Jesteśmy w stanie położyć się w śpiworach w Ratuszu - mówią aktorzy Teatru Andersena, którzy we wtorek zażądali od miasta konkretnej daty przeprowadzki. O swej siedzibie mówią, że dla nich jest udręką, a dla widzów zagrożeniem. I w teatrze, i w Ratuszu padło wczoraj wiele słów, ale zamiast tego, gdzie i kiedy trafi Andersen pewne jest tylko to, że temperatura sporu rośnie.
Aktorzy dali we wtorek jasny sygnał, że bitwa o nową siedzibę nie jest samotną batalią dyrektora i że oczu wypatrujących wieści z Ratusza jest więcej. Praktycznie cały zespół aktorski wyszedł na scenę na spotkanie z dziennikarzami. - To smutne, że musimy napuszczać media na Ratusz - usłyszeli redaktorzy. Usłyszeli też odczytane ze sceny tytuły publikacji o snutych latami planach przeprowadzki, z których nic nie wyszło. Z siebie wychodzą za to ci, którzy tu pracują. Chcą jednego: przeprowadzki. - Tu jest po prostu niebezpiecznie. Gzymsy raz na jakiś czas spadają, jest zakładana taśma i tak do następnego razu - mówi Mirella Rogoza-Biel, aktorka. Niczym gruz sypią się żale, że dach przecieka, że spadają kawałki sufitu (jeszcze nie na dzieci), że obiekt nie spełnia norm przeciwpożarowych. - Narażamy życie i zdrowie dzieci - mówią artyści. Narzekają na warunki pracy: garderoba na osiem osób ma rozmiar toalety dla niepełnosprawnyc