„Nurt” Elżbiety Łapczyńskiej w reż. Małgorzaty Szydłowskiej w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Piotr Gaszczyński w Teatrze dla Wszystkich.
Nurt to spektakl-dokument, będący próbą rekonstrukcji i interpretacji wydarzeń sprzed ponad 70 lat, mający za zadanie wskrzesić powojennego ducha budującej się Nowej Huty, gdzie Jan Kurczab wraz z grupą amatorów-zapaleńców postanowił stworzyć teatr. Takie przedstawienie mogło powstać jedynie w Łaźni Nowej, w pobliżu której stał barak, gdzie swoją siedzibę miał „Nurt”.
Przestrzeń spektaklu zaaranżowano w taki sposób, by widownia znajdująca się po obu stronach prostokątnej sceny mogła przyglądać się Kurczabowi (Jerzy Światłoń) i jego aktorom z bardzo bliskiej odległości. Pozwala to na uważne śledzenie każdego scenicznego ruchu, dojrzenie drobnych niuansów w mimice itd. Słowem – widzowie występują w podwójnej, szkatułkowej roli: oglądają przedstawienie, a także są widownią w przedstawieniu tworzonym przez „Nurt”. Białe deski, po których poruszają się aktorzy, okalają środek wysypany żwirem, na którym w równych odstępach ustawiono białe stoliki (scenografia jak i reżyseria Małgorzata Szydłowska). Przypomina to robotniczą stołówkę, urządzoną gdzieś pomiędzy kolejnymi placami nowohuckiej budowy. To głównie tutaj rozegrają się wszystkie próby do nadchodzącej premiery, tu toczą się dyskusje, a często kłótnie. Tu się śmieje i tu się płacze. Nic dziwnego, w końcu stąd wyrastają korzenie zespołu zebranego przez Kurczaba,
O owych korzeniach mówi się dużo i zaciekle. Kazek (Dominik Stroka), dumny robotnik znający swoją wartość, nieustannie powtarza, że chce zostać zapamiętany jako aktor. Nobilitacja jaka się z tym wiąże wydaje się jego główną motywacją. Giga (Hanna Bieluszko) oraz Wacek (Tomasz Augustynowicz) bawią się kolejnymi, nieustannie powtarzanymi scenami prób, żonglując aktorskim emploi. Jedynie Basia (Barbara Joniak) zdaje się dystansować od mistrza Kurczaba. Nie ufa mu, czuć między nią a „kierownikiem” napięcie, być może spowodowane dwuznaczną relacją jaka mogła ich łączyć (dziwnym trafem, akurat podczas sceny, kiedy rozmawiają we dwoje, na ścianie pojawia się cytat z książki Kurczaba dotyczący gwałtu na kobiecie). Ta krótka, ale mocno niejednoznaczna scena jest najciekawszą w całym spektaklu.
A co z resztą przedstawienia? Można określić je mianem archipelagu wysp nieodkrytych. Co przez to rozumieć? Mamy wiele rozpoczętych wątków, ale nie są one dramaturgicznie i reżysersko satysfakcjonująco rozwinięte. Akcję przedstawić można w kilku płaszczyznach: nieustannych prób do premiery, rozmów Kurczaba z obsadą na temat gry i budowy baraku oraz robotniczych haseł wypowiadanych przez aktorów-amatorów. Czy stoi za tym chęć pewnej skrótowości, chęci przedstawienia w pigułce historii „Nurtu”? – być może. Czy intrygująca postać Kurczaba, tło społeczno-polityczne tworzonej sceny, motywacje robotników do zajęcia się aktorstwem zasługują na obszerny, wielowątkowy spektakl – na pewno. Po obejrzeniu Nurtu bez wątpienia niejeden widz czuje się zaintrygowany, ma motywację do tego, by poszperać w sieci i dowiedzieć się czegoś więcej. Inny tej motywacji nie ma i czuje niedosyt. Nie poszuka, a mógł dostać.
Nurt w Łaźni Nowej to na pewno ciekawy koncept, który zasługuje na część drugą. Historia ludzi, którzy swoją pasją potrafili rozpalić ogień nie tylko w piecach kombinatu, z pewnością zasługuje na rozpowszechnienie. I pełnometrażowe przedstawienie.