EN

30.04.2024, 16:11 Wersja do druku

Krytyk, co się wtrąca

„Przypadkowa śmierć anarchisty” Dario Fo w reż. Michała Zadary w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Jerzy Kosiewicz na stronie AICT.

fot. Krzysztof Bieliński

Akt I

Gatunkowa kohabitacja

Jak określić genologicznie, tj. gatunkowo: jednym pojęciem „Przypadkową śmierć anarchisty”, tj. dwuczęściowe przedstawienie noblisty Dario Fo, zaprezentowane w Teatrze Powszechnym. Czy można je nazwać groteską, humoreską, komedią, farsą bądź tragifarsą, czarną komedią czy makabreską: które z tych sformułowań jest trafne? Wspomniana inscenizacja na określenie jej mianem makabreski na pewno nie zasłużyła. Nie było w niej widocznych ran, bandaży i scenografii ociekającej krwią, jak np. w znakomitych „Trzech epizodach z życia rodziny” (reżyseria Markus Ohrn) w warszawskim Nowym Teatrze. Najbliżej jest jej chyba do czarnej komedii bądź tragifarsy, zawierającej pełnewigoru i humoru groteskowe, absurdalne i farsowe właściwości. Współistnieją one w swoistej i poniekąd harmonijnej genologicznej (gatunkowej) kohabitacji – tj. nasyconej sprzecznością koegzystencji – ze stricte zabójczą i nieprzypadkową sytuacją.

Akt II

Z ziemi włoskiej do Polski

Spektakl przedstawiał uwspółcześnioną wersję sztuki teatralnej Dario Fo napisanej w 1970 r. na podstawie relacji, dotyczącej śmierci anarchisty o nazwisku Giuseppe Pinelli. Został on wyrzucony przez okno podczas przesłuchania na policyjnym posterunku w Mediolanie w 1969 r.Realia włoskie z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, zaimplementowane w Powszechnym na zainscenizowanym wrocławskim współczesnym posterunku policyjnym, imponowały spójnością i autentycznością, niezakłamaną prawdą przekazu. Brawo reżyser (Michał Zadara).

W zamyśle tej sztuki zawarte jest:

– krytyczne stanowisko wobec karygodnego postępowania policji, sprzecznego z oficjalnymi założeniami i wartościami jej misji, służby społecznej;

– a w scenicznej zaś wersji wyeksponowana została w sposób groteskowy frustracja – wynikająca z jej egocentrycznych i negatywnych (a nie spolegliwych, pełnych troski) zachowań – przyodziana w zabawne, komediowe, farsowe, absurdalne i ośmieszające ją akcenty oraz inne mniej lub bardziej pogłębione aksjologiczne (ocenne, wartościujące) wybrzmienia, podważające jakże nadszarpnięty autorytet i wizerunek posterunkowych stróżów prawa tak włoskiej, jak polskiej policji.

Akt III

Teatr, który się wtrąca i wybrzydza

Podtytuł tekstu jest parafrazą określenia Zygmunta Hübnera, wybitnego dyrektora Teatru Powszechnego w Warszawie, a także renomowanego reżysera oraz aktora teatralnego i filmowego, który orzekł był o Powszechnym, gdy nim kierował, iż jest to „teatr, który się wtrąca”, to znaczy że:

– reaguje, ustosunkowuje się – w prezentowanych spektaklach – mniej lub bardziej konwencjonalnie i nowatorsko, do zaistniałych – mniej lub bardziej odległych zdarzeń, które wywołały istotny rezonans społeczny,

– które prowokują i ekscytują dalej,

– nawiązując w znacznej mierze do estetyki brzydoty: stawiającej i uwypuklającej drażliwe i kontrowersyjne problemy w sposób dojmujący, intrygujący i częstokroć bulwersujący mniej lub bardziej doświadczonych widzów.

Że kusi ona zwłaszcza jej smakoszy-zwolenników wybrzydzaniem i niesmakiem. Że napełnia zbytnio nurtującym niepokojem wewnętrznym. Że sprawia wrażenie, że zanadto się wtrąca:

– podsycając niekiedy nastroje o ekstremalnym wydźwięku, np. fanatyków katolickich, nb. przynoszących mimo woli uszczerbek własnej religii: tracącej ostatnio – niemalże lawinowo – wyznawców, niegustujących m.in. w niektórych kapłańskich formach miłości bliźniego;

– wzbudzając realną obawę, dotyczącą ewentualnych zaburzeń o wydźwięku terrorystycznym. Z lęku przed nimi (mimo papieskiego: nie lękajcie się), nie można było wnieść niegdyś na widownię Teatru Powszechnego np. własnej teczki bądź torby z wodą, kanapką czy słodyczami;

– stosując delikatne – m.in. lekko, a nie koniunkturalnie, obmacywane: od stóp do głowy – rewizje przed wejściem na widownię.

