EN

10.12.2021, 16:48 Wersja do druku

List Tadeusza Słobodzianka do Agnieszki Łabuszewskiej

fot. Piotr Wacowski i Daniel Rudzki

Odpowiedź pół żartem pól serio na list Agnieszki Łabuszewskiej z Cafe Kulturalna przy Teatrze Dramatycznym m.st. Warszawy

Szanowna Pani Agnieszko, dziękuję za miły list i życzenia powodzenia w konkursie na dyrektora Teatru Dramatycznego m.st Warszawy. Spod Pani klawiszy brzmi to jak rekomendacja. Bardzo dziękuję.

Proszę wybaczyć, że nie nazywam Pani Panią Dyrektorką, ale w naszej umowie widnieje Pani jako Partner (nie Partnerka, a Partner!) i wydaje mi się użycie tego słowa byłoby niestosownym nadużyciem z mojej strony. Partnerem Pani był ktoś inny. Znany z twarzy, choć nie z nazwiska, aktor.

Chyba, że zależy Pani na tej Dyrektorce? Może zamierza Pani wystartować w konkursie na Dyrektorkę Naczelną Teatru Dramatycznego m.st. Warszawy? Piętnaście lat dyrektorowania w Café Pełna Kultura może wystarczy władzom Warszawy. Oczywiście razem z Panią Moniką jako Dyrektorką Artystyczną (co jej do kwalifikacji artystycznych nikt nie ma cienia wątpliwości!) i Aliną jako Dyrektorką Administracyjną (w końcu od miesiąca jako Watchdog dręczy naszych pracowników, każe skanować i drukować, zadaje nam codziennie dziesiątki pytań obywatelskich, zna każdą naszą umowę, każdą kwotę, utworzyła portal dla anonimowych donosów, wie o nas wszystko, nawet jaki kolor włosów mają panie sprzątaczki pod chustkami, czyli ma super kompetencje, a w jej wypadku zaoczny dyplom aktorski i pewne próby aktorskie, których byłem świadkiem nad Wigrami i w Laboratorium Dramatu, mogłyby być wręcz atutem!).

Nie mówiąc o wsparciu wybitnej krytyczki teatralnej (najwybitniejszej w moim przekonaniu od czasu Marty Fik), która postanowiła uprawiać teatr praktycznie w samej Akademii Teatralnej i znanej radnej, która, excusez le mot, liznęła teatru w słynnych Gardzienicach. Jakiś czas temu obie wsławiły się dyscyplinującym mnie okrzykiem: „What’s the fuck, Słobodzianek!?”, o którym onegdaj było głośno na Facebooku. Krytyczka mnie potem w sposób dowcipny przeprosiła, pani radna do dziś nie! Przyjąłem to wsparcie z entuzjazmem, ponieważ niezwykle szanuję moja znakomitą przeciwniczkę Panią Monikę. Doskwierało mi, że początkowo nad jej programem dla Teatru Dramatycznego czuwali wyłącznie „najlepszy polski dramatopisarz” wraz z osobistym „najlepszym polskim krytykiem” i ukuli dla Niej wiekopomne hasło przewrotne wyborcze: „Jestem pierd***nięta i rozpieprzę kasę!”.

Nie ukrywam też, że zaimponowało mi udostepnienie Pani listu przez znane kobiety: Beatę Szydło polskich seriali, której „Polcy i Polaki”, zawdzięczają w dużej mierze swój poziom intelektualny; znaną z telewizji lanserkę polskich celebrytów dwojga nazwisk (nie wiadomo, które własne), czy też nominowaną do prestiżowej nagrody dziennikarzychę, której reportaż oparty o anonimowe donosy i nieudowodnione pomówienia jawnie antysemickie (czego w ogólnym rozgardiaszu nawet w „Gazecie Wyborczej” nie zauważono), na szczęście już przeszedł do historii i honor polskiej twórczości dziennikarskiej został uratowany. Nie mówiąc o tym, że na swoim Wallu udostępnił Pani list sam Maciej Nowak, słynny krytyk kulinarny, onegdaj Cezar w polskiej branży gastronomicznej, mój były przyjaciel i konkurent.

To wszystko mnie bardzo poruszało, zwłaszcza, że list powstał w dwóch naprawdę błahych sprawach i tylko jednej poważnej. Zacznijmy, Pani Agnieszko, od „plucia do zupy”. Chciałbym wyjaśnić, że zadawania tego pytania wciąż zmieniającym się młodym kelnerom w restauracjach nauczył mnie Maciej Nowak. Pani Agnieszko! Jadłem i piłem z Maciejem, na długo przedtem, zanim wespół z zespół z znanym z twarzy, choć nie nazwiska, związkowcem z Teatru Dramatycznego przedstawiliście ówczesnemu dyrektorowi propozycję nie do odrzucenia, aby zlikwidował niepopularny „Jazzgot” i pozwolił wam założyć popularną „Kulturalną”. A kiedy to zrobił, poprosiliście go uprzejmie, aby podał się do dymisji, bo znaleźliście lepszego dyrektora. Pani Agnieszko, ja dużo pamiętam!

Kiedyś u Bułgara zjedliśmy za Maciejem całą kartę. Jak leci. Od góry do dołu. Albo odwrotnie. Wówczas to padło słynne pytanie Macieja: „Czy są mięsne desery?” Zapomniałem dodać, że wypiliśmy Bułgarowi cały zapas rakiji. Bułgar tak się zachwycił, że nie chciał wziąć od nas pieniędzy. Wołał na całą Mazowiecką: „Pane Maciuś, pan u mnie już nigdy nie zaplati!”

A czy słyszała Pani o naszym słynnym biesiadowaniu we trójkę z Maciejem i świętej pamięci Piotrem Bikontem? To było chyba wtedy, kiedy zaczynała Pani, jak wszyscy wielcy, „na zmywaku” w Londynie. Nie pamiętam już, gdzie jedliśmy te kołduny i piliśmy znakomicie zmrożoną czystą wódkę. Zdaje się cztery litry na trzech. Maciej zjadł 98 kołdunów i zasnął, Piotr chyba ze 112, powiedział „Pas!” i popadł w dziwną katatonię. Ja zjadłem resztę, czyli 118, dopiłem wódkę do końca, bo nie lubię, gdy coś się marnuje, wsiadłem do taksówki i pojechałem do domu. Dziś już tylko ja pamiętam o tym wieczorze, choć gdzie się odbył, też już nie pamiętam. Pamiętam, kto płacił. Nikt. To była uczta z dwoma Cezarami. Od ich kciuka w dół, czy w górę zależał los całej warszawskiej gastronomii. Co mówię warszawskiej? Polskiej.

Wracając do Macieja i młodych kelnerów. Tak się składało, że do Macieja kelnerki ze strachu nawet nie podchodziły, do Macieja podchodzili sami odważni młodzi kelnerzy, bowiem pierwsze pytanie Macieja zawsze brzmiało: „Czy plujecie do zupy?”, co znaczyło w języku Macieja: „Czy widziałeś film „Zaklęte rewiry”? Jak Pani wie, obowiązkowy film szkoleniowy w wszystkich polskich szkołach gastronomiczny, chyba, że uszedł Pani uwadze. Kiedy kelner się uśmiechnął, Maciej też się uśmiechał, bo wiedział, że ma do czynienia z zawodowcem. Jeżeli kelner robił minę przerażoną, Maciej bardzo surowo zadawał drugie pytanie: „Czy macie jesiotra drugiej świeżości”? Jeżeli kelner się uśmiechał, bo rozpoznał cytat z ukochanej powieści Macieja „Mistrza i Małgorzaty”, Maciej też się uśmiechał i wieczór dalej się toczył w przyjemnej atmosferze. Jeżeli kelner robił znowu przerażoną minę, Maciej zadawał wówczas trzecie pytanie, niestety nie mogę jednak powiedzieć jakie, bo Maciej szeptał je kelnerowi na uszko, wówczas kelner zawsze się rozpromieniał i wieczór upływał promieniście niekiedy do rana. Tyle w kwestii „plucia do zupy”. Dzięki nauce Macieja, Pani Agnieszko, mimo, że jak Pani zauważyła nieczęsto bywam w Kulturalnej, na tyle jednak często, że zobaczyć w jaki tempie w Kulturalnej zmieniają się kelnerzy, a zwłaszcza kelnerki, bo nie wiadomo, dlaczego, do mnie zawsze podchodzą kelnerki, kelnerzy się chyba mnie boją, bo jestem trochę podobny do Macieja zwłaszcza w masce i kiedy siedzę w czapce. Jednak, kiedy jestem, jak Pani wie, zawsze zamawiam „Fish and Chips”. Czasem dobre! Widać, że i „na zmywaku” w Londynie można się czegoś nauczyć i jak się jest pracowitym, zarobić na własną kawiarnię w centrum Warszawy. Jedna uwaga, Pani Agnieszko! W Londynie podaje się „Fisch and Chips” na kawałku gazety! Nie na talerzu. Taka jest prawdziwa tradycja dokerów londyńskich, którzy spuścili łomot nawet samemu Stalinowi, który w Londynie nazywał się Koba.

Co zaś do stolika. Nie chodzi o to, czy stolik jest dwa metry w te, czy we w te. Chodzi o to, że moi goście – często znakomici – przyzwyczaili się, że siedzimy w niszy, trochę odcięci od ogólnego zgiełku, żeby spokojnie porozmawiać o teatrze, życiu i śmierci, żeby nie widzieć całego tego towarzystwa, które zbiera się czasem w Kulturalnej, ale też odwrotnie, żeby towarzystwo nie musiało widzieć nas. To było przez lata wypracowana dobrą, kompromisowa praktyką. Aż tu nagle stolik został wyrzucona niemalże poza Kulturalną, jak powiedział zaprzyjaźniony Anglik, dają wam do zrozumienia, że jak zamówicie herbatę, dostaniecie zamiast niej swój płaszcz. Odnosząc się także do okoliczności pandemicznych ustawienie stolika na granicy holu kasowego i w bezpośredniej bliskości z drzwiamy wyjściowymi, często otwieranymi, naraża pracowników teatru i naszych gości na stałe przeciągi. Jako osoba szacunująca każdą osobę, zakładam, że szanująca także ich zdrowie zapewne Pani wie, że „przewianie” często jest przyczyną dokuczliwych dolegliwości, takich jak przeziębienie, zapalenie ucha czy infekcje górnych dróg oddechowych. Czyż można było bardziej zadbać o pracowników Teatru Dramatycznego niż przesuwając stoliki w okresie pandemii?

Oczywiście, pracownicy teatru przychodzą do Kulturalnej, tradycyjnie przynoszą Pani pocztę, przychodzą także sprawdzać, co się dzieje w holu ich teatru! Zwłaszcza, w toaletach, bo jak Pani wie to jest największy nasz wspólny problem. Odbyło się na temat kiedyś burzliwe spotkanie w Biurze Kultury, gdzie przedstawiliśmy całą dokumentację fotograficzną, z której wynikało, że w naszych toaletach, w holu i przed teatrem po słynnych na całą Warszawę dyskotekach w Kulturalnej dzieje się źle. Zwłaszcza po remoncie toalet (nie zgadzam się tu z panią Moniką, że „tu nie chodzi o toalety”, ale z szacunku dla niej nie chciałbym tego tematu kontynuować), którego dokonaliśmy środkami własnym oraz Ministra Kultury. Ówczesny Dyrektor Biura Kultury po zobaczeniu trzech pierwszych stron zamknął księgę z obrzydzeniem (co zresztą mnie bardzo zdziwiło, bo wywodził się ze sławnego TR Warszawa, a tam nie takie rzeczy działy się na scenie). Na tym spotkaniu chcieliśmy tylko doprecyzowania jednego: kto jest przy kim „ Kulturalna przy Teatrze Dramatycznym”, czy odwrotnie? Tę księgą mamy. Jest już dwa razy grubsza. Mamy tez jej internetową wersję. Możemy w każdej chwili opublikować. Proszę tylko powiedzieć, kiedy? Tyle w kwestii miejsca stolika. Pani Agnieszko, helloł! – jak mówi pani Monika. Nie da się z Kulturalnej wyrzucić Teatru Dramatycznego. Kulturalna jest większa od Teatru Dramatycznego tylko na Facebooku. W rzeczywistości jest odwrotnie!

