- Moi bohaterowie zostali kiedyś włączeni w projekt, na który nie mieli większego wpływu. Marzyli tylko o tym, żeby po wojennej zawierusze znaleźć dom. Zamieszkać bezpiecznie, mieć pracę, założyć rodzinę. A zostali wepchnięci w tryby maszyny, i tak właściwie pozostało do dziś - z Renatą Radłowską, autorką zbioru reportaży "Nowohucka telenowela", rozmawiają Małgorzata Lech i Paulina Kaucz.
Małgorzata Lech: Twoje telenowele powstawały przez kilka lat. Renata Radłowska: Telenowele na początku były drukowane w "Lodołamaczu", w gazecie, którą wydawała Łaźnia. Nie pamiętam, kto był bohaterem pierwszej opowieści, ale od niego dostałam namiar na kolejną osobę. I tak wędrowałam od drzwi do drzwi. Reportaży o ludziach, którzy budowali Nową Hutę, zebrało się z dwadzieścia, a po paru latach Wydawnictwo Czarne zaproponowało, żeby zrobić z tego książkę. Poprawiłam teksty, dołożyłam nowe, książka wyszła w 2008 roku. Do drugiego wydania, z zeszłego roku, dopisałam sześć nowych tekstów, które spinają książkę w całość. I kończą opowieść. Właściwie to czas ją kończy. Paulina Kaucz: Jak działał ten łańcuszek, jak wybierałaś kolejne historie? R.R.: Kiedy spotkałam się z bohaterami pierwszego reportażu (może to byli sąsiedzi, którzy mieszkają trzy piętra nade mną?), byli zdziwieni, że interesuję się ich ż