EN

18.04.2024, 16:45 Wersja do druku

Kobiety przed lustrem

„Dwanaście godzin z życia kobiety” wg scenariusza Katarzyny Błaszczyńskiej w reż. Marka Rachonia w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Pisze Małgorzata Jęczmyk-Głodkowska na blogu Z Pierwszego Rzędu.

fot. Artur Wacławek / mat. teatru

Czy utwory sprzed prawie pięćdziesięciu lat, dużej klasy, o eleganckim, nieco nostalgicznym sznycie, ale powstałe w zupełnie odmiennej przestrzeni historycznej i obyczajowej, są w stanie opowiedzieć współczesność? Czy nie będą trącić myszką w zderzeniu ze światem chaotycznym i pozbawionym punktów odniesienia? Takie pytania przychodziły mi do głowy, kiedy słuchałam płyty „12 godzin z życia kobiety”.

Została wydana w 1978 roku. Teksty do zamieszczonych na niej utworów napisał Wojciech Młynarski (podobno w ciągu zaledwie dwóch tygodni), a muzykę skomponował Jerzy Derfel (autor m.in. ścieżek dźwiękowych do filmów „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz” i „Bez znieczulenia”). Wszystkie piosenki zaśpiewała Halina Kunicka, a powstały concept album (choć wątpię, by jego twórcy używali tego określenia) okazał się przebojem, z którym artyści sporo koncertowali w ciągu kilku kolejnych lat.

Płytę oraz historię powstania poznałam, kiedy ogłoszono, że spektakl na jej podstawie planuje przygotować Teatr Rozrywki. Do współpracy z chorzowską sceną zostali zaproszeni Marek Rachoń (jako reżyser) oraz Katarzyna Błaszczyńska (autorka tekstu). W 2022 roku duet ten zrealizował świetną „Lobotomię”, opartą na utworach The Tiger Lillies, prezentowaną na Scenie w Malarni Teatru Śląskiego.

Anna – przebrzmiała gwiazda piosenki – spogląda w przeszłość. Przygląda się temu, co minęło i co pozostało. Czy dokonała dobrych wyborów? Śpiewa co prawda, że niczego by nie zmieniła – ale może to tylko próba wyjścia z twarzą z sytuacji bez wyjścia – czyli z życia? Wcielająca się w Annę Maria Meyer skupia uwagę każdym gestem i słowem – wyśpiewanym oraz wypowiedzianym. Gra kobietę świadomą siebie i upływającego czasu, pozornie zdystansowaną. Wiele już przeszła i swoje wie. Ale tyle tli się w niej wciąż namiętności! Nie chce, by odstawiano ją na boczny tor. Pragnie życia na swoich zasadach, bo teraz wreszcie jej „serce jest wolne”.

Spotkania Anny z córką najeżone są wzajemnymi pretensjami. Wypominaniem, ile obie poświęciły, jak bardzo czują się niezrozumiane i niedocenione. Anka w wykonaniu Izabelli Malik miota się między spełnianiem standardów matki a dorastaniem do wyobrażeń córki. Nie chce myśleć, że już nic na nią nie czeka. To, co straciła, jest zbyt świeże, by umiała się z tym pogodzić. Artystka umiejętnie wygrywa frustrację, żal oraz niespełnienie swojej bohaterki, przetykane przebłyskami nadziei.

Rozmowy babci (która nie pozwala się tak nazywać) z wnuczką naznaczone są niezwykłą czułością – mimo że kobiety dzielą epoki i nie zawsze mówią tym samym językiem. Beata Wojtan jako Ania ma jasne, radosne spojrzenie. Tyle jeszcze przed nią! Patrzy w przyszłość bez lęku, mówi z pewnością siebie, jaką mają tylko młode osoby, przekonane, że świat zaistniał właśnie teraz i dla nich rozpościera ścieżki rozmaitych możliwości. Aktorka tworzy pełną świeżości i energii kreację, a jej zachwyt światem oraz przekonanie o własnej sile udzielają się publiczności.

