EN

6.02.2023, 14:30 Wersja do druku

Książę ułomny

„Książę Niezłomny” Juliusza Słowackiego z Calderona de la Barca w reż. Małgorzaty Warsickiej w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Bartosz Rosenberg na swoim blogu stansubiektywny.wordpress.com.

fot. Magda Hueckel / mat. teatru

U schyłku Roku Romantyzmu Polskiego, Małgorzata Warsicka i Jarosław Murawski przygotowali w Narodowym Starym Teatrze premierę Księcia Niezłomnego Juliusza Słowackiego/Pedra Calderona de la Barki. Twórcy zachęcają widzów do spojrzenia na spektakl – jak piszą w tekście programowym – z punktu widzenia „walki do końca” i „poświęcenia swojego życia w obronie wolności”.

Rzecz jasna pretekstem, który ma uzasadniać idee prezentowane przez autorów inscenizacji, jest wojna w Ukrainie. Tytułowy Książę Niezłomny, Don Fernando (Jan Hrynkiewicz), w zamyśle twórców ma dojrzewać do roli współczesnego Jezusa – nie Chrystusa, „który, by być wiernym jego filozofii, musi się wyrzec wszelkich społecznych, religijnych, systemowych struktur”. A dodatkowo służyć temu ma proces „indywiduacji”, zgodny z hinduską zasadą ahimsa – „niekrzywdzenia”.

Niewątpliwie Warsicka i Murawski poruszają ważne problemy: jak zareagowaliby Polacy, Europejczycy, gdyby okazało się, że muszą stanąć przed wyborem – walczyć i zginąć, czy uciekać i ocalić życie? A jeśli umrzeć, to w imię czego, miłości? Stawiając te pytania w spektaklu i próbując na nie odpowiedzieć liczyłem na ciekawą ripostę, ale niestety odpowiedź reżyserki został udzielona w dość banalny i niechlujny sposób.

Można odnieść wrażenie, że Warsicka pozwoliła, aby aktorzy sami się reżyserowali, co w konsekwencji przynosi niezbyt zadowalający efekt. Młodzi aktorzy nie rozumieją tekstu, a sam tekst nie jest nawet pretekstem do ich własnej wypowiedzi, dzięki której mogliby zbudować klarowną postać. W żadne sposób nie da się dostrzec owej „indywiduacji” bohatera, tego procesu, o którym reżyserka wraz z dramaturgiem tak mądrze mówili. Nagle Fernando z człowieka żądnego krwi innowierców staje się spolegliwym wobec nich sługą.

Interesującym zabiegiem, jaki dokonała Małgorzata Warsicka, jest nawiązanie, dzięki estetyce spektaklu, do Orestei Jana Klaty z 2007 roku. Na zasadzie kontrastu mamy tutaj do czynienia ze światem przed/po katastrofie. W Księciu Niezłomnym ziemia, przypominająca pustynny krajobraz Mauretanii, jest zbroczona krwią, zaś na scenie, nieustannie panuje mrok. W Orestei natomiast, ziemią jest żwirowisko, które aż po horyzont spowija głęboka mgła. Tu i tu na skraju sceny istnieje chór komentujący wydarzenia.

Orestes i Fernando to dwóch bohaterów tragicznych. Los pierwszego zależy od spełniającej się klątwy rzuconej na ród Agamemnona. Drugi, panuje nad losem i świadomie decyduje o tym, czy wyrzec się swojego życia w imię miłości, czy też twardo stawiać opór bratu, który namawia go do ocalenia. Dialog między spektaklami, których premiery odbyły się na tej samej scenie, jest szalenie ciekawym rozwiązaniem. Mówi mocno o cenie ocalenia w sytuacji, kiedy konieczne jest złożenie ofiary z życia. Dialog tych dwóch inscenizacji pokazuje więcej, niż cała reżyserska interpretacja tekstu dramatu Słowackiego/Calderona.

Na baczną uwagę zasługuje finał spektaklu, w którym króluje Anny Polony, występująca jako Alfonsa. Wygłaszany przez nią monolog, który w oryginale przypisany jest królowi Alfonsowi (ojciec Fernanda), wypowiadany jest z pozycji matki, namawiającej dwie zaciekle zwalczające się strony do zaniechania bezsensownej wojny. Anna Polony na kilka chwil wykracza poza ramy przedstawiania i tworzy swój odrębny spektakl. Pokazując młodym aktorom do czego są zdolni „aktorzy emeryci” . W jej roli nie ma zbędnego patosu, ani aktorskiego szarżowania. Emanuje szlachetnym dystansem i pokorą wobec sceny i widzów. Sprzyja prawdzie, jaką niesie ze sobą tekst Księcia Niezłomnego. I tylko dla tych ostatnich piętnastu minut warto czekać do końca spektaklu.

Źródło:

stansubiektywny.wordpress.com
Link do źródła