I wreszcie trzecia rzecz, poważna. Powiada Pani, że przez dziewięć lat nie miałem czasu się z Panią spotkać. Nieprawda! Drzwi teatru stoją przed Panią otworem. To Pani przez dziewięć lat nie widziała w naszym teatrze żadnego przestawienia. Chociaż może się mylę. Chyba raz widziałem Panią na jakiejś próbie, żeby zobaczyć znajomego aktora bez twarzy, ale z nazwiskiem. Wyszła Pani, kiedy skończył grać.

Pani Agnieszko, Kulturalnej nigdy nie udało się skutecznie poprosić o jakąkolwiek przestrzeń w Teatrze? Nieprawda! Proszę sprawdzić Aneks nr 19 z dnia 23.10.2014 na dodatkową przestrzeń w teatrze, żeby przed koncertami Kulturalna miała gdzie przechować meble, co miało poprawić komfort pracy pracowniów Kutluranej, a także wygodę Pani gości.
O czym jeszcze, pani Agnieszko, mielibyśmy rozmawiać? O gastronomii? Nie znam się. Poza tym spotkaliśmy się kiedyś w parku, pamięta Pani, zapytała Pani: „Kiedy się dogadamy, panie dyrektorze?” Odpowiedziałe uprzejmie: „Kiedy Pani zacznie się wywiązywać z umowy, która przecież nie ja z Panią podpisywałem? Kiedy Pani na swoim profilu zacznie udostępniać profil naszego teatru? Kiedy Pani zacznie pokazywać w Kulturalnej nasz repertuar? Kiedy Pani powiesi coś naszego na naszych ścianach, które Pani od nas wynajmuje? Nie mówię, że plakaty. Domyślam się, że budzą w Pani wstręt. Zwłaszcza, że nie ma na nich aktora z twarzą, ale bez nazwiska czy też aktora bez twarzy, ale z nazwiskiem, już się mylę. Ale może powiesiła by Pani chociaż zdjęcia tych wielu genialnych reżyserów, którzy pracowali w naszym teatrze? Albo chociaż tych wielkich aktorów, którzy na naszych scenach takie wielkie zagrali? Albo chociaż tych, którzy zmarli za Pani kadencji przy teatrze dramatycznym? Gustawa Holoubka, Zbigniewa Zapasiewicza, Marka Walczewskiego, Andrzeja Blumenfelda i Władysława Kowalskiego? Zamiast reklamy taniej whisky. Może uszanowałaby Pani teatr, na którym już od 18 lat Pani żeruje?”

Zgadzam się, Pani Agnieszko, że nie ma Warszawy bez Kulturalnej. Może jednak Kulturalna stała by się ciut bardziej kulturalna? Ale na razie konkurs. Do zobaczenia po konkursie. Jeszcze raz dziękuję za rekomendację! P.S. Zup już nie zmawiam, bo się odchudzam. A stolik niech sobie stoi, tam, gdzie go Pani postawi.

Źródło:

Materiał nadesłany