„Małżeństwo z kalendarza” Franciszka Bohomolca w reż. Jarosława Tumidajskiego w Teatrze Powszechnym w Radomiu. Pisze Rafał Turowski na swoim blogu.
Najkrócej – mamy oto historię panny Elizy (oraz jej służącej Agaty), która nie chce pójść za młodzieńca wybranego jej przez papę, a - za innego, ten niestety jest cudzoziemcem, a tatuś obcych nie lubi. Tenże Pan Staruszkiewicz również szczęście Agaty starannie zaplanował, oczywista niezgodnie z wolą rzeczonej. A ponieważ to komedia, więc wszystko – zaspojleruję - skończy się względnie szczęśliwie.
Tego tekstu Bohomolca dziś chyba nie da się wystawić „na poważnie”. Mówiąc delikatnie – trąci myszką, jednak stanowi – jak się okazało – pyszny materiał do żartu scenicznego, daje bowiem Bohomolec wyjątkowo wdzięcznych do uwspółcześnienia bohaterów i takąż intrygę. No więc Jarosław Tumidajski umieścił akcję w tandetnie przystrojonej sali weselnej, zza okien której widzimy dość oryginalną zbitkę reklam, i - wszystkie postaci odział w markowe dresiki (okraszając szczodrze złotą biżuterią), które to postaci gadają Bohomolcem, co jest okropnie śmieszne, gdyż aktorzy bawią się tą konwencją, niekiedy przerysowując swoich bohaterów przekraczając granice znęcania się nad nimi, ale i ten zabieg wydaje się niewinnie zabawny.
Do tego pojawiają się stosunkowo zaskakujące wtręty np. zgoła niekoherentne rekwizyty, jak choćby chemia niemiecka, którą starający się o rękę Agaty Ernest ofiarowuje Staruszkiewiczowi jako łapówkę. Raz tylko ta szaleńcza jazda po bandzie ździebko mi zazgrzytała – scena z czekami wręczanymi w błysku fleszy wydała mi się (nawet jak tę konwencję) gagiem zbyt łatwym.
Poza tym proszę się wybrać do Radomia, nie spodziewać się moralitetu i - dobrze się bawić.