„Kto się boi Virginii Woolf?” Edwarda Albee'go w reż. Jacka Poniedziałka z Teatru Polonia w Warszawie na 51. Jeleniogórskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Manu w portalu jelonka.com.
Trwająca od pierwszego piątku października w Teatrze im. Norwida 51. edycja Jeleniogórskich Spotkań Teatralnych dobiegła końca. W ostatni dzień tegorocznych spotkań Teatr Polonia z Warszawy zaprezentował przedstawienie „Kto się boi Virginii Woolf?” (“Who's Afraid of Virginia Woolf?”) autorstwa Edwarda Albee'go w reż. Jacka Poniedziałka.
„Kto się boi Wirginii Woolf?” to sztuka wybitna. To nie ulega dziś żadnej wątpliwości. Po jej prapremierze Edward Albee stał się z dnia na dzień czołowym dramaturgiem światowej sławy. Sztuka obiegła później wiele krajów i w 1965 przywędrowała również do Polski. Jest okrutna, krok za krokiem zdziera etykiety, przyklejone do ludzkich twarzy, demaskuje swych bohaterów bezlitośnie aż do dna. W 1966 powstała ekranizacja w reżyserii Mike'a Nicholsa z udziałem Elizabeth Taylor, Richarda Burtona, George'a Segala i Sandy Dennis.
Zaczyna się to, jak komedia, lecz w miarę posuwania się akcji ze sceny na scenę przechodzi w coraz to bardziej przepojony goryczą dramat małżeński i ogólnoludzki. Dramat, dla którego nie ma szczęśliwego rozwiązania. Małżeństwo z długim stażem – Marta (Ewa Kasprzyk) i George (Krzysztof Dracz) – oczekuje późnym wieczorem odwiedzin młodej pary: Nicka (Antoni Pawlicki) i jego żony Skarbie (Justyna Ducka), których poznali tegoż wieczora na przyjęciu u ojca Marty.
Noc zapowiada się przyjemnie, gości oczekuje bateria trunków i interesujące intelektualne rozmowy. Jednak ci ludzie, pozbawieni ideałów życiowych, złamani, zgnieceni przez potworną machinę do robienia pieniędzy, nie widzą w życiu żadnego celu, nie widzą wyjścia, są głęboko i nieodwołalnie nieszczęśliwi, skazani na wegetację w bogatych mieszkaniach i luksusowych nawet warunkach.
Jacek Poniedziałek potraktował tę sztukę, jak należało, jak najbardziej realistycznie, dbał też o to, by tempo jej dialogów nie słabło, ale przedstawienie stało się przede wszystkim triumfem aktorskim. Krzysztof Dracz w roli człowieka, któremu się nie udała kariera naukowa, ani małżeństwo, ujawnił tu swe wielkie możliwości. Był swobodny, rozluźniony, błyskotliwy. Ewa Kasprzyk znakomicie podawała tekst, wszystkie zjadliwości i dowcipy z niezrównaną precyzją i finezją. Parę młodych świetnie zagrali Justyna Ducka i Antoni Pawlicki. Był to prawdziwy koncert gry aktorskiej.