By móc tworzyć, potrzebujemy przestrzeni wolności ideologicznej, finansowej i estetycznej. Jedyne, z czym musimy się mierzyć, to nasz czas - czas, w którym żyjemy, i społeczeństwo, w którym i dla którego tworzymy.
Monika Pilch: Urodziłeś się w Polsce, a mieszkasz w Belgii, choć tak naprawdę pracujesz w teatrach operowych w całej Europie. Czy jako twórca operowy te międzynarodowość - czy może brak narodowej przynależności - wpisałeś w swój los jako artysty?
Krystian Lada: Każdy artysta pracujący na międzynarodowej scenie operowej jest poniekąd współczesnym nomadem. Próby trwają zwykle sześć do siedmiu tygodni. Co dwa miesiące zmieniamy teatr, miasto, język. Kolejna premiera to kolejna podróż, kolejne lotnisko i kolejne mieszkanie wynajmowane tylko na chwilę. Ten wędrowny styl życia równie często inspiruje, jak nuży; przesiąka nasz sposób pracy, ale i naszą intymność - to, z kim i w jaki sposób dzielimy się naszą codziennością, nasze kontakty z rodziną; ma równie często smak wolności, jak samotności; zawsze stawia nas w sytuacji „tego obcego", który obserwuje wydarzenia z innej perspektywy niż reszta. Z czasem ta ciągłość zmian stała się permanentnym elementem mojego życia. I dziś to właśnie w tym „nieustającym pomiędzy" czuję się najbardziej w domu. To rodzaj transnacjonalizmu, identyfikowania się z wartościami, ludźmi, tradycjami ponad granicami państw narodowych. Pracując w Polsce, uświadamiam sobie, jak ważny był czas moich studiów w Amsterdamie i jak duży wpływ miała na mnie ta protestancka kultura minimalizmu i wydajności. Z drugiej strony, pracując w Holandii, Belgii czy Niemczech, czuję w sobie najsilniej ducha „niesamowitej Słowiańszczyzny", o której pisała Maria Janion – bogactwa emocjonalności i polskiej melancholii. I to nigdy nie jest „albo to, albo tamto”, ale zawsze „i to, i tamto jednocześnie”. Odczuwam to nie jako dysonans, ale jako polifonię. Echo tego wielogłosu słyszę w swoich artystycznych inspiracjach. Myślę, że jest obecne również w moich spektaklach.