- Wierzę, że ta konkretna muzyka jest na tyle charakterystyczna, sugestywna i barwna, że nawet nie znając poezji, możemy wejść w te poszczególne światy i po swojemu się w nich odnaleźć – mówi sopranistka Ewa Olszewska, która 20 marca na scenie Opery na Zamku w Szczecinie przedstawi wraz z Olgą Bilą recital „Klucz do poezji” z niezwykle rzadkim na polskiej scenie muzycznej repertuarem. O związkach pomiędzy Benjaminem Brittenem i Arthurem Rimbaud’em, kompozytorach nonsensu i ironii i kluczu do surrealizmu z Ewą Olszewską* rozmawiała Magdalena Jagiełło-Kmieciak.
Magdalena Jagiełło-Kmieciak: Tytuł Pani recitalu, który gra Pani z pianistką Olgą Bilą to „Klucz do poezji”. Znalazła Pani własny klucz do surrealizmu?
Ewa Olszewska: Nie wiem, czy da się znaleźć klucz do tak abstrakcyjnej formy. Tak naprawdę jest nim dla mnie uczciwość, reszta nie do końca zależna jest ode mnie, gdyż czyjąś pracę zazwyczaj odbiera się bardzo różnie. Nie zmienia to faktu, że z takim podejściem można przynajmniej codziennie spokojnie spojrzeć w lustro, a to w dzisiejszym świecie duża wartość. (uśmiech)
„Les Illuminations”, op. 18. Benjamina Brittena to w tłumaczeniu „Natchnienia”. Czym natchnął Panią ten kompozytor?
Zastanawiałam się ostatnio, czy Britten nie jest mi przypadkiem pisany. (uśmiech) Najpierw Guwernantka w „Dokręcaniu śruby”, teraz cykl „Les Illuminations”, op.18. Może Ktoś na „Górze” miał na mnie taki niecny plan, żeby wplątać mnie w Brittenowskie sidła i nie pozwolić mi się z nich wyplątać? Ech, życie… Twoje macki mają niezły rozmach. (uśmiech) A czym Britten mnie natchnął? Cóż, jest w tym kompozytorze coś, co powoduje, że zamieram z wrażenia i sprawia, że chciałabym go więcej. Dlatego wspaniale jest mieć możliwość kosztowania jego muzyki i pokazania jej innym, nawet jeśli ktoś z góry zakłada, że nie warto, bo to za trudne. Otóż, czasami te trudne rzeczy okazują się być nie takie straszne, a nawet zaskakująco bliskie sercu i dlatego myślę, że wszystkiemu należy dać szansę, żeby ci, którzy nastawieni są sceptycznie, a może po prostu się boją, mogli sami doświadczyć i poczuć, a dopiero potem wystawić opinię (uśmiech).
Benjamin Britten napisał to dzieło do tekstów Arthura Rimbaud’a. W jaki sposób muzyka koresponduje tu z trudnymi tekstami francuskiego poety?
Sądzę, że muzyka jest w tym przypadku „kluczem do poezji”: stwarza dodatkową przestrzeń liryczną, akcentuje miejsca napięć, proponuje własne odczytanie symboliki zawartej we wspomnianej liryce, interpretuje ją. Oddaje niezgodę poety na współczesny mu świat, dramat egzystencji, zmierzającej ku katastrofie. Warto tu wspomnieć, że wszystkie swe wiersze Arthur Rimbaud napisał między 15. a 18. rokiem życia.
Tych dwóch artystów – brytyjskiego i francuskiego – łączy homoseksualizm. Czy według Pani dlatego Britten sięgnął po Rimbaud’a? To związek dwóch wyklętych dusz?
Przede wszystkim to związek dwóch niezwykle wrażliwych dusz. Myślę, że Brittena zafascynował ten surrealistyczny świat, zawarty w poezji Rimbaud’a i otwarte na oścież drzwi wyobraźni tego drugiego, która to zdawała się nie mieć końca. Nie uważam, że zdecydował fakt, iż i jeden, i drugi byli homoseksualistami, choć myślę, że przez to obaj byli w stanie zrozumieć swoją twórczość, a homoseksualizm, z którym przyszło im iść przez życie, to po prostu życie. To, że nie wszyscy byli i, o zgrozo, nawet w XXI wieku nie są w stanie tego zrozumieć i uszanować, było i jest dla mnie po prostu nieludzkie. Nie potrafię myśleć o tym na chłodno i mając to wszystko na uwadze, sądzę, że ta zjawiskowa muzyka połączona z niezwykłą poezją ma dla mnie jeszcze jeden emocjonalny wydźwięk. Jest dziełem ludzi, należących do grupy, której nawet dziś próbuje się odebrać człowieczeństwo.
