Marcin Januszkiewicz, warszawski aktor ze stajni Agnieszki Glińskiej, więc pewnie chwilowo bez etatu, przeszedł z drugiego etapu do finału Konkursu Aktorskiej Interpretacji Piosenki 38. Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, wykonując dwa utwory. Drugim była stara i cudowna ballada Komedy i Osieckiej z filmu "Prawo i pięść", śpiewana w oryginale przez Edmunda Fettinga powściągliwie i skromnie, a młodemu aktorowi służąca do zaprezentowania fantastycznych możliwości głosowych i wyrazowych. A pierwszy występ zapowiedziany został jako "Pieśń legionów polskich" - pisze Jacek Sieradzki w Dialogu.
Januszkiewicz, patrząc martwym wzrokiem w publiczność, śpiewał na biało, bez interpretacji "Jeszcze Polska nie zginęła, póki my", wszystkie cztery zwrotki. Jacek Kita grał mu na fortepianie gęste drobne nuty tańczące wokół głównej melodii; faktura tego akompaniamentu była niezwykła, śpiew - celowo i wyzywająco zwykły. Aktor skończył, spojrzał, mruknął coś w rodzaju "ech, nikt nie wstał" - i poszedł. No ale właściwie dlaczego ktoś miał wstać? Przyjęcie postawy wyprostowanej, gdy grają hymn, jest oczywiście kulturowym abecadłem, powinno być odruchem. Ale nie odruchem psa Pawłowa przecież. Hymn towarzyszy zazwyczaj uroczystościom. Niekoniecznie państwowotwórczym, podniosłym i pretensjonalnym, czasami także bardzo intymnym, kompletnie nie na pokaz. Hymn bywa, rzecz jasna, nadużywany w celebrach, ale służy też, bywa, zwykłej potrzebie dania upustu własnemu wzruszeniu czy poczuciu, że świadkuje się czemuś elementarnie ważnemu. Głup