EN

1.03.2021, 11:26 Wersja do druku

Lacrimosa

"Emigrantki" Radosława Paczochy w reż. Elżbiety Depty w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Edward Jakiel w portalu Teatrologia.info.

fot. Bartosz Bańka/mat. teatru

Bardzo dobra sztuka Radosława Paczochy, bardzo dobra koncepcja reżyserska Elżbiety Depty, bardzo dobre operowanie światłem Magdaleny Gajewskiej, bardzo dobra muzyka i efekty dźwiękowe Macieja Szymborskiego, bardzo dobra scenografia Agaty Andrusyszyn-Chwastek, no i bardzo dobra gra Justyny Bartoszewicz (Moniki), Katarzyny Figury (Teresy) i Małgorzaty Brajner (Zosi). Cóż więcej można powiedzieć o tym przedstawieniu? Należy je po prostu obejrzeć. Koniecznie obejrzeć!

Nie miejsce tu na wnikliwsze omówienie Emigrantek, toteż poprzestanę na wskazaniu kilku ważnych elementów dzieła. Sztuka Radosława Paczochy przedstawia trudne, pogmatwane losy Polek – emigrantek zarobkowych u schyłku XX wieku. Z ojczyzny, a przede wszystkim z rodzinnych domów wygnała je bieda, ale też przemoc. Bezradne wobec zaglądającej ich rodzinom w oczy nędzy, absolutnego zagubienia w rzeczywistości, w której przyszło im żyć; wreszcie bezsilne wobec przemocy fizyczne i psychicznej – znalazły się w zachodniej Europie. Paczocha świetnie, bez zbędnej egzaltacji, bez moralizowania i ucieczki w psychoanalizę nie tyle odtwarza losy, co prezentuje głęboką dwóch Polek – Zosi i Teresy – autorefleksję nad własnym życiem. Subtelność i jednocześnie wnikliwość, z jaką autor odtwarza to, co przeżywają, jakie mają marzenia, jakie popełniają błędy, jak się czują poniżone i jak ciężko im żyć ze świadomością rozłąki z dziećmi – dowodzą wrażliwości tego artysty.

W swej sztuce Emigrantki Radosław Paczocha świat bohaterek przedstawia z ich perspektywy, oddaje im głos. Nie imaginacja, a autentyzm przeżyć, doznań, cierpień i stałego poczucia upodlenia zarówno na emigracji, jak i w ojczystym kraju są podstawową treścią tego, co mówią Zosia i Teresa. Paczocha pokazał w tym utworze, jak głębokie i rozległe, wieloaspektowe i przenikające wszystkie elementy życia bohaterek jest zepchnięcie ich do kategorii gorszych. Tego losu nie zgotowały sobie same. I chociaż autor z właściwą sobie wrażliwością wyraża ich skomplikowane poczucie winy, to przecież jednoznacznie o winie nie rozstrzyga. Są więc bohaterki jego Emigrantek ofiarami, które – stawszy się nimi – w konsekwencji tego stanu rzeczy kaleczą same siebie, kaleczą też najbliższych i najbardziej kochanych. Ale owo kaleczenie, zadawanie bolesnych i niegojących się ran, ogałacanie siebie i własnych dzieci z tego, co najcenniejsze – uczuć i bliskości – nie jest przez Paczochę wartościowane. To fakty, wobec których bohaterki dramatu – reprezentujące wszak wielką rzeszę im podobnych – są bezradne. Można powiedzieć, że Paczocha nader wnikliwie odkrywa krok po kroku, jak pogrążają się w tej bezradności, jak ich rodziny coraz bardziej się rozpadają, a one pozostają puste i samotne. Ich klęska wpisana jest w raz tylko delikatnie zasugerowaną klęskę cywilizacyjną Europy. Ale najważniejsze pozostaje w jego dramacie wykrzyczenie, jak bolesne jest kulturowe i ekonomiczne wykluczenie. Poczucie pogardy, jakie ma wobec nich świat, jest bardzo dojmujące i dotkliwe. I na to poczucie pogardy nakłada jeszcze Paczocha poczucie winy, klęski, przegranej – cokolwiek tłumionej i wstydliwie tuszowanej, ale pozostającej w świadomości bohaterek Emigrantek.

fot. Bartosz Bańka/mat. teatru

Tej wartościowej i, podkreślmy jeszcze raz, subtelnej i przejmującej sztuce Radosława Paczochy (jakkolwiek opartej na autentycznych historiach) wyrazistości szerszej, momentami nawet symbolicznej perspektywy przekazu, nadała reżyserska ręka Elżbiety Depty. Ta młoda wszak reżyserka teatralna świetnie odczytała tekst Paczochy i w swych rozwiązaniach scenicznych dopowiada głębokie sensy przeżyć i ogrom cierpienia bohaterek. Piekło ich wewnętrznego świata uzewnętrznia się w rozstrzygnięciach inscenizacyjnych. Zarówno scena symbolicznego tańca (świetnie choreograficznie dopracowana przez Nicolę Egwuatu), jak też zakończenie – by wspomnieć tylko cząstkę pomysłów reżyserskich – wbijają publiczność w fotele.

