EN

19.02.2024, 11:32 Wersja do druku

Ludzie odejdą, opowieść przetrwa

„Odyseja. Historia dla Hollywoodu” inspirowana „Odyseją” Homera, na podstawie „Powieści dla Hollywoodu” i „Króla kier znów na wylocie” Hanny Krall w reż. Krzysztofa Warlikowskiego w Nowym Teatrze w Warszawie. Pisze Alicja Cembrowska w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Magda Hueckel

“Odyseja. Historia dla Hollywoodu” Krzysztofa Warlikowskiego jest emocjonalna i niepokojąca na bardzo dziwnym poziomie. Czujemy, że na scenie dzieje się coś ważnego, ale potrzeba czasu, by liczne wątki, cytaty, sugestie i odniesienia połączyły się w logiczną całość i pomogły zrozumieć, o czym tak naprawdę jest ta historia dla Hollywoodu. I czy faktycznie jest dla Hollywoodu. 

Spektakl w warszawskim Teatrze Nowym jest jak rękodzieło. Utkany niespiesznie i precyzyjnie. Z wątków odległych, fragmentów rozrzuconych na osi czasu, przestrzeni starannie doszytych, postaci, które nigdy nie miały okazji się spotkać, a szkoda – miałyby sobie wiele do powiedzenia. O miłości i niemiłości, rozstaniach i powrotach, o życiu po śmierci i śmierci za życia. Warlikowski daje im szansę symbolicznie odbyć ten pośmiertny dialog. 

Na scenie spotykają się: Odys, król Itaki, i Izolda, która przetrwała II wojnę światową, a później stała się bohaterką reportaży Hanny Krall – to dwa dominujące wątki; śmietanka towarzyska Hollywoodu lat 60. z Elizabeth Taylor na czele; Hannah Arendt i Martin Heidegger – byli kochankowie spędzają wspólne popołudnie po 23 latach rozłąki. Dużo wątków, czasów, miejsc i bohaterów. Trudno by było streścić ten spektakl, a wręcz nie miałoby to sensu – konstruowanie linearnie płynącego scenariusza raczej nie było priorytetem Krzysztofa Warlikowskiego i Piotra Gruszczyńskiego. 

Nawigację po tym poszatkowanym świecie ułatwiają tytuły “rozdziałów”, wyświetlające się na ekranie, a także kamera – to szklane oko nie tylko ukierunkowuje uwagę, pozwala też z bliska przyglądać się twarzom aktorów i aktorek, wyłapywać grymasy, łapać najsubtelniejsze napięcia. Obok ekranu, na którym odbywa się ten osobny zapośredniczony spektakl, cyfrowy zegar odlicza czas. Sekundy pędzą jak oszalałe, w porównaniu do nich minuty zdają się ociężałe. Wielkie okna za sceną nie są zasłonięte – przez szyby zaglądają przechodnie, ktoś robi zdjęcie telefonem, na rowerze przemyka dostawca jedzenia z wielkim plecakiem. To mocno osadzający w tu i teraz zabieg. Świat pulsuje swoim rytmem, a na scenę, wyłaniając się z mroku, wchodzi Odys (Stanisław Brudny). Przygarbiony, z wielkim workiem podróżnym na plecach.  

Już przestrzeń sugeruje, że powrót nie zawsze jest przyjemny. To nie będzie opowiastka o heroicznym, niezłomnym i odważnym, którego wszyscy wyczekują z otwartymi ramionami. Mit zostaje zdegradowany. Świat przedstawiony jest zdewastowany, brudny, surowy, chaotyczny. Zatapia się w groźnej, kojarzącej się z filmami postapokaliptycznymi muzyce. Po prawej stronie wiszą zlewy, po lewej – drabinki z sali gimnastycznej. Tak skonstruowana ascetyczna scenografia Małgorzaty Szczęśniak doskonale sprawdza się w przeskakujących wątkach i rejonach skojarzeniowych. Przez scenę przetacza się metalowy wagon (klatka?), trochę miejsce-niemiejsce. W nim – rząd ławek w stylistyce przypominającej dawne dworce kolejowe. Bohaterowie nigdy nie zostają w tej ruchomej przestrzeni na dłużej – podobnie jak w dworcowych poczekalniach. To miejsce – przystanek.  

Na potrzeby fabuły wagon staje się celą więzienną czy sklepem z jeansami. Konstrukcję na samym początku spektaklu w ruch wprowadza atletycznie zbudowana postać (Claude Bardouil). Mięśnie naprężają się, ciężar opada na klatkę, machina rusza. Skojarzenie z Syzyfem, tragiczną postacią, skazaną na wieczną i bezużyteczną pracę, wydaje się jak najbardziej celne – wszak prowadzenie wojny (czy to Trojańskiej, czy II światowej) jest chyba najbardziej bezużyteczną i bezsensowną pracą w historii ludzkości.  

Krzysztof Warlikowski ponownie podejmuje temat Shoah. Jak mówić i pokazywać to traumatyczne doświadczenie? Grzegorz Niziołek w “Polskim teatrze Zagłady” pisze, że “temat Zagłady pojawia się [u Warlikowskiego – przyp. red.] zawsze w perspektywie problematyki tożsamościowej”: “Nawet jeśli ‘bycie Żydem’, ‘bycie gejem’, ‘bycie czarnym’, ‘bycie kobietą’ nie są modelami jednej i tej samej sytuacji ‘bycia innym’, to prawdopodobnie bez osobistego uwrażliwienia na społeczne formy agresji wobec inności temat Zagłady Żydów nie stałby się tak ważnym i żywym motywem w twórczości Warlikowskiego”. 

To “bycie innym” w “Odysei. Historii dla Hollywoodu” ujawnia się w wyjątkowy sposób w postaci Izoldy Regensberg – kobieta (!) jest Żydówką (!) i ta jej “inność” jest powodem prześladowania przez nazistów; jest “inna” w sensie osobowościowym (Hanna Krall: “Izolda zawsze podejmowała szalone decyzje”); to postać charyzmatyczna, która ostatecznie chce podkreślić swoją inność – najpierw w książce, a następnie w filmie (Izolda oczekuje, że zagra ją Elizabeth Taylor). Rozedrganie, dzikość i wyjątkową inność Izoldy na scenie doskonale odzwierciedlają aktorki – Maja Ostaszewska jako Izolda próbująca przetrwać wojnę i lata po wojnie; Ewa Dałkowska jako Izolda – starsza pani, która z uporem dąży do zachowania swoich doświadczeń, uważając, że są inne od innych. Mocno w tych dążeniach wybrzmiewa kwestia pamięci i form zachowania po sobie jakiejś cząstki. To wręcz kwintesencja słów Henryka Grynberga, że “pokolenie starzeje się i odchodzi, ale nie opowieść”. Izoldzie bardzo zależy, żeby jej opowieść przetrwała. 

Jednak jak opowiadać o horrorze, który wydarzył się w latach 40. XX wieku? O okrucieństwie, które osiągnęło trudną do uchwycenia rozumem skalę? Krzysztof Warlikowski nie tylko podejmuje kolejną próbę odpowiedzenia na te pytania. Wchodzi również polemikę z odpowiedziami innych – chociażby Claude’a Lanzmanna, francuskiego reżysera. Fragment jego filmu dokumentalnego “Shoah” (1985) oglądamy na małym ekranie. Abraham Bomba, częstochowski fryzjer, strzyże włosy klientowi, opowiada o Treblince. Jego głos się zawiesza, nie chce mówić, nie chce wspominać. Głos z offu zachęca, żeby nie przerywał. Później Lanzmann (Wojciech Kalarus) wygłasza monolog, przyznaje, że scena była ustawiona, że w czasie pracy nad filmem Bomba już nie był fryzjerem. Mówi, że obraz zabija wyobraźnię. “Musimy przez to wspólnie przejść, bo Holokaust się nie skończył” – tłumaczy reżyser. Ten sam, który był jednym z bardziej radykalnych głosów, krytykujących próby fabularyzowania Zagłady. Claude Lanzmann był “rzecznikiem tezy o nieprzedstawialności owego doświadczenia”* [cytat za: Małe narracje o Zagładzie, Dorota Krawczyńska). 

