie obrazowania, podejmuje wielość aktualnych, ważnych tematów i problemów. Witold Gombrowicz pisał: „Według mnie, literatura niepoważna usiłuje rozwiązać problemy egzystencji. Literatura poważna je stawia”. Marzyciele stawiają ważne pytania.

Tytuł oryginalny

Marzyciele, czyli intymność

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Monika Oleksa

Data publikacji oryginału:

16.06.2023