Kobiety na różnych etapach życia, z których każda jest sobą, ale stanowi też lustro dla pozostałych, stanowią na scenie intrygujący tercet. Towarzyszący im Sebastian Chwastecki ucieleśnia wszystkich mężczyzn w ich życiu. Jest niemy (w końcu to kobieca opowieść), ale wytańczyć potrafi wszystko – miłość, odrzucenie, zdradę, obojętność, czułość i szczęście.

Zaskakująca choreografia Sylwii Hefczyńskiej-Lewandowskiej wykorzystuje m.in. elementy pantomimy i jest czytelnym dopełnieniem fabuły przedstawienia. Scenografia Igi Płachty oraz Anety Marszałek świetnie spełnia swoją rolę, ale nie zagraca niewielkiej przestrzeni (w której znajduje miejsce także kilkuosobowy zespół muzyczny). Wzrok przyciąga ściana ozdobiona kolażem zdjęć, która potem staje się oknem i łóżkiem. Warta uwagi jest dbałość o detale – jako rekwizyt pojawia się płyta z okładką wzorowaną na oryginalnej obwolucie „12 godzin z życia kobiety”, na której zamiast zdjęcia Haliny Kunickiej widnieje stylizowana fotografia Beaty Wojtan (młodej Anny).

Kostiumy (zaprojektowane przez ten sam duet: Płachta-Marszałek) mają odcienie szaroniebieskie, błękitne, pomarańczowe i łososiowe. W przypadku Ani barwy są intensywne, a elementy stroju ozdobiono sztucznymi kwiatami – wszystko to podkreśla żywiołowość młodziutkiej bohaterki. Kolorystyka kostiumów Anki i Anny jest bardziej rozbielona, spłowiała. Ale przecież sukienka najstarszej z kobiet ma strojne rękawy, a jej cekinowy szlafrok wręcz krzyczy: ja wciąż tu jestem!

Marek Rachoń i Katarzyna Błaszczyńska wnikliwie przyglądają się relacjom międzyludzkim. Dostrzegają niuanse, wydobywają to, co stereotypowe, pokazują oczekiwania różnych stron, których nie da się pogodzić. Nie wybielają swoich bohaterek, nie stronią od ironicznego spojrzenia, ale równocześnie dalecy są od pochopnego oceniania. Malują intymny, skupiający się na sferze prywatności „portret rodzinny we wnętrzu”. Międzypokoleniowe dialogi zaskakują humorem i łączą się harmonijnie z obserwacjami zawartymi w piosenkach Wojciecha Młynarskiego.

„Kora. Boska” w krakowskim Teatrze Nowym Proxima, „Jednego serca” z piosenkami Czesława Niemena na Novej Scenie ROMY, „Apetyt na czereśnie” oparty na utworach Agnieszki Osieckiej w poznańskim Muzycznym czy zrealizowane wcześniej w Teatrze Rozrywki „Piekło i raj” z songami Jaromira Nohavicy – najnowsze chorzowskie przedstawienie wpisuje się w nurt spektakli, których fundamentem jest twórczość konkretnego artysty. Spektakli udowadniających, jak ogromny potencjał tkwi w niezmiennie aktualnych i potrafiących celnie opisać rzeczywistość utworach z lat minionych.

„12 godzin z życia kobiety” pozwala wybrzmieć różnym emocjom, jednak nie przesuwa się w stronę bezlitosnej wiwisekcji. Dzięki zaproponowanej formule, wyborowi takiego, a nie innego materiału muzycznego oraz konsekwentnej pracy reżyserskiej opowieść o różnych aspektach kobiecości pozostaje ponadczasowa, zachowując jednocześnie lekkość i subtelność. A chorzowski teatr po raz kolejny udowadnia, że wie, jak robić – nomen omen – rozrywkę na najwyższym poziomie.

Źródło:

Z Pierwszego Rzędu
Link do źródła