EN

6.03.2024, 12:24 Wersja do druku

Leppiej nie

„Lepper. Będziemy wisieć albo siedzieć” Jarosława Murawskiego w reż. Marcina Libera w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Pisze Szymon Kazimierczak w „Teatrze”.

fot. Bartek Barczyk

Nudny spektakl o liderze „Samoobrony" byłby kompletnym nieporozumieniem. Marcin Liber i świetni aktorzy Słowackiego rozkręcają widowisko równie emocjonujące, co kuriozalna „Lepperiada", którą dwie dekady temu żyły media.

„Lepper. Będziemy wisieć albo siedzieć"  - choć nie jest to pierwszy tekst teatralny poświęcony temu działaczowi - chyba nie bez powodu został napisany przez Jarosława Murawskiego i wystawiony przez Marcina Libera właśnie dziś. Gdy z jednej strony dekadom lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych przyglądamy się już niekoniecznie nostalgicznie, z drugiej -gdy na nowo pytamy o chłopską tożsamość, a na półkach z bestsellerami znajdujemy pozycje poddające rewizji pańszczyźniane wątki polskiej historii.

Spektakl Teatru im. Juliusza Słowackiego nie tylko wpasowuje się w intelektualny klimat czasu, ale swoją temperaturą próbuje też chyba dorównać temperaturze dzisiejszego życia politycznego. Bez wątpienia wiatru w żagle dodała mu premiera w newralgicznym momencie kalendarza wyborczego i wynikająca z tego społeczna ekscytacja - polityką jesteśmy zainteresowani jak nigdy dotąd. Przypomnienie postaci Andrzeja Leppera nie jest też w końcu od rzeczy, gdy demagogia, populizm i warcholstwo w naszej kulturze politycznej nadal mają się świetnie. Najlepiej pamiętamy go miotającego grubymi oskarżeniami z sejmowej mównicy i pomawiającego czołowych polityków o korupcję. Gdy otworzyły się przed nim drzwi salonu III RP, stał się jednym z ojców wulgaryzacji języka debaty publicznej, zaś na populistyczne działania jego środowiska ukuto osobne słowo: „Lepperiada". Lepper zaczynał jednak jako zdeklarowany antyestablishmentowiec, osobliwy działacz-performer, przeprowadzający bezpardonowe uliczne akcje czy blokady na granicy prawa (lub te granice przekraczające), w wyniku których do końca życia ciągnęły się za nim niezliczone sprawy sadowe. Źródłem tych protestów była krzywda, jakiej doznała polska wieś w zderzeniu z kapitalistyczną gospodarką. Lepper staje się widoczny we wczesnych latach dziewięćdziesiątych, broniąc interesów zbankrutowanych rolników, którzy czuli się oszukani przez nowe mechanizmy rynkowe instalowane w Polsce przez Leszka Balcerowicza. Symbolem tych protestów było zaś zboże wysypywane na drogi, w późniejszych latach - gdy szło o krach na rynku wieprzowiny - opinię publiczną szokowały eksponowane świńskie łby.

Przedstawienie Libera otwiera więc korowód wnoszący na ramionach wielką świnię. Zawiśnie ona nad głowami aktorów, niczym tusza w rzeźni. Na scenie jest także zboże: wypełniona nim czerwona piaskownica o rantach w kształcie polskiego terytorium. W finałowej scenie chór błaznów będzie przesuwał ją w lewo, w prawo i w górę, kłócąc się, czy ma być bardziej na wschód, zachód czy północ.

Ale zjawiskowa scenografia Mirka Kaczmarka odsyła do innego jeszcze etapu politycznej biografii Leppera. Emblematyczny element ubioru ludzi „Samoobrony" - krawat w czerwono-białe paski - rozpostarł on na niemal całą przestrzeń spektaklu. Ściany i podłoga, czy pomniejsze elementy scenografii, jak na przykład ruchome mównice na kółkach, a także wszystkie kostiumy płoną tym charakterystycznym wzorem, co daje niezwykle mocny efekt wizualny, ale też wskazuje obszar zainteresowań twórców: moment, w którym Lepper coraz mocniej odrywał się od swoich społecznikowskich korzeni, stając się medialną gwiazdą, zaś jego formacja początkowo skupiona na obronie interesów pokrzywdzonych chłopów - politycznym brandem.

Lepper na scenie Małopolskiego Ogrodu Sztuki pokazuje wszystkie wymienione wymiary osobowości swojego bohatera i udatnie punktuje sprzeczności potransformacyjnego chłopskiego trybuna, choć sam protagonista w gruncie rzeczy nie jest pokazany na scenie albo właśnie jest, tyle że rozszczepiony i zwielokrotniony. To jednak nie żaden „bio-teatr", a tekst Jarosława Murawskiego to nie dialogowany dramat, ale raczej napisana w wolnej formie bezosobowa słowna partytura, w której buzują wątki politycznej biografii tytułowego bohatera, oraz narodzin, triumfu i upadku stworzonej przez niego formacji. Jest przy tym pstrą gęstą mozaiką motywów, cytatów, parafraz, nawiązań historycznych, literackich i popkulturowych, poplątanych, polemicznych, znoszących się wzajemnie fragmentów myśli politycznych i powidoków rozmaitych publicznych wystąpień, przemówień czy wypowiedzi medialnych. Wzniosłe spotyka się tu z fekalnym. Ideowe z cynicznym. Komiczne z tragicznym.

