„Złodziej” Erica Chappella w reż. Cezarego Żaka w Teatrze Komedia w Warszawie. Pisze Beata Kośmider w Teatrze dla Wszystkich.
Cezary Żak powraca do sztuki, którą wyreżyserował dziesięć lat temu. Wówczas wcielał się również w tytułową rolę. Tym razem spogląda na spektakl spoza sceny, wyłącznie jako reżyser, a pałeczkę złodzieja przekazuje kobiecie. Czy „Złodziej” kradnie serca widzów Teatru Komedia?
Coś tu nie gra
Zatopiona w miękkim fotelu na widowni Teatru Komedia, spodziewam się dobrej rozrywki w konwencjonalnym wymiarze. Świetna obsada, komedia kryminalna autorstwa brytyjskiego dramatopisarza i bez wątpienia w doskonałym przekładzie Elżbiety Woźniak – będzie zatem tajemniczo i z humorem, perfekcyjnie i z aktorskim kunsztem. Bez zbędnych efektów wygenerowanych przy użyciu sztucznej inteligencji, bez projekcji wideo, męczących świateł stroboskopowych, dźwięków o uciążliwej częstotliwości ani kłębów papierosowego dymu zasnuwających aktorów i publiczność (zjawisko niestety coraz częstsze w teatrze).
Patrzę na scenę i jest jak być powinno. Dopracowana scenografia autorstwa Zuzanny Markiewicz przenosi widzów w lata 60. XX wieku. Eleganckie wnętrze podmiejskiego angielskiego domu: obrazy na ścianach w ciemnozielonym kolorze, biblioteka, stylowe biurko, sofa, barek, poroże, kominek i kije golfowe. Sączy się klimatyczny jazz autorstwa Krzysztofa Komedy. Właściciele – Barbara (Katarzyna Herman) i John (Marcin Perchuć) – wracają do domu wraz z parą przyjaciół – Jenny (Eliza Borowska) i Trevorem (Mateusz Banasiuk) – po wieczorze spędzonym w restauracji z okazji dwudziestej rocznicy ślubu Barbary i Johna. Niemiła niespodzianka: dom jest splądrowany, a złodziej (Spriggs) nadal w nim jest! I okazuje się być kobietą w przebraniu policjantki. A w jego rolę wciela się Dorota Stalińska. Zatem z pewnością komedia będzie przednia i uśmieję się do łez, a szybki rozwój wydarzeń na początku spektaklu zapowiada wartką akcję pełną elementów zaskoczenia. Czy aby na pewno?
Otóż akcja, szczególnie w pierwszej części spektaklu, toczy się dość mało dynamicznie (w drugiej części tempo jest bardziej żwawe i pojawia się więcej zwrotów akcji). Najczęściej na scenie są obecne dwie postaci i z prowadzonych dialogów wynika, że w zasadzie wszystkie relacje nie są takie, jak być powinny i jakimi na pierwszy rzut oka się wydają. Ani małżonkowie, ani przyjaciele nie są wobec siebie szczerzy. A złodziejka niby chce uciec, ale jakoś trudno jej się zdecydować na opuszczenie domu. Zamiast tego, z każdym w cztery oczy przeprowadza rozmowę, podchodząc indywidualnie do kolejnej postaci. Demaskuje mniejsze i większe grzechy, udowadnia, że na wszystkich ma haka. Zna słaby punkt, w który trzeba uderzyć, by trzymać delikwenta w szachu i ugrać coś dla siebie – czyli uwolnić się… jednak nie od razu. W sumie niekonwencjonalna z niej złodziejka, bo obserwację przed skokiem i plądrowanie domu czyniła raczej w poszukiwaniu informacji na temat obu małżeństw, niż w celu zdobycia wartościowych fantów.
Zamiast salw śmiechu spektakl wywołuje zatem u widzów raczej oszczędny uśmiech i wymaga od odbiorcy skupienia na nieco przydługich dialogach. Jeśli podtrzymuję, że jest to komedia, to bardziej psychologiczna niż kryminalna i oszczędna w komediowym wyrazie.
Gdzie jest ukryty skarb?
Skoro przyszłam z nastawieniem obejrzenia mistrzowskiej komedii, to czy opuszczam teatr rozczarowana? Otóż niekoniecznie. To, co najbardziej wartościowe w konwencjonalnym teatrze, to aktorski warsztat i tam zdecydowanie odnalazłam mistrzostwo. Od Katarzyny Herman bije blask i klasa, nawet wtedy, gdy wciela się w rolę bohaterki upojonej alkoholem. W spójny sposób ukazuje kobietę niedocenianą przez męża, a jednocześnie postać o silnej osobowości i pewną swojej wartości. Marcin Perchuć doskonale kreuje złożoną rolę człowieka sukcesu ze wspomnieniami niełatwej młodości pełnej upokorzeń. Eliza Borowska w roli żony rozczarowanej sytuacją materialną, to z jednej strony demonstracja frustracji i chęć zadbania o swoje potrzeby, a z drugiej uosobienie empatii. Mateusz Banasiuk, który w tym spektaklu debiutował w roli Trevora, w wiarygodny sposób ukazuje człowieka z trudem tłumiącego negatywne emocje; pełnego żalu, zazdrości i pretensji (do końca nie wiadomo do kogo?) o niepowodzenie w życiu. I wreszcie Dorota Stalińska – filozofująca złodziejka z zasadami, która zadaje niemal sokratejskie pytania, kradnąc nie tylko to, co materialne; detektyw z zamiłowania i domorosła psycholożka, której dążenie do prawdy i terapia niejedno życie wywracają do góry nogami, uśmiecha się pod nosem, widząc i wiedząc więcej niż pozostali.
Ponadto pieczołowicie stworzony w poetyce kadr spektaklu: oprócz scenografii, także starannie dobrane i perfekcyjnie wykonane kostiumy (tak jak scenografia – autorstwa Zuzanny Markiewicz), spójne z akcją muzyka i światło (reżyseria światła: Sebastian Klim). Wszystko to sprawia, że „Złodziej”, nawet jeśli nie jest doskonałą gatunkowo komedią, stanowi kawał dobrego teatru.