EN

21.09.2020, 18:28 Wersja do druku

Koncepty i paradoksy

fot. Mat. teatru

 „Dowcip” Margaret Edson w reż. Bożeny Suchockiej z Teatru im. Bogusławskiego w Kaliszu na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Tomasz Domagała w stronie DOMAGAŁAsięKULTURY.

Umieranie na scenie to jedno z trudniejszych wyzwań aktorskich. Umieranie jednak przez cały spektakl to zadanie najtrudniejsze. Po pierwsze dlatego, że rzadko się zdarza z punktu widzenia widza sytuacja teatralna w tak oczywisty sposób fałszywa (wiadomo przecież, że aktor na pewno nie umiera naprawdę). Po drugie, śmierć – choćby nie wiem jak pięknie zapisana w tekście – musi się ”odbyć” w jakiś sposób również na scenie, a przy tym jej realny moment jest tak ulotny i często nieuchwytny, że można go w ogóle nie zauważyć. Zbytnia zaś tego momentu celebracja może się skończyć pogrążeniem opowieści w jakąś pretensjonalność, operetkowość i niestosowność. Po trzecie, śmierć postaci w teatrze – zwłaszcza, gdy dotyczy głównego bohatera i jest końcowym akordem spektaklu – to znak teatralny tak silny, że trudno go potem w jakiś sposób przebić. W związku z tym śmierć podaje się widzowi albo na początku, albo na końcu. Tak oczywiście jest najłatwiej z punku widzenia dramaturgii spektaklu, choć śmierci w różnych momentach przedstawienia często się zdarzają i nie ma w tym nic dziwnego, czasami nawet udaje się to jakoś dramaturgicznie ograć (cały czas piszę sytuacji, gdy na scenie umiera główny bohater). Wiele tu oczywiście zależy od aktora czy aktorki, którzy muszą do tego zadania zaprząc nie tylko talent oraz rzemiosło, lecz także swoje ludzkie doświadczenia i przeżycia. Nawet wówczas może to nie wystarczyć, gdyż śmierć stawia własne warunki, stykając nas ze swoją tajemnicą na równych prawach – w końcu my wszyscy, zarówno widzowie jak i aktorzy, wiemy o niej tyle samo, czyli nic. Aktorstwo może więc polegać tu jedynie na jednostkowej intuicji, przeczuciu, na tym, co się nam wydaje, czego nie wiemy na pewno. Trzeba zatem zaufać sobie, w końcu śmierć mamy wszyscy zapisaną w swoich genach.

Taką sytuację dla aktorki stwarza właśnie tekst Margaret Edson Dowcip, który zobaczyliśmy wczoraj świeżo po premierze w wersji Bożeny Suchockiej, zaprezentowany na kaliskiej scenie przez Gospodarzy, zespół Teatru im. Bogusławskiego. Sztuka ta to opowieść o śmierci Vivian Bering – wybitnej literaturoznawczyni, pięćdziesięcioletniej specjalistki od poezji metafizycznej Johna Donne’a, kontrreformacyjnego poety angielskiego. Towarzyszymy jej w ostatniej drodze od momentu diagnozy raka jajników do końca ziemskiej wędrówki. Tytuł oryginalny – „Wit”, stwarzał od początku kariery sztuki Edson w Polsce problemy z tłumaczeniem tego niepozornego angielskiego słówka i trzeba uczciwie dodać, że polski zamiennik „dowcip” wieloznaczności oryginału zupełnie nie oddaje. Wit bowiem to nie tylko dowcip, lecz również m.in. uchwytny w jednym słowie sens, koncept, paradoks – i właściwie każde z tych znaczeń tytułu otwiera jakiś poziom czy wątek tego dość płaskiego na pierwszy rzut oka i zaskakującego czasem nadmiernym dydaktyzmem tekstu. Weźmy dla przykładu kwestię konceptu. John Donne w swoim najważniejszym dziele „Sonetach świętych” używa pewnego, opartego na paradoksach pomysłu, który w dużym uproszczeniu można streścić jako próbę oswojenia się ze śmiercią, przejrzenia tajemnicy tego, co po drugiej stronie. Tę samą drogę próbuje przejść teraz Vivian. Ironicznym paradoksem jej życia jest fakt, iż mimo że poświęciła je w sferze zawodowej zgłębianiu poezji Johna Donne’a, kiedy los powiedział jej sprawdzam, okazało się, że właściwie całe to zgłębianie na nic, gdyż nie jest ona zupełnie gotowa na swoje spotkanie ze śmiercią. Przykłada do niej właśnie literacki koncept, próbując wykonać w swojej ostatecznej sytuacji jakiś „efektowny sztych” , kolejnym zaś tu paradoksem jest to, że śmierć jest prozaiczna, nieefektowna i w gruncie rzeczy nieciekawa. Dla Vivian (a może i dla nas, widzów) to niezwykle zaskakująca sytuacja. O ile bowiem wiadomo, że nauka – tu akurat nie ma żadnej tajemnicy – traktuje śmierć na raka po prostu jako nagły wzrost wrogich ciału komórek, prowadzących swoją działalność aż do ustania akcji serca, o tyle sztuka myśli o niej zupełnie inaczej, budując wokół niej całe koncepty i skomplikowane narracje z Bogiem włącznie, mające pomóc zgłębić tę odwieczną tajemnicę. Okazuje się jednak, że na tle prozy i przeciętności prawdziwego umierania, wszystkie owe koncepty i paradoksy wyglądają na lekko sfatygowane i nieprawdziwe. To odkrycie jest dla bohaterki dojmujące, gdyż ona owemu „chwytaniu w jednym słowie sensu sztuki”, owemu wit (dowcipowi) poświęciła całe życie, ot cały w tym… dowcip i kolejny, piętrowy już paradoks.

