EN

17.10.2023, 11:56 Wersja do druku

Makbet bez mroku, ale w pełnym świetle

„Macbeth” Williama Shakespeare'a w reż. Abigail Graham w The Globe w Londynie. Pisze Hanna Gęba z Nowej Siły Krytycznej.

fot. Johan Persson/ mat. Globe Theatre

Wizyta w londyńskim teatrze The Globe to dla każdego miłośnika Szekspira spełnienie marzeń. Odbudowane według elżbietańskich standardów „drewniane O” (jak się mówi o kształcie budynku) nie gwarantuje najlepszej widoczności, ale stwarza poczucie wspólnoty doświadczenia z widzami sprzed setek lat. We współczesnym The Globe grane są przede wszystkim adaptacje sztuk Szekspira – często unowocześnione, ale nawiązujące do tradycji elżbietańskiej. Najtańsze bilety to te na miejsca stojące. Chociaż są wyzwaniem dla mięśni nóg i pleców, pozwalają widzom przemieszczać się wzdłuż sceny, a momentami nawet uczestniczyć w akcji. 

„Makbet” w reżyserii Abigail Graham, podobnie jak inne produkcje The Globe, stara się osadzić Szekspira w kontekście aktualnych wydarzeń. Jak napisała w programie dramaturżka przedstawienia Zoë Svendsen, żyjemy w chaosie – niedawno świat ogarnęła pandemia, grozi nam katastrofa klimatyczna, fake newsy i teorie spiskowe otaczają nas z każdej strony. Najwyraźniejszym nawiązaniem do wspomnianych kwestii są wiedźmy, grane przez trzech aktorów w białym kombinezonach i w maskach z ptasimi dziobami. Trudno nie skojarzyć takiego stroju z pandemią, plagą – maski przywodzą na myśl lekarzy współczesnych autorowi, a kombinezony współczesną nam służbę zdrowia. Wiedźmy wydają się mieć pod kontrolą wszystko, co dzieje się na dworze Makbeta. Trzej aktorzy grają także pomocników Makbeta i morderców. To konsekwencja postrzegania rzeczywistości jako spisku: mała grupa ludzi (działająca zakulisowo) odpowiada za intrygi, a ci, którzy z pozoru mają władzę, tak naprawdę są pionkami w czyjejś grze. 

Motywacje wiedź (podobnie jak reptylian) nie są jasne. Wydaje się, że ich jedynym celem jest sianie chaosu. Kilkukrotnie wprowadzają na scenę łóżka szpitalne, na których wożą zwłoki i odprawiają swoje rytuały. W scenie ważenia eliksiru zamaskowane postaci wkładają do blendera kawałki rozkładającego się ciała denata (manekin) i robią brązowo-zielony koktajl. Pewnie z powodu tej sceny przed wejściem na dziedziniec The Globe jest wystawiona tabliczka informująca, że spektakl zawiera sceny „gore”. Chociaż na widowni rozległo się kilka jęków obrzydzenia, to chyba byłoby na tyle, jeśli chodzi o emocjonalną reakcję na tę scenę. Nastrój grozy pojawia się tylko momentami i dość niefortunnie się rozmywa. Szczególnie zawiodła mnie scena zabójstwa Lady Macduff i jej syna, czyli jedne z najbardziej poruszających momentów tragedii. Widzowie wstrzymali oddech, gdy mordercy mordują matkę i dziecko. Niestety napięcie opadło chwilę potem, kiedy złoczyńcy przebili czerwony balonik przywiązany do łóżka szpitalnego, na którym wywieziono ciała. Balonik z pewnością miał podkreślać niewinność i młody wiek syna Macduffa. Przekucie go szpilką sprawiło jednak, że na widowni rozległ się tłumiony śmiech.

Makbet to współczesny żołnierz – Max Bennett wchodzi na scenę w kuloodpornej kamizelce z karabinem w rękach. Wykonuje rozkazy królowej Duncan, eleganckiej białowłosej damy w dopasowanym garniturze. Ta postać skojarzyła mi się z władcami z dystopijnych filmów (choćby Prezydentem Snowem z „Igrzysk śmierci”). Poza rolą królowej Tamzin Griffin gra także Siwarda, szkockiego generała, który traci na wojnie syna. Połączenie tych postaci można interpretować jako przestrogę, że korona (władza) nie chroni przed taką tragedią jak śmierć dziecka. Młody Siward jest żołnierzem, tę rolę powierzono na oko dziesięciolatkowi. Malcolm, grany przez nieco młodszego od reszty dorosłej części obsady aktora, żyje w cieniu matki – jest jej posłuszny, ale sam nie myśli o władzy. Po śmierci rodzicielki, do buntu przeciwko Makbetowi skłania go namowa towarzyszy. Pomysł na tę postać jeszcze dobitniej pokazał zakłamanie świata i zakulisowe działania, które nim rządzą. Joseph Payne przekonująco zagrał zagubionego nastolatka, który zostaje wmanipulowany w walkę o władzę.