fot. Magda Hueckel

A jednak “za Holocaust dostaje się Oscary”. Rozważania na tym poziomie prowadzi hollywoodzka śmietanka z producentem Robertem Evansem (Marek Kalita) i Elizabeth Taylor (doskonała Cielecka!) na czele. Temu, co byłoby jeszcze “lepsze dla filmu” o odysei Izoldy, przysłuchują się Roman Polański, sama Izolda i Marek Hłasko – to on zgodził się spisać niezwykłą historię Żydówki. Upokorzenia, gwałty, kłamstwa, spiski, niewiarygodne zbiegi okoliczności, które pozwoliły kobiecie przetrwać, stają się mniej istotne niż wizje artystyczno-producenckie. Nie chodzi o wierne odwzorowanie rzeczywistości. To ma się oglądać, ma porwać widownię. W jaki sposób? Na ekranie dostajemy próbkę (fragment wyreżyserowany przez Pawła Edelmana). Izolda jest przesłuchiwana przez esesmana (Bartosz Gelner), który w końcu gra na fortepianie uwerturę z “Tristana i Izoldy”. Jest tu wszystko, co znamy z wysokobudżetowych filmów. Dopracowana scenografia i kostiumy, doskonałe aktorstwo, melodramatyczne zbliżenia i dynamiczny montaż. Za chwilę dostajemy powtórkę już na scenie teatralnej – Izolda (Maja Ostaszewska) w obskurnej przestrzeni więzienia leży na ziemi. W tej wersji przesłuchanie jest brutalniejsze, upokarzające w bardziej fizycznym wymiarze. Esesman robi sobie zdjęcia z umęczoną, pobitą kobietą. Oba sposoby narracji wzbudzają emocje, oba są okropne i nie pozostawiają wątpliwości, że te sytuacje nie powinny się wydarzyć.  

Czy zatem któryś ze sposobów pokazywania wojennej przemocy jest lepszy? Warlikowski tego nie wartościuje. Zdaje się, że swoją otwartość na różne formy narracji pokazuje właśnie sceną hollywoodzką – jest ona najbardziej ironiczna, cięta, ostra i brawurowa. Aktorzy i aktorki mówią po angielsku, grubymi kreskami malują wyobrażone rozmowy na temat przyszłej produkcji. Są to sceny niekomfortowe, bo jednocześnie rozśmieszają i powodują zgrzyt. Znakomita jako Liz Taylor jest Magdalena Cielecka; Piotr Polak grający Romana Polańskiego dryfuje pomiędzy poczuciem żenady a świadomością, że przecież domyślał się, w jakie środowisko wkracza; Jacek Poniedziałek doskonale “odkleił” od grupy swojego Marka Hłaskę, który może nie rozumie każdego słowa po angielsku, ale widzi, że coś jest bardzo nie “good”. 

Błyskotliwa i ambiwalentna jest również scena pikniku Arendt (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) i Heideggera (Andrzej Chyra), w której filozofia niemiecka miksuje się z osobistymi uszczypliwościami czy scena wybierania jeansów w sklepie Regensbergów – klient (Bartosz Gelner) wślizguje się w kolejne pary, narzekając, że przymierzanie spodni to “najgorsza rzecz, jaka może się w życiu przytrafić”. Zabawna hiperbolizacja i pompowanie absurdów doskonale rozładowują napięcia spektaklu i podsuwają kolejny sposób mówienia o trudnych doświadczeniach. Śmiech bywa rozwiązaniem. Może najlepszym, gdy po latach w drzwiach staje bliska nam osoba? 