A podczas spektakli groźnie wyglądający ochroniarze, przyglądali się czujnie zachowaniom, reakcjom widzów we wszystkich rzędach, by zapobiec ewentualnej eksplozji nastrojów, nazbyt niesmacznej prowokacji.

Wskazuje to, że praski Teatr traktuje przesłanie Zygmunta Hübnera i swoje posłannictwo w sposób konsekwentny na serio i zarazem

1. niekoniunkturalny (nikomu nie schlebia),

2. a także koniunkturalny: prowadzi bowiem do sukcesów scenicznych (mimo obscenicznych momentów: np. z papieżem w erotycznej kohabitacji) oraz zwiększonej oglądalności;

3. humanistyczny, parafrazując botaniczny tytuł piosenki napisanej przez Jonasza Koftę (słowa): „Pamiętajcie o ogrodach” i nie tylko o Raju; pamiętajcie też o dzieciach nagabywanych i poczętych przez księży.

Tym razem Powszechny wtrącił się zabawnie, ale również w poważnej sprawie. Wskazał bezpretensjonalnie:

– że kontakt z policją to nie przelewki, że jak się ona (policja) wtrąci i nadużyje swych uprawnień, to może trwale zakłócić i zniekształcić związki społeczne (rodzinne, zawodowe, towarzyskie), a także zaszkodzić – nawet nieodwracalnie – zdrowiu psychicznemu i fizycznemu osób, zatrzymywanych bądź zatrzymanych przez nią (mniej lub bardziej zasadnie) do wyjaśnienia;

– że, serio i krótko mówiąc, kontakt z policją może – podkreślam: może – grozić śmiercią lub kalectwem.

Nota bene policja była przez kilka ostatnich lat, jak niegdyś ZOMO, regularnie i mocno bijącym sercem partii. Tłukła metalowymi pałkami, głównie protestujące młode i starsze panie. Bo to złe kobiety były.

Akt IV

Teatrolog płci żeńskiej na policyjnym posterunku

Pierwsza część przedstawienia miała charakter niezbyt żwawej i nie zanadto intrygującej groteski, druga zaś niezwykłego, świetnie wyreżyserowanego zabawnego, wywołującego salwy śmiechu, przedstawienia, zawierającego splot zaskakujących, absurdalnych i komicznych zdarzeń, nawiązujących do tragicznego, przez-okiennego wylotu (anarchista wyleciał wyrzucony) i zbrukanego przyciąganiem ziemskim upadku (na twardy uliczny bruk).

fot. Krzysztof Bieliński

Szczególnie dobre wrażenie sprawiła, zaistniała w drugiej części przedstawienia Dominika Wielowieyska (teatrolog z dyplomem warszawskiej Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza), która zagrała koncertowo dziennikarkę, jak utalentowana i doświadczona aktorka. Prowadziła ona w sposób dociekliwy i dynamiczny oraz poważny i zarazem komiczny śledztwo dla potrzeb publicystyki gazetowej. Szkoda, że nie obsadzono jej w jakiejś z ról w części pierwszej, bo z pewnością dodałaby jej oraz całości komediowego czadu.

Sprawiała wrażenie, jakby teatr, a w szczególności dobre aktorstwo, było jej autentycznym żywiołem i powołaniem, a dziennikarstwo niejako uzupełnieniem jej teatralnej pasji. Wszyscy aktorzy – podobnie jak ona (amatorka) – zagrali znakomicie.

Akt V

Krytyk, co się wtrąca

Przed spektaklem poprosiłem w kasie o ulotkę, informującą o twórcach spektaklu i obsadzie. Ta, którą mi polecono, była – tak jak ostatnio w innych teatrach zdawkowa. Zawierała bowiem niepełne dane. Wymieniony był tylko reżyser i aktorzy bez przypisanych im ról.

Poprosiłem o ulotkę z pełnymi danymi, wskazującymi kogo grają aktorki i aktorzy w danym spektaklu. Pani kasjerka poinformowała mnie – podobnie jak inna niedawno w Teatrze Studio przed świetnym przedstawieniem pt. „Polowanie na osy. Historia na śmierć i życie” (w reżyserii Natalii Korczakowskiej) czy w Teatrze Narodowym przed znakomitym spektaklem pt. „Baron Münchhausen dla dorosłych” (w reżyserii autora, Macieja Wojtyszki), że informacje te znajdują się w Internecie.

