„Noce i dnie, czyli między życiem a śmiercią” wg Marii Dąbrowskiej reż. Michała Siegoczyńskiego w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Pisze Beata Baczyńska w „Gazecie Świętojańskiej” online.
Kto nie zna powieści Marii Dąbrowskiej „Noce i dnie”? Kto nie widział ekranizacji Jerzego Antczaka z Jadwigą Barańską i Jerzym Bińczyckim? Zapewne większość zapytanych odpowiedziałaby, że wszyscy znają. Jeśli nawet grube tomy zniechęcały czytelników, to film nakręcony na ich podstawie obejrzało dwie trzecie Polaków tylko w ciągu dwóch pierwszych lat po premierze. Oprócz filmu powstał też serial telewizyjny i dzięki niemu chyba nie ma w Polsce osoby, która nie zna sagi przedstawiającej losy dwóch pokoleń rodziny Niechciców. Czy znamy dobrze? To już zupełnie inna sprawa. A idąc do Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu warto przypomnieć sobie losy bohaterów, co pozwoli nam świadomie włączyć się w korowód scen, które w sposób wyrywkowy prezentują życie toczące się w Krępie, Serbinowie i Kalińcu. Bo właśnie w taki sposób scenarzysta i reżyser spektaklu Michał Siegoczyński tworzy collage z postaci i wydarzeń powieściowych wraz ze współczesnym komentarzem, osadzeniem ich w popkulturze i dzięki temu otrzymujemy spektakl żywy, ciekawy, zabawny, a jednak niebędący tylko pustą rozrywką.
Jako pierwsza na scenie pojawia się Barbara (Julia Szczepańska), która wprost zwraca się do publiczności, od pierwszej chwili wskazując sposób prowadzenia spektaklu, który nie ma być tylko prezentacją życia postaci, ale jest w nim miejsce na uwagi współczesnych do wydarzeń. Słyszymy nawet komentarz samej autorki, bo na proscenium pojawia się Maria Dąbrowska, która też ma coś do powiedzenia, o swojej powieści, za którą była nominowana do Nagrody Nobla. Na scenie nie zabrakło najważniejszych bohaterów epickiej historii – Bogumiła (Przemysław Chojęta), Agniesi (Ada Dec), Tomaszka (Igor Tajchman), Celiny (Julia Sobiesiak-Borucka), Katelby (Grzegorz Wiśniewski), Janusza (Mikołaj Śliwa) oraz Toliboskiego (Igor Tajchman) z nieodłącznym bukietem nenufarów. Każda ważna dla fabuły utworu postać znalazła swój czas na scenie, nawet jeśli jak Emilka (Julia Sobiesiak-Borucka) sama musiała o sobie przypomnieć, bo choć była tą ładną córką, to znaczenie miała jakby mniejsze w tej rodzinnej historii. Bohaterowie często nawiązują dialog z publicznością, podkreślają niechronologiczność wydarzeń, przedstawiają swoje opinie i komentują własne poczynania. A wszystko wskazuje na to, że sens „toczących się ku śmierci ludzkich nocy i dni” odnaleźć można po prostu w miłości. I choć wiele na świecie się zmieniło, choć kobiety nie boją się obsesyjnie staropanieństwa, a różnice społeczne i majątkowe nie zmuszają do zawierania małżeństw z rozsądku, to relacje uczuciowe między ludźmi nie są przez to dużo prostsze. Często nie dostrzegamy, nie rozumiemy tego, co ważne i prawdziwe, więc piękne staje się to, że Barbara, gdyby mogła zmienić na „pstryk” swoje życie, niczego by nie zmieniła.
Ten dwugłos powieściowo-współczesny podkreślony jest dodatkowo przez scenografię zaprojektowaną przez Michała Dobruckiego. Perskie dywany przykrywają jedną część sceny, a w drugiej ściany z pleksi wydzielają przestrzeń współczesności ze skórzaną kanapą i chromowanym stolikiem. Sceny toczą się w obu przestrzeniach, nie ma tu podziału na jakieś wtedy i teraz, oba światy przzedstawione łączą się i przenikają nawzajem. Nad sceną umieszczone są też ekrany, na których pojawiają się didaskalia – informacje o miejscach lub aktualnie pojawiających się na scenie bohaterach. Często też obserwujemy na nich postaci widziane okiem kamery, w zbliżeniu, odkrywające emocje niewidoczne z perspektywy widowni.
Podobnie jak scenografia, kostiumy Sylwestra Krupińskiego są mieszanką stylowych sukien i współczesnych ubrań, a ich dobór świetnie podkreśla charakter, a jednocześnie pewną typowość, schematyczność postaci. Widzimy Bogumiła w białym podkoszulku i garniturowych spodniach, który jest po domowemu nieatrakcyjny, choć swojski; Tomaszka w modnej bluzie i adidasch, Olesię w kozakach na szpilce, jeansowych szortach, z burzą czarnych loków do pasa. I tylko Toliboski jest nadal ubrany w biały garniturek, a w ręku trzyma pęk nenufarów. Ten obraz brodzącego w stawie amanta jest bowiem elementem naszej popkultury i nawet jeśli nigdy nie słyszeliśmy o Marii Dąbrowskiej, to ten obraz nie jest nam obcy. Tak jak towarzyszący owej scenie walc Waldemara Kazaneckiego.
Współczesność w spektaklu dochodzi do głosu nie tylko dzięki scenografii i kostiumom, ale także dzięki muzyce (usłyszymy ze sceny utwory Ewy Demarczyk, Zbigniewa Wodeckiego, Sinead O’Connor) i językowi, którym posługują się bohaterowie – jak z filmów Marka Koterskiego, z ich charakterystyczną składnią i mocnym słowem zamiast wykrzyknika.
Aktorsko świetnie! Właściwie każdy zasłużył na wyróżnienie, bo udało się stworzyć na scenie role zabawne, ale nieprzerysowane, indywidualne, ale i w pewien sposób schematyczne, zgodne ze swoimi powieściowymi pierwowzorami, ale też odmienne. Największa jędza literatury polskiej, według profesora Juliana Krzyżanowskiego, zyskuje ludzkie oblicze i nie irytuje jak książkowa, a nawet filmowa bohaterka (Barbara – przyp. Red.). Bohaterowie potrafili rozśmieszyć, ale także wzruszyć. Przejmująco zabrzmiał ze sceny monolog Celiny (Julia Sobiesiak-Borucka) i słowa matki Barbary (Maria Kierzkowska) w scenie umierania. Wielkie brawa.
Warto wybrać się do Teatru im. Wilama Horzycy na ten zabawny i mądry spektakl. Maturzystów chciałabym jednak poinformować, że nie zastąpi on lektury powieści, ale będzie jedynie świetną powtórką.