EN

27.05.2023, 11:48 Wersja do druku

Kompetencje do wtrącania (się). O „Melodramacie”, premierze warszawskiego Teatru Powszechnego, rozmawiają Skrzydelski z Morozem

Skrzydelski: Łatwo nie było. Znowu. Ale to w końcu Teatr Powszechny, który się wtrąca po prawej stronie naszej mapy.

Moroz: Po prawej stronie Wisły. Nie wprowadzajmy w błąd słabiej poinformowanych, bo jeszcze dyrektorzy Paweł Łysak i Paweł Sztarbowski będą nam mieli za złe.

Skrzydelski: Masz rację. Powszechny się wtrąca po lewej stronie, która jest prawą stroną. Zresztą wszystko jedno. Ważne, iż się wtrąca od lat już dziewięciu niemalże. W każdym razie łatwo w trakcie tej premiery nie było, bo „Melodramat” w reżyserii Anny Smolar to przedstawienie depresyjne.

Moroz: Ale ty chyba, o ile dobrze kojarzę, cenisz teatr depresyjny, ciężki i długo trwający, najlepiej bez przerw. Zaznaczam jednak, że u Anny Smolar antrakt jest. I to dobrze, gdyż można odsapnąć i przygotować się na drugą część.

Skrzydelski: Wolę depresyjny teatr niż depresyjne kino. Zdecydowanie. Depresyjnych filmów w ogóle już nie oglądam. Choć kiedyś jeszcze mi się zdarzało i w związku z tym odnoszę wrażenie, że „Pętlę” (1957) Wojciecha Jerzego Hasa widziałem, lecz kiedy to było? Mam w głowie dosłownie tylko przebłyski i spojrzenie Gustawa Holoubka. Jednak Aleksandry Śląskiej nie pamiętam.

Moroz: Mimo że był to pierwszy film Hasa, to zgodnie jest uznawany za wyjątkowe osiągnięcie tego reżysera. I tamten scenariusz napisany wspólnie z Markiem Hłaską według jego opowiadania – dla teatru to temat dobry. Przynajmniej tak mi się wydaje. To dzień z życia alkoholika, którego za wszelką cenę chce wyratować kochająca go dziewczyna.

Skrzydelski: Nie wiem tylko, w jakiej wersji chciałbyś to zobaczyć na scenie. Jako teatr psychologiczny, konkurujący z filmem? Najczęściej jest tak, że teatr z dobrym filmem przegrywa, bo siłą rzeczy, w jakimś stopniu, zaczyna się posługiwać właśnie filmowym językiem. I to jest – przynajmniej dla mnie – nieznośne. Kiedyś już o tym rozmawialiśmy. Natomiast sytuacje, w których reżyser w teatrze wykorzystuje scenariusz filmowy do różnego rodzaju kolaży, esejów czy innych szalonych pomysłów, bardzo lubię. Więc dziś mógłbym nawet powiedzieć, że podoba mi się to, że Anna Smolar podjęła takie ryzyko i wymyśliła wokół „Pętli” historię po swojemu. Tyle że, jak zawsze, diabeł tkwi w szczegółach.


Całość rozmowy - w Magazynie e-teatru

Źródło:

Materiał własny