„Listy… i wszystkie lądy i wszystkie morza świata” w reż. Bożeny Klimczak w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Kamil Bujny w Teatrze dla Wszystkich.
Wszyscy ci, którzy uczestniczą w życiu kulturalnym Wrocławia, będą wspominali ostatnie miesiące w kontekście Tadeusza Różewicza. Nie tylko ze względu na to, że bieżący rok został przez władze zarówno krajowe, jak i miejskie ustanowiony Rokiem Różewicza, lecz również przez bogatą i zróżnicowaną ofertę niemal wszystkich instytucji kultury. Od stycznia, na przekór pandemicznym ograniczeniom, w ofercie artystycznej wielu teatrów, muzeów, galerii sztuk i wydawnictw pojawiają się liczne propozycje związane z twórczością autora „Kartoteki”. Jedną z ciekawszych jest spektakl „Listy… i wszystkie lądy i wszystkie morza świata”, który w Teatrze Polskim z dużym sukcesem wyreżyserowała Bożena Klimczak.
Podstawą przedstawienia jest opracowana przez Różewicza książka o charakterze sylwy „Nasz starszy brat”. Została ona poświęcona Januszowi Różewiczowi, żołnierzowi Armii Krajowej i poecie, zamordowanemu przez hitlerowców w 1944 roku. Publikacja ma charakter literackiego kolażu, składa się z tekstów wielu autorów, zdjęć, dokumentów i listów. Jako całość przedstawia obraz dotkniętej licznymi nieszczęściami rodziny Różewiczów oraz portretuje postać brata Janusza – obiecującego twórcy i żołnierza. Przedstawienie Klimczak na wielu poziomach odpowiada strukturze książki. „Listy…” zostały bowiem pomyślane jako przestrzeń, w której spotykają się ze sobą różne formy artystycznego wyrazu w tym samym celu: przywołania osoby Janusza Różewicza. Jego poezja jest tu interpretowana nie tylko przez formę dramatyczną, lecz również przez scenografię, choreografię i muzykę.
Autor „Kartoteki”, opracowując „Naszego starszego brata”, przyjął pozycję – jak przekonuje Anna Spólna w artykule „Wskrzeszanie brata. Tadeusza Różewicza historie rodzinne” – „gospodarza tomu”, osoby, która „interpretuje przeszłość (…), decydując o niesekwencyjnym układzie polimorficznej całości” i „włącza w żałobny dyskurs swoje »zwielokrotnione ja«”. W podobny sposób należałoby myśleć o reżyserskich decyzjach w obrębie tego spektaklu: Klimczak nie tyle przywołuje twórczość tragicznie zmarłego poety, ile ją zwielokrotnia, wpisując poszczególne wiersze czy listy w nowe, nie tak oczywiste, konteksty. Dorobek literacki Janusza Różewicza staje się w przedstawieniu czymś więcej niż tylko świadectwem jego istnienia i artystycznej działalności; zostaje potraktowany jako budulec świata przedstawianego – aktorzy „mówią” jego wierszami i korespondencją, fragmenty tekstów wyświetlane są z rzutnika na ścianach oraz znajdują się na kostiumach. Wykonawcom towarzyszy w dodatku folkowo-elektroniczny zespół Dagadana, wykonujący piosenki napisane specjalnie do dzieł poety. Wszystko jest utkane w tym pokazie z twórczości literackiej i wszystko ostatecznie się nią staje: właściwie nie wiadomo, czy to, co oglądamy, jest jej interpretacją, czy nowym wcieleniem.
Reżyserka, wychodząc od sylwicznej struktury „Naszego starszego brata”, kreuje świat składający się z wielu światów naraz: przeszłości i teraźniejszości, dzieciństwa i dorosłości, literatury i rzeczywistości oraz życia i śmierci. Przestrzeń sceniczna pozwala lawirować między tymi porządkami, dając złudzenie obserwowania w tym samym czasie wielu różnych miejsc – dworca kolejowego, mieszkania, cmentarza czy szkoły. Lata dziecinne Różewiczów przeplatają się tu z samotnością po śmierci Janusza, a szczęście z tragicznymi doświadczeniami. Wysypana piaskiem podłoga przypomina dużą piaskownicę, a zwisająca z prawej strony huśtawka przywodzi na myśl obraz Jeana-Honoré Fragonarda. W różnych miejscach, jako symbol rozpadu rodziny, porozstawiane są skórzane walizki, a ławka, która znajduje się po prawej stronie, wprowadza kontekst szkolny. To wszystko nie naznacza jednak przedstawienia sentymentem, lecz utwierdza widza w przekonaniu, że „Listy…” rozgrywają się poza czasem, na przecięciu tego, co prawdziwe i wyobrażone. Rzeczywistość ma tu charakter zastany i niezmienny, ale dostęp do niej, zapewniony przez lekturę wierszy i korespondencji braci, wiąże się z doświadczaniem silnych emocji. Klimczak nie wyraża ambicji biograficznego opowiadania o Januszu i nie prowadzi narracji jako takiej, lecz skupia się na rekonstruowaniu samego poczucia straty po jego śmierci – dlatego też cała sceniczna rzeczywistość jest tak wyraźnie naznaczona jego twórczością. Teresa Sawicka przez cały pokaz trzyma przy sercu (jak matka?) książkę „Nasz starszy brat”, a pozostali wykonawcy rozrzucają wokół siebie listy rodzeństwa. W ten sposób odtwarzana i rozważana jest przeszłość w całym swym wymiarze – i tym szczęśliwym, i tragicznym,
Klimczak ciekawie rozgrywa przywoływany w przedstawieniu wiersz Tadeusza Różewicza „Kopiec”, w którym autor pisze: „Usypali nad nimi kopiec / z przyjazdów i odjazdów / czasu i przestrzeni / z ludzi rzeczy zdarzeń”. Takim kopcem okazuje się właśnie wrocławska prezentacja: „usypana” nad rodziną Różewiczów z różnych tekstów, historii i obrazów opowiada o tęsknocie, stracie i przedwczesnych pożegnaniach. Twórcy nie próbują przedstawiać widzom zamordowanego przez hitlerowców poety w ramach biograficznej relacji, lecz starają się stworzyć pretekst do mówienia o nim – nie po to, by powiedzieć coś konkretnego, lecz po to, by jego obecność i późniejszy brak zostały odpowiednio zaakcentowane.