„Małe zbrodnie małżeńskie” Érica-Emmanuela Schmitta w reż. Jana Hussakowskiego w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Pisze Ryszard Zatorski w miesięczniku „Nasz Dom Rzeszów”.
Ten dramat jest wciąż młody, bo zaledwie dwie dekady minęły od jego pierwszego wydania, a w premierowej odsłonie teatralnej 4 marca 2023 roku na małej scenie w Teatrze im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie jest on znów wręcz pierwszej świeżości. Bo znakomite wyczucie literatury i znaków współczesnej epoki tłumacza Jan Nowaka sprawiło, że mogliśmy znowu przeżywać ten utwór także i w literackiej formie premierowo. Chwilami z bardzo polskimi odniesieniami-skojarzeniami, jak choćby w tej frazie zaczerpniętej z Dziadów Mickiewicza: „Cicho wszędzie, głucho wszędzie…”, obudowanej do rymu zwrotami o proboszczu po kolędzie i innymi podobnymi ozdobnikami. Małe zbrodnie małżeńskie Érica-Emmanuela Schmitta pojawiły się na scenie im. Zdzisława Kozienia po piętnastu latach od podobnego wydarzenia, gdy prezentowali się wówczas Beata Zarembianka i Grzegorz Pawłowski. Dobre wspomnienie.
Tym razem w nowej odsłonie są Magdalena Kozikowska-Pieńko (Lisa) i Karol Kadłubiec (Gilles). Wspaniała obsada, podziwialiśmy ich znakomite kreacje. Sami przyszli do dyrektora Jana Nowary z propozycją, aby wystawić ten dramat, a w obsadzie spektaklu reżyser Jan Hussakowski pokierował ich sceniczne kroki w taki sposób, że ten scenariusz o walorach kryminalnej opowieści nie dotyka nas z brutalną dosadnością thrillera, ani podobnie w scenach erotycznie zabarwionych – poznania i pierwszego kochania. Z wielkim smakiem artystycznym aktorzy prowadzą nas tą psychologicznie zapętloną małżeńską drogą życiową do finału niczym w bajce. Bo miłość góruje, miłość nade wszystko. Na scenie w tym dramacie ocierającym się o zbrodnię mamy jednak bardzo wrażliwą intymność. Odbijają się w nim jak w lustrze nie tylko emocje bohaterów, ale i widzów, gdyż zapewne ten i ów odnajdzie w tych dialogach siebie i podobne przeżycia małżeńskie.
Twórca widowiska Jan Hussakowski świadomie ulokował je tylko w obrębie tej małej przestrzeni, nie wykracza z nim na widownię. Ale scenografia wymyślona przez Agatę Stanulę poszerza jakby tę przestrzeń schodami na domyślne piętra, ogromnym lustrem i innymi wymyślnymi gadżetami, jak choćby regałem z książkami, który składa się niczym schody i podnosi nad biurkiem pisarza, ale także zmieniającymi się obrazami w nieruchomych ramach na ścianie i tej przenośni na filmowych etiudach z rękami, które się zbliżają i oddalają czy głowami skołowanych przeżyciami postaci scenicznych, gdy ich rozmowa na żywo brzmi chwilami na bardzo wysokich diapazonach. Oszczędne są i trafne efekty muzyczne, światłami Klaudia Kasperska (autorka) reguluje nasze przeżycia od mrocznej niepewności po rozbłyskające emocje i multimedialne efekty plastyczne sugerowane przez wizualizacje, które dopełniają ciekawie spektakl.
Warto zobaczyć, warto samemu sprawdzić, jak przez półtorej godziny finezyjnym dialogiem dwojga znakomitych wykonawców utrzymuje się widzów w napięciu. Dla Lisy Gilles jest mężczyzną, którego każda kobieta chciałaby spotkać w swoim życiu. Tak mówi o swym mężu. Mówi mu o tym, bo go kocha i lęka się go zarazem. I lęka się jej nadal, gdy Gilles powraca ze szpitala, ale z luką w świadomości, amnezją po doznanym urazie.
Są zmagania słowne, gesty zbliżeń. Lisa próbuje ukształtować nowy obraz zdarzeń, próbuje stworzyć wyimaginowaną przez siebie osobowość męża, mniej dominującą. Bo wciąż go kocha. On ją też, mimo wszystkich zaistniałych okoliczności. Ból, niemoc, żal i ukojenie. I dochodzenie do prawdy przez zamierzone kłamstwa to trudna i chyba nie do naśladowania droga. Bo za bardzo przypomina bieżącą rzeczywistość i polityków w tych absurdalnie obrzydliwych rolach. Kłamstwo nas wyzwoli? – można by sparafrazować pewne powiedzenie.