EN

16.06.2023, 12:34 Wersja do druku

Marcel Szytenchelm: Przed niedogodnościami codzienności bronię się poczuciem humoru i życzliwością

Staram się na co dzień wymyślać nietypowe akcje teatralne, aby ludziom się lżej żyło i pracowało. Wszędzie, gdzie idę, rozmiękczam rzeczywistość i rozluźniam ludzi. Czasami przez to się narażam... Cenię sobie poczucie humoru i luz. Gdzie tylko mogę, tym właśnie obdarowuję ludzi wokół - Marcel Szytenchelm, łodzianin, opowiada o swych zrealizowanych i nowych projektach. Rozmawiał Dariusz Pawłowski w „Polsce Dzienniku Łódzkim”. 

fot. Zorro2212/ Wikipedia/ CC BY-SA 3.0

Marcel Szytenchelm, aktor, reżyser, teatrolog, animator kultury, dyrektor Studia Teatralnego „Słup", wyróżniony właśnie Srebrnym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis", promotor Łodzi.

W serialu „Zmiennicy" Stanisława Barci zagrałeś Mariana Koniuszkę i zyskałeś dużą popularność. Po tym sukcesie miałeś cztery propozycje z teatrów warszawskich, a mimo to zostałeś w Łodzi. Jesteś jednym z tych, którzy z naszego miasta nie wyjechali i uczynili z tego filozofię życiową...

Łódź trzeba albo pokochać, albo z niej wyjechać. Łódź to księga wielkich tradycji, którą trzeba odkurzać i kultywować. Zrozumiałem to wcześnie, jako dziecko spacerując z mamą po ulicy Piotrkowskiej. Mama pokazała mi miejsca, gdzie mieszkali i tworzyli artyści tego miasta, między innymi Tuwim i Reymont. Poznałem twórcze adresy Łodzi. Tak stała się ona moim światem.

Jak poznałeś Stanisława Bareję?

Moje Studio Teatralne „Słup" jeździło po całej Polsce. Jako laureat Łódzkich Spotkań Teatralnych gościliśmy też na scenach warszawskich. Ze względu na duże zainteresowanie publiczności naszym przedstawieniem, poproszono mnie w stolicy, abym zgodził się na zagranie dodatkowego, nocnego spektaklu w tym samym dniu. I właśnie na to przedstawienie przyszedł Stanisław Bareja. Po spektaklu zjawił się w mojej garderobie i poprosił o rozmowę. Zaczął od tego, że do tej pory nie widział tak oryginalnego widowiska. „Trzeba mieć niezwykłą wyobraźnię i poczucie humoru, aby mieć pomysł na takie przedstawienie" - powiedział. Gratulując, wyjął wizytówkę z własnoręcznie wypisanym na niej swoim numerem telefonu. I powiedział: „Jak będzie pan kiedykolwiek w Warszawie, proszę o kontakt. Chętnie pana poznam". Na to ja odpowiedziałem: Panie Stanisławie, jestem wielbicielem pana filmów. Jako aktor nie marzyłem o zagraniu Hamleta, ale o zagraniu u Barei. I tak to się zaczęło. Następnego dnia zatelefonowałem do niego, dwa dni później spotkałem się z nim ponownie w stolicy. Wspominam z sentymentem nasze rozmowy, wielogodzinne, pełne humoru dyskusje. Jego domowe naleśniki. Pewnego dnia Staszek oznajmił, że chciałby, abym w jego najnowszym serialu zagrał jedną z głównych ról, postać Mariana Koniuszko. Jestem też dumny, że wymyśliłem ostateczny tytuł serialu, czyli „Zmiennicy". Tytułem roboczym byli bowiem „Taksówkarze". Bareja był zadowolony. Wyznał: „Marcel, ty masz łeb nie od parady"... Bardzo ceniłem tę współpracę, która niewątpliwie miała wpływ na moje dalsze artystyczne życie. Po telewizyjnej kolaudacji serialu pogratulował mi roli i zapewnił, że trafiłem do jego „stajni", miałem zagrać w jego następnych filmach. Niestety, przedwczesna śmierć reżysera pokrzyżowała nasze dalsze plany...

Lubisz w swoich przedstawieniach i wielkich akcjach parateatralnych prowokować i wciągasz w swoją przestrzeń artystyczną widzów. Zainteresowania tradycją łączysz z nowatorskimi formami teatralnymi. Jeden z krytyków teatralnych powiedział nawet: nie ma podobnego teatru do Szytenchelma. Na czym polega ta wyjątkowość?

Bo ja nadal lubię to, co robię; tworzenie, reżyserowanie, granie ciągle sprawiają mi przyjemność. Co i ile się da, przeobrażam w spontan zabarwiony poczuciem humoru. Prawdę mówiąc, mój teatr to nie tylko przestrzeń sceniczna - to również ulica, podwórka, a nawet cukiernia i piekarnia, do której często chodzę. Staram się na co dzień wymyślać nietypowe akcje teatralne, aby ludziom się lżej żyło i pracowało. Wszędzie, gdzie idę, rozmiękczam rzeczywistość i rozluźniam ludzi. Czasami przez to się narażam... Cenię sobie poczucie humoru i luz. Gdzie tylko mogę, tym właśnie obdarowuję ludzi wokół.

Stąd pomysł na kabaret?

