- Nowa Huta interesuje mnie tutaj jako nowy początek. I jako marzenie, z którym konfrontujesz się później na starość, po latach. Historie moich bohaterek mogłyby wydarzyć się w innych miejscach. Na próbach, gdy rozmawialiśmy o tych opowiadaniach, od razu pojawiły się porównania do naszych historii rodzinnych. Okazało się, że znamy te historie; że dotyczą naszych babć, ciotek, wujków - mówi autor i reżyser spektaklu "Nowohucka telenowela".
Małgorzata Lech: Nie jesteś z Nowej Huty. Co więc spowodowało, że zdecydowałeś się wystawić Nowohucką telenowelę w teatrze? Jakub Roszkowski: Opisywani w niej ludzie. Zwykli, prości, a przez to niezwykle bliscy i inspirujący. Nie politycy, architekci, inżynierowie, ale ci, którzy przyjechali tu z jedną walizką i własnymi rękami budowali nowy świat, urządzali swoje życie od początku. Zostawiasz wszystko, co do tej pory miałeś, i przyjeżdżasz do miejsca, gdzie nie ma nic; musisz zbudować wszystko od zera, relacje, dom, całe życie - to fascynujące! Przyjeżdżasz z nadziejami, oczekiwaniami a potem to wszystko, co sobie wyobraziłeś i czego chciałeś, zderza się z tym, co zastajesz. Więc Nowa Huta interesuje mnie tutaj jako nowy początek. I jako marzenie, z którym konfrontujesz się później na starość, po latach. Historie moich bohaterek mogłyby wydarzyć się w innych miejscach. Na próbach, gdy rozmawialiśmy o tych opowiadaniach, od razu poj