EN

11.03.2024, 16:59 Wersja do druku

Kulturalny kołtun

„Napis” Geralda Sibleyrasa w reżyserii Artura Tyszkiewicza w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w AICT Polska.

fot. Krzysztof Bieliński / mat. teatru

W Teatrze Ateneum Artur Tyszkiewicz wraca do komedii NAPIS Géralda Sibleyrasa, demaskując zadowolonego z siebie kołtuna.

Porządna kamienica w dobrej dzielnicy. Sąsiedzi nie wtrącają się w cudze sprawy, uśmiechem pokrywają brak zainteresowania, przestrzegają norm poprawności politycznej. Ten rozkoszny stan samozadowolenia macą nowi lokatorowie, a zwłaszcza pan Lebrun (Bartłomiej Nowosielski). W windzie znajduje bowiem szpetny napis na swój temat i postanawia wyświetlić, kto stoi za tą słowną agresją. Nie znajduje jednak wsparcia ze strony życzliwych na pierwszy rzut oka sąsiadów, którzy grzecznie, ale stanowczo odmawiają pomocy w imię zachowania świętego spokoju.

Jednak wizyty pana Lebrun najpierw u państwa Cholleyów z pierwszego piętra (Emilia Komarnicka-Klynstra i Grzegorz Damięcki), a potem u państwa Bouvier (Małgorzata Trybała i Krzysztof Tyniec) burzą ich błogostan. Wszystko tylko pozornie jest na swoim miejscu. Tak naprawdę w zgodnej wspólnocie kamienicy panuje chłód, obojętność i wystudiowana uprzejmość, kryjąca niechęć do obcych, a także inne paskudne urazy i poglądy. Cholleyowie należą do dobrze sytuowanej klasy średniej, oboje pracują i uważają się za wzorcowych reprezentantów nowoczesnego społeczeństwa. Napisu w windzie nawet nie zauważyli, bo korzystają z windy tylko od czasu do czasu. Państwo Bouvier, najwyraźniej w wieku emerytalnym, karmią się swoją domniemaną tolerancją (to słowo upodobał sobie zwłaszcza pan Bouvier) i rozeznaniem w najnowszych trendach – pani Bouvier cytuje gazetowe slogany, choć ich nie rozumie i niezbyt dokładnie je powtarza. Jedni i drudzy snobują się na lepszych od siebie, grają role – nawet przed sobą – spełnionych, zadowolonych, obytych i świetnie zorientowanych w tym, co się nosi, jak się mówi i jak się należy zachować w różnych sytuacjach – na przykład jak towarzyszyć żonie przy porodzie.

Tak czy owak, sąsiedzi radzą panu Lebrun napis zlekceważyć albo wyskrobać, włączyć się do tutejszych świąt ulicy czy chleba i uznać, że świat jest piękny, bo przecież przenieśli się do lepszej dzielnicy. Jednak natarczywy sąsiad nie daje za wygraną i zaprasza wszystkich na parapetówkę. Przed nadciągającą katastrofą próbuje ratować się żona pana Lebrun (Paulina Gałązka), najwyraźniej zniechęcona jego bezkompromisową postawą. Tak więc na koniec zostanie sam w chwili próby, którą okazuje się sąsiedzkie spotkanie przy kieliszku wina. Kruszą się wątłe osłony rzeczywistych poglądów i duchowego ubóstwa zadowolonych z życia mieszczuchów, którzy okazują się kołtunami prowadzącymi życie na pokaz. Ich kulturalne maniery skrywają egoistów, używających wielkich haseł, aby zamaskować niechęć wobec obcych i słabszych.

Dwadzieścia lat po paryskiej prapremierze Artur Tyszkiewicz potwierdził siłę społeczną diagnozę francuskiego dramaturga. Wystarczył szpetny napis w windzie na temat nowego lokatora w kamienicy, by opadły maski politycznej poprawności i neoliberalny ład pokazał swoje prawdziwe oblicze.

Akcja, która dopiero pod koniec spektaklu ulega przyspieszeniu, toczy się w jednym sterylnym pomieszczeniu, które staje się kolejno mieszkaniem sąsiadów-bohaterów dramatuBliźniacze podobieństwo tych lokali celowo podkreśla reprodukcyjny charakter kultury. Ideałem są ludzie, którzy się nie wyróżniają. Życie w stadzie bywa wygodne.

Na ekranie widz może obserwować monitoring w kamienicy: poruszającą się między piętrami windę i korytarze, którymi przemieszczają się mieszkańcy. Ekran staje się też oknem, przez które oglądamy samotnego sąsiada (Marek Lewandowski), nikt go nie odwiedza i z nikim nie utrzymuje kontaktów, To wspólny wyrzut sumienia – krzycząca obojętność na los starego, samotnego człowieka.

Sukces zawdzięcza ten spektakl aktorom, a zwłaszcza Marzenie Trybale, Grzegorzowi Damięckiemu i Krzysztofowi Tyńcowi z żelaznej ekipy teatru, którzy wyraziście demaskują wewnętrzną pustkę bohaterów, a także Bartłomiejowi Nowosielskiemu jako dociekliwemu panu Lebrun, który zadaje niewinne pytania.

Jest śmiesznie, ale i strasznie. Zwłaszcza że twórcy spektaklu podsuwają pytanie, czy mowa w nim tylko o mieszkańcach jednej kamienicy?

Źródło:

AICT Polska
Link do źródła