Tak. Powołałem do życia swój jednoosobowy kabaret w trzech postaciach: bileterki, Mariana i Marcela. To oni rozluźniają widownię... Tytuł programu „Wybór dziada roku". I robię to, co bardzo lubię, czyli wciągam widzów do swoich artystycznych działań. Wielu z nich okazuje się potem świetnymi wykonawcami i emocjonalne angażuje w nasze działania. Z mojego powołania ktoś z widzów zostaje ministrem, inny lekarzem rodzinnym, ktoś znaczącym biznesmenem. Bilety są w cenie cukru trzcinowego, można płacić cukrem...

Jesteśmy tuż przed Dniem Reymonta, jedną z koronnych Twoich imprez. W tym roku w Łodzi organizujesz ją wspólnie z Miejską Strefą Kultury. Jest to jedna z najdłużej organizowanych, cyklicznych imprez artystycznych w Polsce.

Od dwudziestu czterech już lat zaczynam Dzień Reymonta w Łodzi, a następnie wykonawcy i uczestnicy imprezy jadą specjalnym pociągiem do Lipiec Reymontowskich, przez Przyłęk Duży. Wymyśliłem tę imprezę dwadzieścia sześć lat temu, gdyby nie pandemia, mielibyśmy w tym roku piękny jubileusz. Od samego początku, corocznie jest z nami „żywy" Władysław Reymont, który podziwia występy, opowiada o sobie, o swojej twórczości i nie może się nadziwić, jak pięknieje nam Łódź i cały łódzki region. Jest to jedyny dzień w roku, w którym możemy zrobić sobie fotki z noblistą. Dzień Reymonta to dwunastogodzinna impreza, niezwykła atmosfera, rodzaj zbratania artystów i odbiorców różnych pokoleń.

Organizowałeś też Dzień Tuwima, wymyśliłeś i uruchomiłeś Galerię Wielkich Łodzian na ulicy Piotrkowskiej. Co z tymi projektami?

W naszym mieście udało mi się zorganizować dziewięć edycji „DniaTuwima", między innymi w kamienicy przy ulicy Andrzeja Struga, gdzie mieszkali Tuwimowie. Tam przygotowałem widowisko „Bal niemalże w operze". A aktorami byli mieszkańcy tego domu. Oprócz jednej rodziny zagrali wszyscy. Niestety, nie udało się tego przedsięwzięcia kontynuować. Pomysł stworzenia Galerii Wielkich Łodzian zrodził się w 1996 roku. Chciałem, aby pomniki wtapiały się w ulicę Piotrkowską i stały się jej charakterystycznymi znakami. Stworzyłem Galerię jako rodzaj ulicznego teatru. Poprzez pomniki można opowiadać o Łodzi, galeria spełnia zatem również rolę edukacyjną.

Przy każdej rzeźbie wybitnego twórcy można usiąść, potrzeć nos na szczęście, zrobić pamiątkowe zdjęcie i zabrać je ze sobą. Ta galeria jest czynna całą dobę. Lokalizacje też nie są przypadkowe. Warto zaznaczyć, że pomniki nie powstały za publiczne pieniądze. Szukałem fundatorów, zaciągałem pożyczki. A zacząłem od Ławeczki Tuwima. Miałem wrażenie, że do tego momentu Juliana Tuwima się wstydzono, przypominając sobie o tym wybitnym poecie tylko przy okazji okrągłych rocznic twórcy. Później powstały pomniki Fortepian Rubinsteina, Kufer Reymonta, Twórcy Łodzi Przemysłowej, Fotel Jaracza i Lampiarz. W planach byli jeszcze Władysław Jagiełło, Żyd-Handlarz, Włókniarka, rodzina Poznańskich. Inicjatywa ucichła nie z mojej winy.

A plany na przyszłość?

Mam nadzieję, że uda mi się kontynuować realizację zaczętego przed pandemią serialu zatytułowanego „Marian Koniuszko - najtańsze taxi w mieście". Główny bohater, Marian, nie dorobił się niczego i wciąż jeździ taksówką o numerach bocznych 1313. Mieszka w Łodzi i tutaj wozi swych pasażerów. Akcja dzieje się współcześnie. Czy uda się serial zrealizować i dokończyć, zależy od funduszy. Jestem jego producentem, scenarzystą, reżyserem i oczywiście gram w nim kultową już postać Mariana. Pracuję też nad kolejnym teledyskiem, który nawiązywałby do tego filmowego przedsięwzięcia. Zachęcam do zobaczenia na YouTubie moich wcześniejszych klipów, między innymi „Taxi Mariana", „Menela", „Galaktyczny Reymont", czy „Ulica palce lizać". I jeszcze mam cichutkie i nieśmiałe marzenie, aby otworzyć swoją kawiarnię artystyczną, wstępna nazwa to Uśmiechnięta Morda. Byłoby tam miejsce między innymi na monodramy. Sam przygotowuję i pracuję nad „Pamiętnikiem wariata" według Mikołaja Gogola. Gogol w moim przedstawieniu staje się bardzo współczesny... Oj, by się działo, gdyby takie miejsce powstało. Zawsze na początku muszą być marzenia, a zatem wszystko przed nami. Jestem niepoprawnym optymistą, a poczucie humoru to mój znak firmowy.

***

Zdjęcie na licencji CC BY-SA 3.0.

Tytuł oryginalny

Przed niedogodnościami codzienności bronię się poczuciem humoru i życzliwością

Źródło:

„Polska Dziennik Łódzki” nr 138, „Kocham Łódź”

Autor:

Dariusz Pawłowski

Data publikacji oryginału:

16.06.2023