Miniony rok nie zmienił mizernego obrazu polskiego lalkarstwa ostatnich lat. Znacznie lepiej ma się teatr dla dzieci, w którym pojawiają się i lalki, ale bardzo rzadko to one decydują o jakości przedstawień. Bywają rzecz jasna wyjątki, jak w ubiegłorocznych przedstawieniach Momo w łódzkim Arlekinie czy w Jasiu i Małgosi 2.0 w Łomży, ale wyjątki potwierdzają tylko regułę. Lalkarstwo w Polsce przeżywa regres.
Już tylko odległym wspomnieniem są takie spektakle, jak Śmieszny staruszek Wiesława Hejny z WTL-u, Złoty klucz Janusza Ryla-Krystianowskiego z Banialuki, A niech to gęś kopnie Marty Guśniowskiej z poznańskiego Teatru Animacji, by wymienić kilka niezapomnianych propozycji z XXI wieku. I nie zmieni tego nawet sukces lalkarskich perełek zaproponowanych przez niezależnych twórców, jak Trzy ćwierci do śmierci Karoliny Martin czy Romans Natalii Sakowicz. Mimo że środowisko lalkarskie dumnie pręży piersi i przekonuje o swojej aktywności i sile na licznych portalach społecznościowych, tak naprawdę lalkarzy w Polsce jest niewielu. Niewielu wobec pewnie dwutysięcznej, a może i większej rzeszy osób (w tym i piszącego te słowa) utrzymujących się z lalkarstwa. I niech nie zmylą nas co i raz ogłaszane sukcesy: wyróżnienia i medale, pochlebne recenzje, udziały w międzynarodowych projektach, czy nawet festiwalowe nagrody przywożone z imprez polskich i zagranicznych.
Najważniejsze światowe festiwale, ważne międzynarodowe koprodukcje teatralne, prestiżowe wystawy czy publikacje są poza naszym zasięgiem. Kiedy ostatni raz polski zespół wystąpił np. Cherleville-Mézières, Bochum, Chicago czy Silkeborgu? Kiedy na ważnych polskich międzynarodowych festiwalach teatrów lalek najwyższe trofea zdobyły przedstawienia naszych kolegów? Odkąd najbardziej renomowany festiwal w Bielsku-Białej zmienił formułę na konkursową, nagrodą Grand Prix uhonorowano Wiwisektora Hlausa Obermaiera i Krisa Harringa z Austrii, Spleen Figurentheater Wilde&Vogel, Divadlo Minor z Pragi, irańską Ziemię i wszechświat, angielski The Table Marka Downa, Rycerza nieistniejącego Gioco Vita, Popioły Plexus Polaire, ostatnio Czajkę Belovej/Iacobelli. W Łomży – kilkakrotnie wygrywał niemiecki Theater des Lachens, Hiszpanie, Łotysze (ze Złotym koniem Paivy), Słoweńcy z Ljubljany, Bułgarzy… Przypadek może się zdarzyć raz czy dwa, ale opisywana sytuacja ciągnie się już latami.
Środowisko, od dziesięcioleci tęskniące za prestiżem przynależności do świata wielkiego teatru (bardzo dziś już wątłym), samym lalkom poświęca coraz mniej uwagi. Fascynuje je zapraszanie do udziału w spektaklach teatrów dramatycznych, reżyserowanie na wielkich scenach, pojawianie się w rozmaitych rankingach najlepszych z najlepszych. W XXI stuleciu jedni swoją niszę znaleźli w teatrze dla najnajmłodszych, inni – powiedzmy w teatrze młodego widza, ale żaden z tych gatunków nie ma wiele wspólnego z lalkarstwem i to nie tylko z jego klasyczną odmianą, ale zwłaszcza z fascynującym współczesnym teatrem partnerstwa aktora i lalki. On trafia do nas przy okazji międzynarodowych festiwali, ale zachwyt wzbudza co najwyżej wśród jurorów, bo samo środowisko tych spektakli po prostu nie zna. Słabo orientuje się w nowych materiałach i technologiach, uporczywie – wzorem akademickiego dramatu – trzyma się opowiadania rozmaitych historii, zaczerpniętych z istniejącej literatury bądź własnych „autorskich” scenariuszy. Nawet dramaturgiczny boom początku wieku nie zmienił sytuacji, bo okazało się że „lalkarze” nie mają pomysłu jak pokazać na scenie dziurę w rajstopie, gadającą kałużę, czy Nic. Teatr lalek jest przecież sztuką wizualną przede wszystkim i dominacja psychologizujących reżyserów rzadko przynosi wybitne rezultaty artystyczne.
W kuluarowych rozmowach eksponujemy naszą przynależność do świata teatru ożywionej materii. Prawdą jest, że mamy tu znacznie więcej do zaproponowania i poszukujący artyści korzystają z tych umiejętności lalkarzy, ale nie zmienia to faktu, że obraz polskiego teatru lalek jest szary, ambicje ulokowane dość nisko, talenty co najwyżej przeciętne. Jak ma być inaczej, skoro 95% kandydatów na studia lalkarskie trafia z przypadku, marząc o zupełnie innych karierach, skoro zdecydowana większość nauczycieli profesji niewiele ma wspólnego z lalkarstwem, nie wspominając nawet o autorytetach, o mistrzach, po których nie został już nawet ślad. Idea niegdysiejszych liderów lalkarskich, by wychować pokolenie lalkarzy, które ich w przyszłości zastąpi, totalnie się skompromitowała. Brak dopływu nowej, świeżej krwi, nowych doświadczeń, umiejętności i wyzwań, kręcenie się we własnym kółku przyjaciół i pochlebców, nie sprzyja rozwojowi, hamuje odważne inicjatywy.
Czy te procesy uda się odwrócić? Pewnie tak. Samo istnienie lalki teatralnej nie wydaje się zagrożone. Ona jest i bez wątpienia pozostanie. Czasem nawet trafia na sceny naszych teatrów, nie tylko lalkowych. Gorzej z dostrzeżeniem w niej partnera, jeśli już nie dominującego, to przynajmniej równoważnego. Bo przecież bez takiej symbiozy nie da się uprawiać zawodu lalkarza. Zajmująco opowiada o tym Neville Tranter, australijsko-holenderski lalkarz, dobrze znany i w Polsce: „Lalki pomogły mi stać się lepszym aktorem. Potrafią przedstawiać każdy aspekt ludzkiej duszy, od niewinności po zło. I potrafią to robić z niesamowitą szczerością.” „Lalki mają taką specjalną właściwość, są znakami ludzkich postaci. Dzięki temu, że same nie są ludźmi, z ich pomocą na scenie można pokazać każdy aspekt człowieczeństwa. W chwili, w której odkryłem tę ich moc, przeraziłem się i czułem przy nich niepewnie – zrozumiałem, że nie mogę z nimi konkurować. Wejście na scenę z lalką jako jej równorzędny partner kosztowało mnie ogromnie dużo odwagi. Ta relacja jest po prostu bardzo nieoczywista. Z jednej strony doskonale wiem, że moje lalki żyją dzięki mnie, ale z drugiej za każdym razem czuję, że w jakiś tajemniczy sposób są autonomicznymi bytami.”
Czy polscy twórcy zaufają lalkom? Czy sympatycy tego gatunku, wybierając się na przedstawienie lalkowe, będą mieli pewność i szansę spotkania nie tylko z lepszym czy gorszym widowiskiem teatralnym, ale z teatrem ożywionej materii, z teatrem lalek? Zobaczymy, wszak nadzieja umiera ostatnia.