Wiele wspólnych spektakli, spotkań w pociągu, w bufetach teatralnych, na korytarzach prowadzących do pokoi gościnnych. Wspólnej pracy z różnymi reżyserami i premier.
I jedno przedstawienie nieskończone, ledwie rozpoczęte próby do Krzeseł Ionesco.
Niedokończone, bo umarł Jurek Grzegorzewski.
Teraz na tych wyobrażonych krzesłach, nigdy nieustawionych na scenie, mogłabym posadzić grane przez Jurka Trelę postaci, w których budowaniu uczestniczyłam.
Groteskową Ciotkę Getty Cimiento i Zoto, wesołka z commedii dell’arte z Rękopisu znalezionego w Saragossie, pułkownika Abłaputo z Tak zwanej ludzkości w obłędzie, raptusa Czepca z Wesela i te najważniejsze – rozdzierającego w swoim bólu Samuela z Sędziów, Prospera z Morza i zwierciadła, Leara z Kto wyciągnie kartę wisielca, kto błazna?
Ale to chyba zbyt sentymentalne…
Więc może o jednej roli?
Starego wiarusa / Leona Szypowskiego z Klubu Polskiego Pawła Miśkiewicza.
Szypowski, dawny powstaniec listopadowy na emigracji w Paryżu, ląduje w więzieniu po tym, jak próbował otruć kochanka żony. Jej zdrada to dla niego tragedia osobista i wstyd skompromitowanego Polaka patrioty.
W długim monologu opartym na pamiętniku Szypowskiego jest Trela śmieszny i przejmująco smutny.
Buduje tę postać odwołując się zarówno do swoich słynnych romantycznych wcieleń (albo to my mamy je w pamięci?), jak i do potencjału komediowego niesionego przez tekst.
Przywołuje też jeszcze jedną postać Zesłańca/Adolfa z Dziadów Grzegorzewskiego. Tam opowieść Zesłańca o Cichowskim zaczyna Trela na krześle, które ustawia na skraju proscenium, tyłem do osób zgromadzonych w Salonie warszawskim. Mówi wprost do widowni i jest to świadectwo przejmujące.
Miśkiewicz w Klubie Polskim zapożycza ten gest – Trela siedzi najpierw wśród publiczności, potem odwraca krzesło i patrząc na nas snuje komiczno-gorzkie zwierzenia więźnia.
Ze wszystkich ról Jurka, których tworzeniu się przyglądałam, ta „historia wesoła, a ogromnie przez to smutna” (albo odwrotnie?) opowiada o jego aktorstwie chyba najpełniej.
Do Warszawy na próby w Teatrze Narodowym jeździł Jurek z ogromnym nawilżaczem powietrza i pokaźną baterią kremów, które starannie rozstawiał na półce nad umywalką. Nie wykazywał ochoty do żartów na ten temat, z powagą traktował groźbę ewentualnej grzybicy z butów wyciągniętych z magazynu, czy alergii na sztuczne tworzywo zawarte w materiale kostiumu. O samym kostiumie nie dyskutował, choć najlepiej czuł się w długim płaszczu, chętnie ciemnym i niegrubym. Jak te Samuela, Szypowskiego czy Prospera.
Nasze ostatnie spotkanie miało miejsce w kościele św. Katarzyny w Krakowie. Siedział w zarzuconej na plecy, grubej, puchowej kurtce, którą zabrał na występ, jakby się bał, że zmarznie i nie będzie miał się w co otulić. Ale gdy mówił wiersze, kurtkę zsunął na oparcie krzesła.
Jurek, choć chory, nie potrafił odmówić uczestnictwa w wieczorze poświęconym poezji Adama Zagajewskiego. W wigilię jego pogrzebu.
Barbara Hanicka