Odys przez 10 lat szuka sposobu, by wrócić do rodziny. Uparta Żydówka Izolda ma swoją odyseję – chce nie tylko przetrwać, ale również w wojennej zawierusze odnaleźć męża Szajka (Mariusz Bonaszewski). Krzysztof Warlikowski nie próbuje w tym miejscu stawiać lustra, nie chce przekonywać, że te historie są takie same. Raczej szuka sensów, nitek i linków, nieraz bardzo subtelnych. I tak wyłania się kwestia nieśmiertelności. Odys nie przyjmuje od nimfy Kalipso (doskonała w charyzmatycznej scenie kuszenia Jaśmina Polak) propozycji życia wiecznego; Izolda marzy o unieśmiertelnieniu swojej historii. W spektaklu pojawiają się jeszcze inne formy opowiadania o sobie lub upamiętniania. Przypadkowy turysta (Hiroaki Murakami) uwiecznia Arendt i Heideggera na fotografii, a dyskusje pary krążą wokół filozofii, która właściwie zapewniła im “życie wieczne”; ocalała Żydówka chce na zawsze zatrzymać swoje doświadczenia w książce, a za sprawą filmu z Liz Taylor sprawić, że cały świat usłyszy, co ją spotkało; Abraham Bomba występuje w filmie “Shoah”; Odys przy rodzinnym stole recytuje, gdzie był i co robił, nie oszczędza bliskim najintymniejszych szczegółów, co wzbudza zażenowanie i obrzydzenie Penelopy (Jadwiga Jankowska-Cieślak) i ich dzieci. 

Powroty wcale nie są takie piękne i łatwe, jak zwykło się uważać. Izolda, przytulając się do odnalezionego męża, stwierdza, że nie czuje nic; rodzina Odysa niemal go nie poznaje i najwyraźniej nie ma ochoty poznawać, reagując to znudzeniem, to agresją na jego opowieści; Hannah i Martin dystansują się od siebie. To wszystko pozostawia z wrażeniem, że powrót do tego, co było, do jakiegoś punktu wyjścia nie jest możliwy. Czas upływa i nie jesteśmy w stanie go zatrzymać. Powrót zawsze związany jest ze stratą. 

*** 

Zakończenie “Odysei. Historii dla Hollywoodu” jest teatralną interpretacją pierwszej sceny filmu “Poważny człowiek” (2009). Do domu Izoldy i Szajka, na zaproszenie tego drugiego, przychodzi rebe Groszkower (Ewa Dałkowska) – według Szajka gość jest jak najbardziej żywy; według jego żony Groszkower nie żyje od trzech lat. Jest zatem dybukiem? Izolda, żeby udowodnić swoją wersję, wbija gościowi widelec w ciało. Rebe zatacza się i wychodzi – w filmie znika w śnieżycy, w wersji Warlikowskiego rusza na ulice Warszawy. Mamy dysonans poznawczy. Groszkower jest żywy i martwy jednocześnie, wszak nie widzimy momentu jego śmierci.  Szajek powtarza, że są skończeni – czy rebe był dybukiem, czy nie – nie ma szansy na pomyślne dla nich rozwiązanie tej sytuacji. To klątwa. Coenowie podrzucają ten trop na początku filmu i fabularnie podbijają go wspomnieniem eksperymentu z kotem Schrödingera. Krzysztof Warlikowski zostawia tę historię na koniec (chociaż jest ona retrospektywą, więc właściwie równie dobrze od niej mógłby rozpocząć się spektakl) i pozwala duchowi wydostać się z teatru. Fikcja miesza się z rzeczywistością. Pamięć z zapomnieniem. Życie toczy się dalej. 

Tytuł oryginalny

Ludzie odejdą, opowieść przetrwa

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Alicja Cembrowska

Data publikacji oryginału:

18.02.2024