Z rosnącym zdumieniem czytałem tekst Romana Pawłowskiego "Czy tłumaczka zablokuje teatr" ("Gazeta" z 22 marca). Jak może Pan wypowiadać się na ten drażliwy temat w zobiektywizowany sposób, skoro zaledwie kilka tygodni temu pochwalał Pan widowisko wystawione w jednym z krakowskich teatrów, które w jawnie urągający sposób ingerowało w tekst autora i naruszało prawa tłumacza, wybitnego polskiego poety? - pisze Jerzy Stuhr w liście do Gazety Wyborczej.
Czy Pan nie zdaje sobie z tego sprawy, że między innymi Wasze - krytyki - przymykanie oka na pryncypia (autor, tłumacz) doprowadza do takiej samowoli opisanej przez Pana w Teatrze Jeleniogórskim? Wtórująca Panu krakowska recenzentka "Gazety" posunęła się już do tego stopnia w podlizywaniu się "nowemu teatrowi", że w tym prymitywnym zabiegu upychania własnych tekstów w piękny wiersz klasyka (bo sztuka jest klasyczna) zobaczyła "twórczą" improwizację w czasie prób. Szanowni krytycy! Opamiętajcie się! Przecież teatr to ciągle jeszcze interpretacja wizji i słowa! Napisanego!!! Nad tym czuwam, kierując Uczelnią Teatralną od wielu lat. Nad tym, że niektórzy absolwenci z takiej wizji sobie kpią, ubolewam. Idą, jak to się mówi w żargonie teatralnym, "na skróty", bo przecież Pan z pewnością wie, że łatwiej jest dopisać, niż wyinterpretować. A Wy z niewiadomych przyczyn dorabiacie do tego teorie i potem dziwicie się wielce, że tłumaczka protestuje.