Lady Makbet (Matti Houghton) przypominała mi rozchichotaną kurę domową. Nie było w tej postaci za wiele mroku ani głębi. Skoro reżyserka zdecydowała się pokazać Makbetów jako młodych, ambitnych ludzi, szkoda że rola ta została spłycona do wspierającej męża żony, a później kogoś, kto stracił kontakt z rzeczywistością. Nie uwierzyłam też w chemię między małżonkami. Lady rzuca się na męża z zaborczym uściskiem po jego powrocie z bitwy, ale potem nie wydarza się między nimi nic, co wskazywałoby na bliskość. 

fot. Johan Persson/ mat. Globe Theatre

Niezaprzeczalną zaletą tego przedstawienia jest podkreślenie roli postaci dziecięcych. Bardzo młodych aktorów jest na scenie sporo: Fleance, mały Macduff, a nawet jeden z żołnierzy (młody Siward) – to kilkuletnie, może kilkunastoletnie dzieci. Poradzili sobie naprawdę dobrze. Szekspirowski tekst brzmiał z ich ust (często szczerbatych) naturalnie i przekonująco. Brak następcy, a więc tragedię Makbetów, widać najlepiej w scenie przybycia królowej Duncan do ich posiadłości. Wszyscy goście wraz z potomstwem ustawiają się wokół bezdzietnych gospodarzy, „osaczając” ich swoim szczęściem. Nie bez przyczyny marzenia o lepszych rządach ucieleśnia Fleance – zagubiony syn Banka, „ojca królów”. 

Szekspirowski „Makbet” to tragedia skrajnie pesymistyczna. Jak pisał Jan Kott w Szekspirze współczesnym: historia zostaje w niej pokazana poprzez metaforę koszmaru sennego, z którego nie można się obudzić. Już w pierwszej scenie dramatu dowiadujemy się, że ktoś zdradził, a ktoś inny przyjął imię zdrajcy – nie ma ucieczki przed takim rozwojem wydarzeń. Twórcy najnowszej inscenizacji dramatu w The Globe zgubili nie tylko grozę, ale także pesymizm tragedii. Spektakl kończy się powrotem Fleance’a i jego uściskiem z Malcolmem. Taki finał obdziera tragedię z koszmaru, o którym pisał Kott – w świecie „Makbeta” nie ma miejsca na dwóch królów, nie ma „wspólnych rządów”. Nie wiem, czy to zakończenie miało być próbą ocenzurowania Szekspira, czy też osłodzenia końcówki. Niestety, zgubiło ono sedno sztuki. 

Chociaż zabijanie na scenie kilkuletnich dzieci sprawiło, że na chwilę wstrzymałam oddech, interpretacja The Globe nie przeraziła mnie skalą zła panującego w świecie przedstawionym, ani nawet nie przytłoczyła pesymistycznym wydźwiękiem. Mimo doskonałego warsztatu aktorów, spektakl jest niespójny i momentami jego zamysł zdaje się rozpadać. Niektóre pomysły są intrygujące – wiedźmy, liczne dzieci, usytuowanie w świecie nowoczesnej, dystopijnej wojny – jednak zbyt szczęśliwe zakończenie znacznie osłabia wydźwięk sztuki. Brakuje tego, co w tragedii Szekspira najważniejsze: mroku i ciężaru zbrodni. 

***

William Shakespeare
„Macbeth”
reżyseria: Abigail Graham
The Globe w Londynie, premiera: 21 lipca 2023
wykonawcy: Tamzin Griffin, Matti Houghton, Lucy Reynolds, Gabby Wong, Eleanor Wyld, Aaron Anthony, Luke Beggs, Max Bennett, Calum Callaghan, Ben Caplan, Timothy Daniel, Max Ellis, Cam’ron Joseph, Joseph Payne, Arno Perry, Ferdy Roberts, Eijah Sholanke, Fode Simbo

***

Hanna Gęba – studentka Artes Liberales i Sztuki Pisania na Uniwersytecie Warszawskim. Członkini Polskiego Towarzystwa Szekspirowskiego. Miłośniczka teatru (w szczególności musicali oraz adaptacji sztuk Stradfordczyka), literatury i krytyki feministycznej.

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Hanna Gęba

Wątki tematyczne