Małgorzata Kałędkiewicz–Pawłowska przez cały spektakl trzyma się swojego, wymyślonego na potrzeby umierania Vivian, konceptu. Ciągle się trzyma, ciągle nie pokazuje tego wszystkiego, co w bezpośrednim zetknięciu ze śmiercią zawsze czai się gdzieś na dnie duszy i z minuty na minutę coraz odważniej podnosi głowę. Słowa płyną, jest ich dużo, może nawet o wiele za dużo, ale przecież pokrywają one to, czym karmił się John Donne, jego poezja, sztuka w ogóle oraz nasze codzienne „trzymanie się w pionie”. Pięknym momentem jest ta chwila, gdy Vivian-badaczka, wychodząc z roli śmiertelnie chorej, informuje nas, że… kończą się jej słowa. Od tej chwili będziemy już tylko patrzeć na jej agonię. Wiem, że Bożena Suchocka starała się uciec od łatwego sentymentalizmu, ale moment śmierci, niezwykle konceptualny i w gruncie rzeczy sentymentalny, był kolejnym tego spektaklu paradoksem, gdyż teatr musi czasem zafałszować rzeczywistość, żeby widz w tym fałszu odnalazł prawdę. I tak się stało. Sentymentalny koncept scenicznej śmierci przemienił się na chwilę paradoksalnie w jakąś głęboką prawdę, żeby po chwili znów ukazać złudzenie, któremu ulegliśmy. Stało się jednak w międzyczasie coś ważnego, po moim (mam nadzieję, że nie tylko) policzku spłynęła jedna łza. Jej pojawienie się trwało tyle, ile przejście Vivian „na drugą stronę”: w tej sekundzie nie było wreszcie konceptu i paradoksów. Ot, taki dowcip losu w konceptualnej sztuce teatru. Gdy o tym piszę, znów na to wszystko nakłada się jakiś koncept i paradoks. Kolejne lustro, za nim kolejne zwierciadło i tylko śmierć ciągle jest naga, prawdziwa i prozaiczna.

Małgorzacie Kałędkiewicz–Pawłowskiej gratuluję pięknej roli. Jej bohaterka umarła na scenie, a ja ją mam ciągle w swojej głowie żywą, i myślę, że tak pozostanie – bez konceptu i paradoksu.

fot. Mat. teatru

Tytuł oryginalny

Koncepty i paradoksy – „Dowcip” Margaret Edson w reż. Bożeny Suchockiej z Teatru im. Bogusławskiego w Kaliszu

Źródło:

www.domagalasiekultury.pl
Link do źródła