Kilkuosobowy zespół Słowackiego doskonale czuje wartką frazę Murawskiego: tworzy polifoniczny chór triksterów z przaśnie zaróżowionymi policzkami, raz ubrany w błazeńskie kostiumy, innym razem w biało-czerwone garnitury z charakterystycznymi krawatami. Nie ulega wątpliwości, że część obsady płynie na energii i sukcesu musicalu „1989" w reżyserii Katarzyny Szyngiery. W Lepperze zespół Słowaka eksploruje jednak nasz „negatywny mit", a jego głównym środkiem retorycznym jest spiętrzona, jadowita ironia, która nigdy nie pozwala mieć pewności, czy przypadkiem nie wpuszcza się nas w maliny- Ów chór bywa nieraz tubą racji lidera „Samoobrony", kiedy indziej z dystansem tylko nawiązuje do jego słów (gdy na przykład mowa o hajlowaniu, przypominają się słowa Leppera, który twierdził, że socjotechniki uczył się, czytając pisma Josepha Goebbelsa), innym razem aktorzy potrafią wyjść z ról, by krytycznie popatrzeć na realia polityki sprzed dwóch dekad. W pewnym momencie twórcy nakładają feministyczny filtr na zdarzenia tzw. seksafery, odnosząc się do postaci Anety Krawczyk (znów gorzko brzmi niesławna wypowiedź Leppera o prostytutkach, choć po prawdzie jego rechot już w swoim czasie wzbudzał powszechny nismak). Nieco przesadna jednak wydaje się asekuracyjność, z jaką obsada broni się przed hipotetycznymi zarzutami klasowej pogardy, gdy oddaje się kokieteryjnej dywagacji, czy ludzie z miasta mają prawo grać ludzi ze wsi.

Pełnoprawnym członkiem obsady jest też obecny na scenie gitarowo-perkusyjny duet Nagrobki, nie po raz pierwszy w spektaklu Marcina Libera odpowiadający za ścieżkę dźwiękową. Zespół zdecydowanymi bitami dynamizuje i organizuje działania aktorskie, nadaje spektaklowi chropawe, rzężące gitarowym przesterem kolory. Ale ma też niejedno do powiedzenia. Na przykład, gdy skanduje podtytuł dramatu w rozszerzonej wersji: „Tego nie możemy, bo pójdziemy siedzieć / Nie będziemy stać, nie będziemy leżeć / Nie będziemy spać, nie będziemy leżeć / Będziemy wisieć albo siedzieć". Nagrobki z punkową swadą sprowadzają sprawę do esencjonalnego komunikatu, Przed alternatywą - odsiadka lub samobójstwo - stanął w końcu i sam Lepper, ale nie unieważnia to pytania o sprawiedliwość, a niech i nawet cokolwiek ryzykowne marzenia o mesjaszu, który miałby przyjść i tę sprawiedliwość zaprowadzić. „Lepiej nie / Może leppiej nie" - padają trwożne, ostatnie słowa spektaklu. W finale widzimy las krzyży powieszonych na szubienicach.

Cóż, nudny spektakl o liderze „Samoobrony" byłby całkowitym nieporozumieniem. Marcin Liber i świetni aktorzy Słowackiego rozkręcają widowisko równie emocjonujące, co kuriozalna „Lepperiada", którą dwie dekady temu żyły media. Gdybym miał zgłosić do niego jakieś zażalenie, to wolałbym w Lepperze nieco mniej efektowności, a nieco więcej przenikliwości. Nie przeczę, kiwałem porozumiewawczo głową na brawurowe wolty aktorów i co bardziej soczyste passusy Murawskiego, tupałem nogą do Nagrobkowych songów, czasem gubiłem się nawet: czy to duet robi muzykę do spektaklu, czy może odwrotnie - to teatr zrealizował kapeli przydługi teledysk na żywo? Ta ambiwalencja formy spektaklu Libera bywa niezwykle smaczna, spektakl przyciąga zadziorną energią, a jednak nie mogę pozbyć się uczucia, że w swojej istocie pozostaje po prostu efektowną rekapitulacją kawałka historii sprzed dwudziestu kilku lat. Zrobioną w porę i z polotem. Ale w splocie piętrowych ironii jakby gubi się pytanie: co mianowicie Andrzej Lepper reprezentuje dziś w naszej zbiorowej świadomości? Ale może właśnie taki dezorientujący show, po którym czujemy się zbyt skołowani nadmiarem bodźców, by jasno myśleć, staje się najlepszą odpowiedzią teatru na takie osobowości?

Spektakl przyciąga zadziorną energią, a jednak w swojej istocie pozostaje po prostu efektowną rekapitulacją kawałka historii sprzed dwudziestu kilku lat. Zrobioną w porę i z polotem. Ale w splocie piętrowych ironii jakby gubi się pytanie: co mianowicie Andrzej Lepper reprezentuje dziś w naszej zbiorowej świadomości?


Tytuł oryginalny

Leppiej nie

Źródło:

„Teatr” nr 2/2024

Autor:

Szymon Kazimierczak

Data publikacji oryginału:

04.03.2024

Wątki tematyczne