A ja duża i ciężko doświadczona gapa, dotarłem w radosnym uniesieniu z Bielan na odległą Pragę bez telefonu i laptopa, na przedstawienie teatralne (a nie internetowe) i chciałem – naiwny – na miejscu podczas spektaklu zerkać ukradkiem na ulotkę, by wiedzieć, kto kogo gra, kto zadbał o scenografię, kostiumy, muzykę czy światło. A tu obsadowa figa z makiem.

Telefonu nie wziąłem, bo może zadzwonić podczas spektaklu. W każdym teatrze przypominają zapamiętałym komórkowcom, aby wyłączyli swoje mobile przed rozpoczęciem spektaklu. Laptopy są z kolei za duże i na ściśniętej widowni niezbyt poręczne i zanadto świecące widzom w oczy. A po przedstawieniu ustalanie nazwisk artystów za pomocą Internetu – to jak podróż w życiu po życiu.

Dlaczego teatry utrudniają dostęp do faktycznej i aktualnej obsady aktorskiej, dotyczącej osób dramatu (inscenizacji) oraz poznanie wszystkich twórców teatralnej prezentacji?.

Przecież nie ma się czego wstydzić. Teatry warszawskie prezentują wysoki poziom artystyczny. A ich twórcy niech będą każdorazowo – w związku ze spektaklem – ujawnieni. Widzowie oraz twórcy teatralni będą za to wdzięczni.

A przedstawienia podziemne już dawno minęły. Wyjątek stanowi tylko jedno teatralne Podziemie funkcjonujące w kohabitacji z wrocławską Piekarnią. Nie ukrywa ono jednak swych scenicznych wypieków.

W Powszechnym nie było przypisanych nazwisk aktorów do ich ról. Nie było też ani w Internecie, ani na ulotce i na plakacie teatralnym informacji, że w spektaklu gra (mimo że wzięła w nim udział) Dominika Wielowieyska – lokomotywa obsadowa przedstawienia. Jej nazwisko, tak jak nazwiska pozostałych twórców, było zapewne umieszczone na liście plac. Ale do niej dostęp ogranicza RODO. Cienkie ulotki obsadowe kosztują grosze, a pojedyncze bilety teatralne mniej więcej stówę. Może warto obdarowywać widza tanią jednostronicową ulotką – np. za 2 złote – z pełną informacją o twórcach spektaklu.

W Teatrze Współczesnym – w którym za wejściówkę na znakomity spektakl pt. „Venitas” w mistrzowskiej reżyserii Macieja Englerta zapłaciłem ostatnio 45 zł – dyrekcja serwowała widzom ulotki z tak samo skąpym zasobem wiedzy o artystach. Kto kogo grał, ustaliłem dopiero podczas przerwy – na podstawie informacji umieszczonych pod zdjęciami z przedstawienia, usytuowanymi dostojnie na ścianach. Owe dociekanie nie dotyczyło oczywiście wspaniałej Marty Lipińskiej. Nota bene byłem – jak stwierdziłem empirycznie (naocznie) – jedynym widzem, który przeprowadził był tę wnikliwą obsadową, skazany na około-ścienną kwerendę. Nie sądzę, by inni widzowie – z wyjątkiem pracowników tego teatru oraz innych teatrów, a także ich bliscy – byli ode mnie lepiej poinformowani.

PS. Pozwoliłem sobie na zmianę określenia Zygmunta Hubnera, brzmiącego „Teatr, który się wtrąca” na parafrazę brzmiącą „Krytyk, co się wtrąca”. Powyżej wyjaśniłem, jak potrafiłem najlepiej, z jakiego powodu krytyk był się wtrącił. Warto w związku z tym również wskazać, dlaczego zamieniłem zaimek przymiotny „który”, na zaimek rzeczowy „co”. Otóż nawiązałem w tym wypadku – natchniony przez Adama Mickiewicza – do księgi pierwszej „Pana Tadeusza”, zatytułowanej „Gospodarstwo”. Zawarty w niej drugi akapit, zaczyna się od słów:

„Panno Święta, co Jasnej bronisz Częstochowy

I w Ostrej świecisz Bramie”

A propos, zapewniam redakcję i czytelników, że Pan Tadeusz i Adam Mickiewicz nie będą mi wytykać naśladownictwa.

Tytuł oryginalny

Krytyk, co się wtrąca

Źródło:

AICT
Link do źródła

Autor:

Jerzy Kosiewicz

Data publikacji oryginału:

30.04.2024