Wszystkie elementy gdańskiej inscenizacji Emigrantek Radosława Paczochy są artystycznie dopracowane, przemyślane, stwarzając spójność przekazu, wyrażanego w ciekawy sposób pogodzonych estetykach. Trudne, złożone i skrywające tajniki własnej wrażliwości postaci Teresy i Zosi stawiają wysokie wymagania odtwórczyniom. Podobnie Monice – ukrywającej prawdę o celu swego przyjazdu i zadomowienia się w środowisku Polek pracujących na czarno. Wszystkie artystki grające w Emigrantkach Paczochy dały naprawdę dowody nie tylko swego warsztatu aktorskiego, ale też siły scenicznej ekspresji świata wewnętrznego – uczuć, emocji, doznań wreszcie i… wrażliwości sumienia kreowanych przez nie, bo nie tylko odtwarzanych, postaci. Ciężar spoczywał tu na Zosi i Teresie, bo to one są głównymi bohaterkami, chociaż dramatyzmu losów nie można odmówić Monice, skrycie nagrywającej koleżanki i gromadzącej materiał do swej książki o emigracji zarobkowej Polek. Aktorstwo Katarzyny Figury bardzo przemawia do widza. Szczególnie „mocna” i przejmująca jest scena jej intymnych zwierzeń z upodlenia, jakiego doznała kreowana przez nią Teresa od męża; upodlenia tym straszniejszego, że czyniącego z niej w oczach dzieci ladacznicę i pijaczkę, pozbawioną uczuć łajdaczkę uciekającą z domu i dla własnych, hedonistycznych pragnień porzucającą rodzinę. Bardziej złożone i mniej oczywiste, więc tym trudniejsze do zdefiniowania, były powody emigracji Zosi. Jej wewnętrzny dramat uzmysławia, jak zawiłe są to losy, jak skomplikowana jest jej sytuacja. Paczocha, uważam, genialnie, bez rozstrzygnięć pokazuje złożoność tej postaci. Nie tyle studiuje powody emigracji, co stan wewnętrzny bohaterki. Zadaniu oddania jej wielowymiarowości w pełni sprostała gra Małgorzaty Brajner, której należą się słowa uznania. Łatwo było w tej roli popaść w schematyzm, uproszczenie; uczuciowo, emocjonalnie i duchowo spłaszczyć postać, czyniąc z niej kogoś bez wyrazu. Brajner w swej interpretacji Zosi do maksimum wydobywa to wszystko, co Paczocha w Emigrantkach zawarł, dodając swój indywidualny profil bohaterki. Aktorstwo Brajner za tę kreację (zresztą nie tylko tę) należy docenić.

fot. Bartosz Bańka/mat. teatru

Światło, jak i scenografia, również należą do tych elementów inscenizacji, których język ubogaca przekaz sceniczny. Perfekcyjnie dopracowane operowanie światłem wspomaga wyrażenie najciemniejszych, najskrytszych i najgłębszych przeżyć wewnętrznych bohaterek. Scenografia Agaty Andrusyszyn-Chwastek, równie trafna jak operowanie światłem Gajewskiej, wzmacnia – co już zaznaczyłem – przekaz, intensyfikując go.

Nie byłoby sukcesu (nie boję się użyć tego określenia) gdańskiej prapremiery Emigrantek Radosława Paczochy bez wkładu Macieja Szymborskiego. Przygotował on muzykę, ale też szereg nader ciekawych elementów dźwiękowo-brzmieniowych. Bardzo udany jest jego pomysł, by wpisać w inscenizację rodzaj komentarza – gwar tłumu, w którym od czasu do czasu da się usłyszeć wypowiedź wartościującą nierzadko decyzje i czyny głównych bohaterek. Gwar ów jest wyrazem obecności tłumu, bliżej nieskonkretyzowanej zbiorowości, której obojętny jest los biednej, pohańbionej kobiety. Jest ona samotna pośród tego tłumu. Ale to, co najmocniejsze – pozostawił Maciej Szymborski na koniec. Kiedy opadają emocje ostatniej sceny, kiedy gasną światła – w ciemności rozlega się przejmująca Lacrimosa – symboliczny gest krańcowości. To płacz matki nad utraconymi bezpowrotnie dziećmi; to lament kobiety odartej z godności, to rozpacz świadoma też nieodwracalności tego, co się stało. Ta Lacrimosa przysporzyła inscenizacji Emigrantek szerszego, wykraczającego poza wymiar realistyczny sensu, nadała sztuce wartość przesłania uniwersalnego. Zdecydowanie dłużej powinno się widza z tym utworem pozostawić.

Teatrowi Wybrzeże wypada pogratulować nader udanej prapremiery! Myślę, że po pandemii warto z tym przedstawieniem wyjść w Polskę. W dobie przewalającej się przez ulice miast histerii, sztuka Radosława Paczochy wniesie element autentyzmu, bo mówi o człowieku – boleśnie zranionym, zniesławionym i poniżonym, pozbawionym GODNOŚCI, prawa do miłości najbliższych, skazanym na bycie gorszym w świecie przewrotnie deklarującym równość i wolność.

Tytuł oryginalny

Lacrimosa

Źródło:


Link do źródła

Autor:

Edward Jakiel