EN

31.01.2023, 09:05 Wersja do druku

Konflikt tragiczny

„Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” Mateusza Pakuły w reż. autora, koprodukcja Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie i Teatru im. Żeromskiego w Kielcach. Pisze Piotr Gaszczyński w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Klaudyna Schubert / mat. teatru

Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję – spektakl Mateusza Pakuły na podstawie napisanej przez niego książki o tym samym tytule, to bardzo osobisty zapis „asystowania” przy umieraniu. Zarówno tekst, jak i późniejsze przedstawienie zrodziły się z buntu, niezgody na sytuację, do której reżyser i jego rodzina zostali zmuszeni. „Dlaczego mój ojciec nie może umrzeć jak pies?” – pada w pewnym momencie ze sceny i jest to wyraz rozpaczy człowieka, który nie ma możliwości w legalny sposób pomóc najbliższemu w odejściu z tego świata (w przeciwieństwie do czworonoga, którego przecież usypiamy, by ulżyć w nieznośnym cierpieniu).

Spektakl, będący koprodukcją Łaźni Nowej i Teatru im. Żeromskiego w Kielcach, opiera się w przeważającej większości na słowie. Bohaterem jest tu opowieść sama w sobie: naturalistyczna, bezkompromisowa, oddająca dosłowność tego, co to znaczy umierać na raka w męczarniach. Z jednej strony nie brakuje w niej opisów fizjologicznego rozkładu człowieka, z drugiej zaś przepełniona jest ogromem współczucia, miłością, uczuciami, które może i na co dzień żywimy wobec swoich bliskich, ale zbytnio się z nimi nie afiszujemy. Dopiero doświadczenia ekstremalne, takie jak agonia najbliższej osoby, stają się katalizatorem do ich okazywania, łapczywego „nadrabiania” emocjonalnych zaległości.

Sposobem reżysera na przepracowanie traumy jest groteska. Znajdziemy ją na każdym poziomie: począwszy od przestrzeni sceny, poprzez muzykę, aż do słownych żartów. Scenografia Justyny Elminowskiej składa się dwóch wielkich rur, przypominających zjeżdżalnię w aquaparku (swoją drogą te znajdujące się w krakowskim parku wodnym zaprojektował właśnie Marek Pakuła). Przed nimi umieszczono na podwyższeniu biały okrąg znany z czołówek filmów o agencie 007. Zresztą z Bondem wiążą się również motywy muzyczne (wyłaniająca się z czeluści jednej z rur wścibska babcia, której towarzyszą pierwsze dźwięki Golden Eye to zaledwie jeden przykład całej gamy zabawnych momentów w przedstawieniu). Śmiech, który ocala, pozwala odetchnąć, nabrać dystansu, staje się antidotum na ból towarzyszenia w czyimś cierpieniu.

Można powiedzieć, że historia opisywana przez aktorów na scenie (w pełni męska obsada, która wciela się w różne role) jak w soczewce skupia w sobie wszystko to, co nie działa w naszym państwie. Sceny z udziałem „służby” zdrowia na oddziale paliatywnym, swoją autentycznością wywołują śmiech przez łzy – wielu z nas w swoim życiu zetknęło się z personelem starej daty, dla którego standard obsługi pacjenta zatrzymał się gdzieś w okolicach Gierka.

Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję to spektakl o czymś, czego w nim nie ma – czyli eutanazji. Ten temat przewija się w głowie narratora, jest dyskutowany w rodzinie. Co ważne, zapoczątkowuje go sam chory, którego cierpienie jest ponad ludzkie siły. Postawa reżysera, choć jednoznacznie opowiadająca się za jej legalizacją, a przynajmniej dyskusją o legalizacji, w spektaklu rozgrywa się już nie tak zero-jedynkowo. Obserwujemy dramat najbliższych, którzy targani skrajnymi emocjami z jednej strony chcieliby pomóc ojcu odejść, z drugiej zaś pierwotny odruch ochrony tych, których kochamy powoduje to, że są na ciągłym „czuwaniu” (narrator w pewnym momencie stwierdza – jak miałbym udusić ojca poduszką, kiedy jednocześnie zrywam się z pomocą, by się nie zadławił?)

Przedstawienie Mateusza Pakuły jest manifestem człowieka, który pragnie wykrzyczeć swój ból. Najbardziej dostaje się kościołowi katolickiemu, który według autora jest głównym sprawcą tego, że w Polsce jakakolwiek dyskusja o eutanazji jest tematem tabu. Oczywiście, po części można autorowi przyznać rację, wszak mariaż tronu z ołtarzem chyba nigdy wcześniej nie był tak mocny jak obecnie. Trudno jednak mieć pretensje do kościoła, że realizuje swoją naukę, uzasadnione zastrzeżenia można mieć za to do wpływu, jaki ma on na polityków. Kościoła zmienić się nie da, rządzących już tak.

Naszpikowany emocjami, bardzo osobisty spektakl, wywołuje widoczne poruszenie w widzach. Nikt się nie wierci, nie słychać żadnych szelestów – każdy przefiltrowuje ten pełen bólu tekst przez własne doświadczenia. Nie pamiętam, kiedy ostatnio obserwowałem tak zasłuchanych w opowieści ludzi. To o czymś świadczy.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła