„Koncert życzeń” w reż. Yany Ross w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Kamil Pycia na blogu Teatralna Kicia.
Idea spektaklu składającego się z samych didaskaliów jest dosyć karkołomna i może bardzo łatwo okazać się porażką, zwłaszcza, jeśli za tym dosyć nietypowym rozwiązaniem, nie szłoby nic realnie istotnego do opowiedzenia, a dodatkowo, gdyby brak tekstu mówionego był tylko nic nieznaczącym ozdobnikiem i testem aktora dla samego sprawdzenia jego umiejętności, a nie istotnym elementem opowiadanej bez słów historii bohatera.
Zostajemy postawieni w dosyć jednoznacznej przestrzeni, widzimy jak bohaterka – grana przez Danutę Stenkę – wraca do domu z siatką z zakupami; po jej ubraniu możemy wnioskować, że wracając z biura tylko zahaczyła o sklep, ewidentnie jest zmęczona i ewidentnie nie jest to dla niej pierwszy raz, gdy wraca w takim stanie do domu po całym dniu. Przez cały przebieg spektaklu tak naprawdę oglądamy zwyczajną domową krzątaninę w milczeniu: rozpakowywanie zakupów, nastawianie prania, mycie zębów, sikanie, jedzenie. Nic, czego moglibyśmy nie znać z naszego własnego doświadczenia; jednak co wrażliwsze oko dostrzeże w tym wszystkim niepokojącą pustkę, dobitnie tylko podkreśloną brakiem jakichkolwiek słów padających ze sceny. Ale też pytanie: po co miałyby paść, skoro bohaterka jest sama w swoim mieszkaniu i nie ma do kogo mówić; to już ten etap samotności, gdzie gadanie do siebie głupot w przestrzeń przestaje bawić i zostaje już tylko surowa, dudniąca w uszach cisza.
Przełomowym, w moim odczuciu, momentem jest ten, w którym kobieta włącza radio, by zagłuszyć to bycie samemu w mieszkaniu. Trafia akurat na audycję Wojciecha Manna Koncert Życzeń, w której można zamówić piosenkę z dedykacją dla bliskiej osoby, ale także opowiedzieć historię: dlaczego akurat ta piosenka, dla kogo i tak dalej. Kobieta ewidentnie mocno reaguje na coraz to nowsze opowieści o miłościach i tym, jak poznali się słuchacze i jakie piosenki sobie dedykują. Ich szczęście i to, że mają siebie nawzajem, ewidentnie dołuje ją, bo czuje się jeszcze bardziej samotnie i mocniej odczuwa to, że nie jest dla nikogo ważna i że następny dzień będzie tka samo bliźniaczo podobny do tego, który trwa teraz; znów wróci z pracy do 4 pustych ścian, gdzie ponownie w milczeniu będzie prowadzić swoje małe życie. Dochodzi też do momentu, w którym postać grana przez Danutę Stenkę zaczyna grać w popularną grę The Sims i to jest jedyna przestrzeń, w której udało jej się stworzyć szczęśliwą rodzinę i gdzie nie jest sama; ale ta namiastka życia nigdy nie będzie w stanie zapewnić jej szczęścia w realnym świecie, co dodatkowo pogłębia u niej poczucie osamotnienia i pozostawania na poboczu życia. To rozgoryczenie i utknięcie w tym nieprzerwanym kołowrocie własnych natręctw, to poczucie bezsilności i pozostawienia sobie, prowadzi do tragicznego finału.
Co interesujące w samej formie inscenizacji, widownia przez cały czas spektaklu stoi naokoło sceny-platformy i może dowolnie chodzić, aby obserwować historię z tego punktu widzenia, jaki aktualnie jest najdogodniejszy w jej odczuciu. Moim zdaniem dodaje to jeszcze jedną warstwę interpretacyjną, gdzie samotni ludzie umierają w tłumie innych, bo mimo tego, ze jest nas tak naokoło tak wielu, nikt nie jest w stanie i nie chce pomóc śmiertelnie umęczonej samotnością osobie. Dodatkowo, niczym sepy, widzowie zlatują się w pobliże aktorki, by tylko spijać jej tragedię, obserwować, co teraz się stanie: jak bardzo źle potoczy się jej historia. Obserwujemy jedynie po to, aby się nasycić jej nieszczęściem, jesteśmy społeczeństwem w skali mikro. Wszyscy pozamykani w swoim mieszkaniach-klatkach, sami ze sobą, żyjący z rozpędu w coraz bardziej ogłuszającej symfonii samotności.
Gra Danuty Stenki w ‘Koncercie Życzeń’ jest naprawdę totalna. Delikatne drgnięcia twarzy czy samo spojrzenie oczu przekazuje ładunek emocji nie do udźwignięcia. To jest naprawdę aktorka na wielką skalę, która okradziona przez reżyserkę z głosu w spektaklu, daje radę zagrać wszystko do ostatniego skrawka duszy. Oglądanie takiego kunsztu to czysta przyjemność i realne poczucie, że obserwuje się kogoś kto nie tylko odgrywa uczucia, ale naprawdę współodczuwa.
Spektakl, mimo już kilku lat na karku, nie traci niczego na swojej aktualności, a wręcz mam wrażenie, że w kontekście pandemicznym zyskuje dużo na znaczeniu, bo ile przecież osób utknęło ze sobą samym w mieszkaniach na długi czas. Wyborny teatr, minimum słów – maksimum treści. Dobrze jest znowu poczuć namacalne emocje w powietrzu wychodząc z sali po skończonym spektaklu.