EN

23.12.2022, 08:15 Wersja do druku

Krystyna Janda: Muszę pilnować, jak się zachowuję. Dziś rano badano mnie alkomatem. Czekali na mnie

Odmawiam bez żalu. To jak zmierzch. Słabnie apetyt i można niektóre rzeczy zważyć i zmierzyć realistycznie - z Krystyną Jandą rozmawia Ewa Kaleta w „Wysokich Obcasach”.

fot. FOTON/PAP

 Przyniosła pani kwiaty, żebym była miła.

Nie. Przyniosłam je, żeby pokazać, że nie chcę pani atakować. Chciałam zostać dziennikarką po obejrzeniu „Człowieka z marmuru". Więc…

– O matko, to jeszcze gorzej.

Dlaczego?

– Dobrze, proszę pytać.

Od lat przegląda się pani w oczach ludzi. Co pani widzi, patrząc w lustro, będąc ze sobą sam na sam?

– Nic. Śpieszę się.

Nic?

– Nic. Pracuję. Prawie nikogo już nie widuję.


Dlaczego?

– Trochę nie mam już na to ochoty. Za dużo mam na głowie.

Ktoś pani coś zrobił złego, że przestała pani potrzebować ludzi?

– Nie. Po prostu pracuję. Poza tym mam 70 lat. Jestem zmęczona.

Dlaczego pani tak dużo pracuje w wieku 70 lat?

– Bo chcę. Bo prowadzę wielkie przedsiębiorstwo, wielką fundację. Dwa teatry, które grają prawie 900 razy w roku. To jest wielka liczba ludzi i problemów.

Żałuje pani, że nosi tyle na barkach?

– Nie. Co miałabym robić innego ze sobą w moim wieku? Poza tym zawsze uważałam, że praca jest ciekawsza niż zabawa.

To ucieczka przed przemijającym czasem?

– Nie lubię tych wszystkich teorii psychologicznych. To pierdoły.

Skoro nie zajmuje pani głowy żadna narcystyczna myśl, o co podejrzewa panią wielu ludzi, to co wypełnia pani myśli?

– Myślę tylko o tym, żeby to wszystko, co widzi pani wokół, się udało. Jeśli coś ode mnie zależy, zrobię wszystko, żeby było dobrze.

To uwielbienie, które pani dostaje, nie jest, jak widzę, pani potrzebne. Nawet kwiaciarka przed teatrem mówi, że zarabia głównie na kwiatach kupowanych dla pani.

– To miłe. Ja nie jestem taka zła.

Proszę?

– Pani myśli, że ja jestem zła, a ja jestem raczej zniecierpliwiona, że muszę robić coś, co mnie irytuje. Ciekawa jestem, co pani widziała u nas w teatrze przed tym wywiadem. Nie lubię wywiadów, wypowiedzi na każdy temat, odganiam to. Wielu ludzi na mnie napiera, chcą poparcia, pomocy, zajęcia stanowiska na tematy ogólne. Takich spraw mam codziennie dziesiątki. Staram się stanąć na wysokości zadania, robię to. Ale to mnie męczy, bo jest wiele spraw w fundacji, w teatrach, ludzkich spraw, problemów, do tego gram i mam próby. Dlatego jestem zniecierpliwiona, szczególnie pytaniami ogólnymi i na mój temat, proszę mnie zrozumieć.

Ma pani nas wszystkich dosyć?

– Nie, nie mam dosyć, chociaż często uciekam i chcę być po prostu sama.

Chyba nie chciała pani, żebym tu dziś przychodziła.

– Tak, przepraszam, nie bardzo. Ale nie chciałam robić przykrości naszemu PR i pani jest.

NIECIERPLIWIĄ MNIE CZCZE CHWILE

Zawsze pani tak żyła?

– Nie, kiedyś byłam gwiazdą.

Nie jest nią pani nadal?

– Teraz służę innym, tu w teatrze. Jestem do dyspozycji.

Staram się dopilnować tego, co stworzyłam, zmagam się z tym każdego dnia. Moje interesy, sukcesy i osobiste sprawy są na dalszym planie.

Wykonuję zadanie. Mam odpowiedzialność.

Jak pani zniosła przeniesienie uwagi z siebie na innych?

– Podjęłam decyzję o wzięciu odpowiedzialności za całość 18 lat temu. Teatry są ważniejsze niż ja – aktorka, ja – reżyserka. Już od dawna nie mam osobistych marzeń zawodowych. Zresztą jak mam na coś ochotę, to realizuję to w ramach naszych teatrów. Widzi pani moje role z ostatnich lat? Wszystko albo „w służbie narodu", albo fundacji. Jak trzeba coś zagrać, bo inni nie mają czasu, to gram. Jak trzeba zrobić za kogoś zastępstwo, to je robię. No i gram. Dużo, bo trzeba, ale i dlatego, że nie umiem inaczej żyć.

Co to robi z człowiekiem, kiedy tyle gra?

– Proszę nie myśleć, że jestem wyjątkiem. Wielu aktorów tak pracuje.

Wciąż lubi pani wychodzić na scenę?

– Kocham grać. Nie chce mi się, ale kocham.

Jest pani symbolem dla wielu pokoleń, dla jednych…

– Przepraszam, że przerywam. Ale…

Pani role mogą być dla ludzi ikoniczne, wpływać na ich decyzje, głęboko inspirować.

– Mam nadzieję, ale nie myślę o tym. Gram najlepiej, jak potrafię, prowadzę teatry najlepiej, jak umiem. Dla ludzi i z przyjaciółmi, aktorami, reżyserami, pracownikami fundacji. Niecierpliwią mnie czcze chwile. Musi to pani zrozumieć, żyję w sprawach. Boję się w życiu tylko jednego…

Czego?

– Boję się, że tego by mogło nie być, że musiałabym się zajmować czymś innym. Albo nie robiłabym nic, tylko miała wolne. To byłaby dla mnie prawdziwa tragedia.

„MY WAY". SPEKTAKL NA 70. URODZINY

Patrząc na panią, widzę pani role. Jest pani ideą, a nie człowiekiem. Chodzącym monodramem.

– Monodramem? Monodram się gra samemu, a ja jestem otoczona tłumem ludzi. I to wszystko jest dla ludzi, wielu ludzi. Na tym polega ten zawód. Od dawna nic nie udaję prywatnie, ale jestem osobą publiczną. Wszyscy wiedzą, jakie mam poglądy, bo je wyrażam. Uważam, że obecna władza szkodzi Polsce i nam wszystkim. Ale muszę pilnować nie tylko tego, co robię, ale też, jak się zachowuję. Dziś rano badano mnie alkomatem. Moim zdaniem czekali na mnie. Pewnie przed wyborami dobrze było by kilka osób złapać na czymś kompromitującym.

Żałuje pani czegoś w życiu?

– Za chwilę odbędzie się premiera mojego nowego spektaklu, „My way", „Moja droga". Będę między innymi o tym mówić. To nie będzie bardzo śmieszne, smutniejsze, niż mogłoby być, ale takie wyszło. Napisałam to sama. Na moje 70. urodziny.

Dlaczego smutne?

Za często myślę o śmierci. Wielu moich przyjaciół w moim wieku żyje myślą, że jeszcze kilka lat aktywności, przyjemności i koniec. Presja czasu. To nic złego, to naturalne, ale smutne.

A o czym konkretnie pani myśli w kontekście śmierci?

– Żeby zdążyć wszystko uregulować, żeby w fundacji, w rodzinie, w domu nie zostawić po sobie bałaganu. Podstawowe pytanie brzmi: jak długo jeszcze będę mogła grać? Podglądam kolegów, jak u nich to wygląda. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie mam depresji. Nigdy jej nie miałam.

Chce się pani jeszcze czymś nasycić?

– Codziennością. Lubię życie, kolejne wiosny. Po całym długim życiu umiem zmierzyć, co ile jest warte.

Nadal jest pani tak samo piękna. Jak w „Człowieku z marmuru".

– Ależ co pani opowiada! Mam problemy ze zdrowiem. Próbuję się nie męczyć nadmiernie, a z drugiej strony chciałabym widzieć inną siedemdziesięciolatkę, która wykonuje to, co ja. Ale jestem jak każdy człowiek w moim wieku. Staram się sprawiać sobie przyjemności i odpoczywać. Nie chcę już wielkich wydarzeń w moim życiu. Chcę zrobić to, co zaplanowałam. Ostatnio odmówiłam zagrania w dwóch zagranicznych filmach, dużych produkcjach.

Dlaczego?

– Za dużo komplikacji, długie wyjazdy, już nie mam na to siły. Wiem, jak ogromnym wysiłkiem jest zrobienie filmu. Odmawiam bez żalu. To jak zmierzch. Słabnie apetyt i można niektóre rzeczy zważyć i zmierzyć realistycznie. I niczego przesadnego w związku z tym nie czuć. I nie traktować tego jako rezygnację, ale wybór.

