Pamiętają Państwo obraz Riepina Kozacy piszą list do sułtana. Wokół stołu skupiła się grupa wojaków, obdarzonych warunkami jakże cenionymi u aktorów charakterystycznych. Dyktują skrybie odpowiedź Mehmedowi IV wzywającemu Sicz do poddania. Na wyprzódki podsuwają coraz to nowe inwektywy, garnirowane soczystymi przekleństwami. Słynny list, który zainspirował malarza i którego treść znamy, być może jest apokryfem, co nie umniejsza mojego podziwu dla frazeologicznej inwencji jego autorów (lub autora): „Ty (…) przeklętego diabła bracie i towarzyszu, samego Lucyfera sekretarzu. Jaki z ciebie do diabła rycerz, jeśli nie umiesz gołą dupą jeża zabić. (…) walczyć będziemy z tobą ziemią i wodą, kurwa twoja mać. Kucharzu ty babiloński, kołodzieju macedoński, piwowarze jerozolimski, garbarzu aleksandryjski, świński pastuchu Wielkiego i Małego Egiptu, świnio armeńska, podolski złodziejaszku, kołczanie tatarski, kacie kamieniecki i błaźnie dla wszystkiego, co na ziemi i pod ziemią, szatańskiego węża potomku i chuju złamany. Świński ty ryju, kobyli zadzie, psie rzeźnika, niechrzczony łbie, kurwa twoja mać…”.
Wiele lat temu byłam świadkiem akcji, która – nie wiem, na ile świadomie – naśladowała ów gest. Na trzecim roku studiów odbywaliśmy obowiązkowe studium wojskowe, nieukończenie równało się relegacji z uczelni. Przez dwa semestry we czwartki o ósmej rano wraz z kolegami z wydziału aktorskiego stawialiśmy się karnie w gmachu ASP przy Krakowskim Przedmieściu. Kadra studium składała się z emerytowanych wojskowych politruków i nomenklaturowych higienistek. Nie cierpieli nas równie mocno jak my ich. „Ja mam trzy razy tyle lat co wy – ryczał pułkownik (albo major) jakiś tam, doprowadzony do szału niewinnymi pytaniami o Katyń – i mam taką teczkę, o!” (kciuk i palec wskazujący prawej dłoni dzieliło ledwie kilka milimetrów). „A Wy macie już taaaaakie teczki” (dystans dzielący opuszki palców zwiększał się do 10 centymetrów). Pani higienistka, wdrażająca grupę żeńską w tajniki ludzkiej anatomii, dostawała dygotu, ilekroć adeptka aktorstwa o prerafaelickiej urodzie z niewinną minką podnosiła dwa palce („Czy mogłaby nam pani powtórzyć to o układzie moczowo-rozrodczym, bo ja nic nie zrozumiałam?”). Upokorzeni, pielęgnowaliśmy marzenie o odwecie, o wściekłej sambie na rozstanie.
Na pomysł wpadli chłopcy. Po sali zaczęła krążyć kartka, na której każdy anonimowo dopisywał wiersz inwokacji. Żałuję, że zapamiętałam tylko dwie frazy: „ty chuju w kostkę złożony” i „wampirze krwi miesięcznej”.
Dziś podświetlone na żółto-niebiesko gmachy europejskich stolic wydają się wstydliwym pomnikiem niemocy zachodniego świata. Chciałabym wierzyć, że mimo wszystko są dla Ukrainy światełkiem nadziei. Ale nie ma co się łudzić, po tej stronie granicy nikt nie odwoła zapustów. Dlatego proponuję grę towarzyską na ostatnie dni karnawału: pisanie listu do Putina. Rodzinnie, w pracy, przy piwie i w przedziale. Pełna wolność skojarzeń, wulgaryzmy mile widziane. Słowa mają moc, choćby terapeutyczną.