„Melodramat” wg scen. i w reż. Anny Smolar w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Alicja Cembrowska w Teatrze dla Wszystkich.
Melodramat to z definicji utwór nasycony efektami patetycznymi, egzaltowanymi i sentymentalnymi. Jego tematem jest trudna, często przynosząca cierpienie miłość. Anna Smolar w swoim “Melodramacie” w warszawskim Teatrze Powszechnym do minimum ogranicza sentymenty i kieruje uwagę na to, co często zasłania przeromantyzowana mgła. Efekt? Porażający.
Na scenie, w tle – wielki głaz. Nie ma możliwości, żeby go przegapić. Bryła wisi na cienkich sznurkach, mogłaby zerwać się w dowolnym momencie i roztrzaskać o podłogę. Mniejsze kamienie piętrzą się na pierwszym planie. W trakcie spektaklu będą przenoszone i przewożone wagonikami, które w kopalniach służą do przewozu towarów o masie “utrudniającej transport ręczny”. Zresztą – to kopalniane skojarzenie narzuca już plakat “Melodramatu” – kobieta z kilofem drąży w skale nierówny kształt serca.
O tym jest spektakl reżyserki Anny Smolar. O codziennej, katorżniczej pracy, o ładunku, który trudno dźwignąć, a co dopiero nosić cały czas, o tej sferze życia, która często rozgrywa się pod ziemią, ukryta przed oczami innych. Ten wydźwięk podkreśla estetyka scenografii (Anna Met) – jest brunatnie, mrocznie, “metalowo”. To krajobraz surowy, jałowy, pozbawiony kolorów, często zatopiony w gęstej, niemal oblepiającej mgle. Nad wspomnianym głazem wisi metalowa obręcz – może to aureola Krystyny, może symbol pętli Kuby. Wszak i jedno, i drugie niesie na barkach brzemię. On chorobę, ona konsekwencje tej choroby.
Zaczyna się jednak romantycznie. Dwa ciała przyklejają się do siebie, jakby chciały się wchłonąć, być jednym. Padają słowa żywcem wyjęte z popularnych opowieści miłosnych. Jego prochowiec (Andrzej Kłak) i jej futro nadają hollywoodzkiego sznytu, szybko jednak okazuje się, że obszerne odzienie służy przede wszystkim skrupulatnemu schowaniu brudów, pęknięć i rys, charakteryzujących tę relację. Do pary dołączają dwie kolejne (Karolina Adamczyk, Michał Czachor, Karolina Kraczkowska, Julian Świeżewski) i zaczynają zapamiętale wirować po scenie, przewracać się z wyczerpania, to znów wpadać sobie w ramiona (choreografia – Karolina Kraczkowska). Później każdy będzie Kubą i każdy Krystyną, co z początku wywołuje poczucie chaosu, jednak daje mocny sygnał – nie jest to opowieść o jednym związku, jednej miłości i jednym nałogu. Cały zespół aktorski odnajduje się w tej koncepcji doskonale.
Bohaterowie Anny Smolar wyrwani są z “Pętli” Marka Hłaski i filmu (ekranizacji opowiadania) Wojciecha Jerzego Hasa. Reżyserka odbija się przede wszystkim od punktu ciężkości obu utworów, którym jest męska perspektywa. I Hłasko, i Has skupiają się w swojej narracji na Kubie, który nie może wyrwać się z sideł alkoholu. Jego aniołem stróżem jest Krystyna. W opowiadaniu Hłasko poświęcił jej niewiele uwagi. Wiemy, że podjęła kilka prób wyciągnięcia ukochanego z nałogu, że się nie poddaje, zawsze poda kawę i położy do łóżka pijanego partnera, poczeka, zawalczy. Bo jest dobra, wytrwała. Jest opiekunką. W spektaklu tę uniżoną pozycję kobiety podbija scena nagrywania filmu, w której grająca Krystynę aktorka, słyszy “to nie jest o tobie”.
Anna Smolar aktualizuje tę sytuację i mówi: “Krystyno, to jest o tobie”. Przekierowuje swoją uwagę na kobiety, które walczą z wódką o miejsce w relacji i dodatkowo rozszerza tę perspektywę o każdą osobę współuzależnioną, która trwa w miłosnym trójkącie. Płeć jest tutaj drugorzędna, chociaż ten zabieg zastosowany jest na tyle subtelnie, że nie tracimy z oczu tego, co ważne.
W “Melodramacie” romantyzm zostaje rozsadzony. Tak jak alkohol rozsadza życia – pijących, ich rodzin, całego ich otoczenia. Spektakl obala mit “artystycznej duszy”, burzy figurę niezrozumianego wrażliwca, któremu ukojenie może dać tylko alkoholowe otumanienie. To historia o naszej kulturze, o społeczeństwie, w którym nadal jak echo rozbrzmiewa, że przecież “chłop się musi napić”. Jest w tym wszystkim matka-helikopter, matka, która chętnie wyręczy dorosłego syna w obowiązkach, przymykając oko na fakt, że nie zostały one wykonane z powodu alkoholu. Jest również mocna scena z teatru, gdy zespół dyskutuje, co zrobić z aktorką, która znowu weszła na scenę “nachlana”.
Te wszystkie wątki tworzą spójną i przejmującą opowieść o codzienności, w której sygnałem alarmowym jest nieodebrany telefon, nauka chodzenia po mieszkaniu, w taki sposób, by omijać leżące pijane ciało i nie stawiać kroku na skrzypiące deski. Anna Smolar z ogromną wrażliwością przygląda się wybawicielkom, cichym bohaterkom, “biednym, nieszczęśliwym, mądrym kobietom” (a raczej ogólnie – ratownikom i ratowniczkom). Wyłapuje ich kruchości i niepewności, nie ocenia, nie skandalizuje, chociaż nie unika dosadności, szuka nieoczywistych sposobów na pokazanie upojenia (chociażby przy użyciu stopowanej muzyki, co przypomina czkawkę lub urwanie filmu czy chyboczących się butów, w które Andrzej Kłak wsuwa dłonie, a nie stopy).
“W tym kamieniu jest bardzo dużo mnie” – mówi doskonała i hipnotyzująca Anna Ilczuk, która wchodzi na scenę z obciążeniem w dłoniach. Nie wie, kiedy kryształ przybrał formę uciążliwego głazu. Wie, że jest jej trudno i ciężko, ale ta wiedza często nie wystarcza, żeby wyrwać się z sideł współuzależnienia. Nieraz trzeba po prostu usłyszeć: “To jest o tobie”.