AKTORSTWO TO UMOWA SPOŁECZNA

Jest pani obok tego, że jest ikoną polskiego kina. Nie potrzebuje pani się nad tym pochylać? Snuć opowieści?

– Na egzaminach w szkołach teatralnych młodzi podobno nie wiedzą, kim jesteśmy, my z tamtych pokoleń. Mają nowe idee, nowych ludzi, których podziwiają, nowych bogów. Jestem ze świata, który odchodzi. Moim jednym obowiązkiem jest zostawić go uporządkowanym.

Jakiś czas temu siadłam w kulisach, czekałam na wejście na scenę. Młoda aktorka wykrzyknęła nagle: „Pani Krystyno, jak pani dziś wygląda! Jak jakaś gwiazda filmowa!". Śmialiśmy się długo z Piotrkiem Machalicą. Piotra już nie ma. To jest prawdziwa rana! Rozumie to pani?

Tak, rozumiem.

– Proszę mi wybaczyć, nie chce mi się już mówić. Inni mówią o mnie, za dużo. I wszystko poprzekręcane. Nie prostuję, nie zaprzeczam. Mówcie sobie, co chcecie.

Słyszała pani już wszystkie pytania, jakie dziennikarz może zadać.

– Chyba tak. Pytania jak do filozofów: „Jak żyć?". A ja jestem tylko aktorką.

Ja nadal widzę w pani Agnieszkę z „Człowieka z marmuru". I Antoninę z „Przesłuchania".

– Wie pani, że to było 40 lat temu? Dalej mam ochotę wypowiadać się na scenie w imieniu swoim i wielu. Grając Danutę W., grałam i siebie, i ją, grając Sabinę w „Zapiskach z wygnania", grałam ją i siebie. Gram Shirley i dziś jakby to też ja, gram ją z cudzysłowami, w nawiasach. Spektakl, który teraz przygotowuję, to już całkiem ja. Z czasem aktor rozumie, że aktorstwo to po prostu umowa społeczna. Gram postaci sceniczne, ale staję w imieniu wszystkich. To są akty społecznego zaangażowania. Chcę, żeby takie były nasze teatry. Partnerskie i aktualne. Bawimy i cieszymy też, bez przesady z tym posłannictwem.

Może pani podać jakiś przykład tego aktu?

– Wczoraj odbyłam długą rozmowę o tym, że powinniśmy jak najszybciej zrobić spektakl o pogotowiu ratunkowym. I zrobimy go, na wiosnę. Czuję, że to temat społecznie istotny. Kupujemy też angielski tekst o szczepionkach. Nie zgadzam się na spektakle, których ludzie nie rozumieją, zbyt artystowskie. Na to jest miejsce gdzie indziej.

Niektórzy zarzucają pani mieszczaństwo.

– Naprawdę? Nie słyszałam. Komercyjność, tak. Ale to zła wola i brak wiedzy o nas.

Na 60 spektakli w repertuarze tylko 25 jest naprawdę dochodowych. To farsy. Awangarda jest potrzebna, choć w Polsce w większości jest nieprawdziwa, wymuszona. Wymyślona, wyspekulowana na siłę, a nie z natchnienia czy prawdziwej potrzeby aktu twórczego

Dla nas awangarda jest za droga, to musi sponsorować państwo.

Próbuję pani powiedzieć, że to, co miało po mnie zostać, już dawno zrobiłam. Teraz staram się po prostu dobrze skończyć. Nie muszę już zadziwić świata. Chcę spokojnie lub trochę mniej spokojnie porozmawiać.

ŚMIECH NA SCENIE

Ma pani za sobą całe życie gwiazdy. Czy te wspomnienia kręcą się w pani głowie?

– Czasem. Częściej myślę o tym, czy mój jeden pies nie zjada z miski drugiemu. Bo jeden ma 15 lat, a drugi dwa, walka jest nierówna. Zastanawiam się, dlaczego nie wszystkie koty przyszły na śniadanie. To są moje poranne zmartwienia. Mam dużo dzieci i wnuków. Moja córka ma premierę za kilka dni w Łodzi. Ustaliłam plany repertuarowe w naszych teatrach na trzy lata, czytam nowe teksty, robię próby, spotykam się z twórcami. Pilnuję produkcji. Tylko tyle. Chociaż w praktyce to dużo.

Starość to poświęcanie się sprawom?

– To bardzo indywidualne. Ale generalnie można być wierniejszym sobie. Postępować według swojej moralności, uczciwości i zasad.

Pani jest moralna i uczciwa?

– Nie jestem naiwna. Nie lubię naiwności. Jestem z pewnością zbyt empatyczna.

Wierzy pani w Boga?

– To trudne. Bardzo człowiekowi potrzebne. Tak sobie myślę: „Co mi zależy?". Z wiarą jest mi lżej. Pytała pani, czy często wracam do przeszłości. Czasem na Facebooku wyskakują mi przypomnienia i oglądam zdjęcia ludzi, którzy już nie żyją. Ale tylko do siódmej rano, bo potem już dzwonią ze sprawami.

Nie myślała pani o tym, żeby zająć się sobą, jakieś self-care?

– Ale co pani opowiada.

Czasem na scenie, kiedy gram farsy, wybucham śmiechem. Poza rolą, prywatnie, z samej siebie, widownia śmieje się ze mną. Na takie momenty pracowałam całe życie. To jest moje self-care.
Dziś już ludzie tak nie myślą o pracy. Nie uważają, że to służba.

Raczej myślą o utrzymaniu granicy między życiem prywatnym a zawodowym.

– Tak, to normalne. Należę do pokolenia, które już prawie nie istnieje. Moja córka jest jeszcze podobna do mnie, ale moi synowie patrzą na świat inaczej. Ja latam samolotami i jem mięso, synowie jeżdżą pociągiem, nie kupują nowych rzeczy, nie jedzą mięsa. Patrzę na nich z odległości. Nie wartościuję. Jesteśmy po prostu z innych światów, z innych czasów. Ja ich lubię.

To młode inne pokolenie?

– Jestem otoczona prawie tylko młodymi. Pracują, a w weekend jadą do puszczy sprzątać śmieci, mają swoje ważne sprawy do zrobienia na świecie.

JESTEM AGNIESZKĄ

Często mówi pani o naiwności. Zastanawiam się dlaczego.

Ja z nawyku operuję wielkimi słowami i pojęciami, jak to aktorka. To mój przywilej. Naiwnym jest ktoś, kto nie rozumie realiów, kto zafałszowuje rzeczywistość na swoją korzyść, kto chce czegoś, co jest niemożliwe

Jak pozostanie na zawsze gwiazdą? Jak brak akceptacji przemijającego czasu?

– Trzeba nauczyć się oceniać siebie racjonalnie i krytycznie.


Siedzimy tu już ponad godzinę, a ja nadal patrzę na panią i nie wiem, kogo widzę. Czy te role, do których jestem taka przywiązana, czy kogoś innego.

– Opowiem pani o Andrzeju Wajdzie. Spotykaliśmy się co jakiś czas przez lata rządów PiS, czasem też z Jurkiem Radziwiłowiczem. Andrzej chciał robić kolejnego „Człowieka". Zadawaliśmy sobie pytania. Jaka to miałaby być historia? O jakim kraju? O jakich ludziach? O czym to mógłby to być film? Znów o kłamstwie? Podłości? Krzywdzie? Kim my mielibyśmy dziś być w tym filmie? Doszliśmy jedynie do wniosku, że każdy z nas nadal robi swoją sprawę, robi, co do nas należy. I robi to dobrze.

Kiedy Andrzej zachorował na zapalnie płuc i zabierali go do szpitala, podałam do jego pokoju karteczkę, na której napisałam: „Andrzej, czas na czwartego »Człowieka«".

I kim pani teraz jest? Odpowiedziała sobie pani na to pytanie?

– Ja jestem dalej Agnieszką z „Człowieka z marmuru", która teraz już nie ma siły na więcej. Tylko na teatr.

Tekst pochodzi z magazynu "Wysokie Obcasy Extra" nr 1(127)/2023

Tytuł oryginalny

Krystyna Janda: Muszę pilnować, jak się zachowuję. Dziś rano badano mnie alkomatem. Czekali na mnie

Źródło:

„Gazeta Wyborcza” dodatek „Wysokie Obcasy”

Link do źródła

Wszystkie teksty Gazety Wyborczej od 1998 roku są dostępne w internetowym Archiwum Gazety Wyborczej - największej bazie tekstów w języku polskim w sieci. Skorzystaj z prenumeraty Gazety Wyborczej.

Autor:

Ewa Kaleta

Data publikacji oryginału:

23.12.2022