Rimbaud pisał swoje wiersze pod wpływem alkoholu, haszyszu, jego wizje poetyckie są wręcz surrealistyczne, naładowane symboliką. Napisał w jednym ze swoich utworów „Tylko ja mam klucz do tej dzikiej parady”. A jaki jest Pani klucz do jego klucza?
Nie wiem, czy go mam, na pewno nie mnie to oceniać. Myślę, że tak jak przy każdym nowym utworze, trzeba podejść do niego po prostu uczciwie, nie próbując ani sobie, ani tym bardziej komukolwiek cokolwiek udowadniać. Z całą pewnością trudno jest mierzyć się z poezją tak odrealnioną i naładowaną różnymi symbolami. Ale jednocześnie daje to możliwość zadania sobie wielu pytań, nawet jeśli nie zawsze uda się znaleźć na nie odpowiedź.
Czy nie znając poezji Rimbaud’a i innych możemy poczuć w pełni klimat recitalu?
Z mojego punktu widzenia jak najbardziej. Dlaczego? Ano dlatego, że muzyka, jak żadna inna dziedzina sztuki, potrafi uruchomić w nas emocje, o których istnienie nawet się nie podejrzewamy, przynajmniej co poniektórzy z nas. (uśmiech) Wierzę, że ta konkretna muzyka jest na tyle charakterystyczna, sugestywna i barwna, że nawet nie znając poezji, możemy wejść w te poszczególne światy i po swojemu się w nich odnaleźć. I, tak jak już kiedyś wspomniałam, nie chodzi o to, żeby wszystko poczuć i zrozumieć dokładnie tak samo, chodzi o to, żeby w ogóle coś poczuć. Wtedy obcowanie ze sztuką ma sens.
W repertuarze recitalu znajdzie się też muzyka Erika Satie’go, Manuela Rosenthala, Claude’a Debussy’ego. Jakim kluczem w tym przypadku kierowała się Pani wybierając kompozytorów? Mówi się o nich: kompozytorzy absurdu, ironii, nonsensu…
Prostym. (uśmiech) Wybrałam tych kompozytorów, których bardzo lubię, których muzyka jest mi bliska i którzy dysponują poczuciem humoru, co u niektórych jest na wagę złota. (uśmiech) To, że część z tych utworów jest absurdalna i ironiczna, dodatkowo powoduje, że jest mi to bliższe, ponieważ bardzo sobie cenię umiejętne przemycanie tego typu rzeczy w muzyce, niezależnie od tego, o jakim rodzaju muzyki mowa.
Czyją poezję wybrali do swych dzieł powyżsi kompozytorzy? Dlaczego ich wybór tak Panią zauroczył?
To liryki poetów, którzy zafascynowali wymienionych kompozytorów. Myślę, że w połączeniu z ich kompozycjami zyskały one wartość naddaną, stały się odrębnymi perełkami z tak charakterystycznym dla kultury francuskiej wdziękiem i lekkością.
Taki recital będzie w Szczecinie nowością, trudno szukać tutaj tych kompozycji, choć na świecie choćby „Les Illuminations”, op. 18 jest często nagrywane.
Tak jak wspomniałam wcześniej, bardzo się cieszę, że razem z Olgą mamy możliwość dotknięcia i pokazania takiego, a nie innego repertuaru. I jestem bardzo wdzięczna za to, że i Olga, i ja mogłyśmy zupełnie same zdecydować, co chcemy zaprezentować. Myślę sobie, że jest tak dużo pięknego i, pewnie dla niektórych, zupełnie nieznanego repertuaru, że warto skorzystać z możliwości dania ludziom szansy na doświadczenie czegoś, czego być może nie znają, żeby sami zdecydowali, czy jest to dla nich wartościowe i atrakcyjne, czy nie. I, niezależnie od tego, jak ten recital przez naszą publiczność zostanie odebrany, jest to i dla Olgi i dla mnie tak po ludzku wzruszające, że będziemy mogły w ten wyjątkowy dla nas wieczór, tak po prostu być z tymi ludźmi – i dla nich, i z nimi.
Dyrektor Opery na Zamku w Szczecinie Jacek Jekiel powiedział o Pani w jednym z wywiadów: „sceniczny demon”. A demon potrafi uwieść publiczność…
To urocze ze strony Pana Dyrektora, że tak we mnie wierzy. (uśmiech) A tak poważnie, to nie chciałabym stosować żadnych sztuczek, tylko wyjść i być dla tych ludzi, którzy zechcą spędzić ów wieczór z nami. Myślę, że w obecnej sytuacji najważniejsze to poczuć bliskość innych ludzi, rzecz jasna w granicach rozsądku. (uśmiech) Reszta, czy dobra, czy nie, będzie tylko lub aż dodatkiem. (uśmiech)