Polskie zmagania z teatrem są analogiczne do polskich zmagań ze wszystkim innym - heroiczne, pełne afektowanych, dramatycznych gestów, Rejtanów i rejterady, po każdej stronie barykady. Nie mamy, jako społeczeństwo, ale też bardziej systemowo - jako kultura - poczucia sprawczości, stąd sprawiamy sobie i innym rozmaite niespodziewane zamachy, upatrując w spontaniczności i niedbalstwie siły politycznego gestu - pisze Ewa Majewska w Dialogu.
Tymczasem gest polityczny, aby faktycznie wybrzmiał, potrzebuje praktyki, potrzebuje próby - jak teatr - żeby nie było pomyłek językowych, błędów kategorialnych i scenicznych, a przede wszystkim - by zagrał jako całość, nawet jeśli będzie zwiastował tej całości niemożliwość [1]. Po wyjściu z "Klątwy" Frljicia [na zdjęciu] miałam przede wszystkim wrażenie, że Adorno miał rację - całość to kłamstwo. Jakie czasy jednak - takie kłamstwo, więc o ile niegdyś za problematyczne teoria estetyczna uznawała faszyzm czy domniemany totalizm filozofii Hegla, o tyle dziś w roli kłamliwej całości występuje teatr, który celebrując własną wyjątkowość, interpeluje również widza i widzkę do niezakłóconej niczym kontemplacji status quo. My jesteśmy fajni - bo skandalizujemy, i wy jesteście fajni, bo nie tylko tolerujecie mozolnie wyłaniającą się przed wami na scenie pochwałę waszej wyjątkowości, tolerancji i otwartości, ale też upewniacie