„Sługa dwóch panów” Carla Goldoniego w reż. Pawła Paszty w Teatrze Dramatycznym im. Aleksandra Sewruka w Elblągu. Pisze Sonia Romanowska z Nowej Siły Krytycznej.
„Kto żyje w Polsce, tego commedia dell’arte nie bawi” – można by sparafrazować słynny internetowy mem. Czy jego słuszność chciał sprawdzić reżyser Paweł Paszta wystawiając w Teatrze Dramatycznym w Elblągu „Sługę dwóch panów” Carla Goldoniego? Co i jak można dzisiaj opowiedzieć przy użyciu masek i stypizowanych postaci? Czy odczytanie XVIII-wiecznej sztuki jest w stanie zaangażować współczesnego widza?
Spektakl rozpoczyna się grą z publicznością: kurtyna startuje ku górze i w połowie zacina się, ktoś podchodzi do niej od tyłu, rozmawia z kimś prywatnie, wraca w kulisy. Kiedy w końcu udaje się wciągnąć nieposłuszną zasłonę poza okno sceny, ukaże się przestrzeń, które nadal wygląda roboczo. Scenografia to wijące się po ścianie kable, kilka krzeseł w głębi. Podglądamy osoby pracujące w teatrze niejako od kulis.
Ten wstęp można potraktować jako klucz do odczytania sztuki (dekonstrukcja teatru) albo jako jedną z wielu sytuacji w przedstawieniu. Rzadko już dziś spodziewamy się, że klasyczny tekst zobaczymy w strojach i dekoracjach z epoki. Osobiście czekałam na patchwork.
Odsłonięte kulisy podglądaliśmy jeszcze kilka razy: wiemy więc dobrze, że jesteśmy w teatrze i oglądamy sztukę. Może reżyser chciał nam dać sygnał, by nie czekać na post czy meta zabiegi i dać sobie po prostu czas na rozrywkę w iście włoskim stylu. Dobrochna Ratajczakowa napisała o „Słudze dwóch panów”, że ta komedia, żąda od wykonawców szczytów aktorskiej wirtuozerii. Nikt z elbląskich aktorów i aktorek nie wyróżniał się grą, ale głównie dlatego, że nie miał jak. Dramaturgia i inscenizacja nie dawały na to szans. Publiczność w pierwszym akcie śmiała się bardzo niemrawo.
Scenografka Ewelina Brudnicka zawiesiła na sztankietach beżowe płótna, które posłużyły jako tło i kulisy dla wystawianej komedii. Jest to nawiązanie do renesansowego teatru, w którym dekoracja była umowna. Płótna kilkukrotnie zjeżdżają imitując fale morskie, przez które przebijają się kolejni podróżnicy. To służący, którzy pchają bądź ciągną ciężkie bagaże swoich panów, okazuje, że to nie kufry, ale pianina. Ładny obraz, wzbogacony o wydobywane z instrumentów fałszywe tony, stworzy jeden z atrakcyjniejszych momentów inscenizacji. Trwa niestety chwilę.
Drugi akt rozegrany jest śmielej i bardziej konsekwentnie. Dobrze wypada scen kolacji, podczas której Arlekino (Dariusz Siastacz) próbuje obsłużyć swoich dwóch panów jednocześnie. Zwłaszcza ruch sceniczny skupia uwagę, wreszcie przepływa energia między sceną a widownią. Ale wciąż oczekujemy czegoś więcej.
Commedia dell’arte to XVI-wieczny koncept, opracowany dla widzów swego czasu. Elbląski spektakl nie był ani klasycznym jego odwzorowaniem, solidnie przygotowanym stylowym widowiskiem, ani przetworzeniem konwencji „teatr w teatrze”. Jeżeli Paweł Paszta chciał użyć obydwu chwytów jednocześnie, to żadnemu się nie przysłużył. Owszem są one czytelne, ale każdy się urywa.
Mimo tych zastrzeżeń premiera i tak jest kamieniem milowym w historii elbląskiego teatru. Nowej dyrekcji w osobie Pawła Kleszcza z całego serca życzę, by się nie zatrzymywała w poszukiwaniach. Trop jest ok.
Sonia Romanowska – absolwentka Wiedzy o Teatrze na Uniwersytecie Gdańskim; organizatorka kultury, koordynatorka dostępności oraz członkini kuratora zbiorowego w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim.